Nasze powroty: Nieobecność

Pamiętam, że wtedy pierwszy raz w życiu na poważnie zadałam Bogu pytanie, po co robi takie rzeczy? Tak się składa, że ciągle czekam na odpowiedź.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2015-11-20

To jedno z takich wydarzeń, których nie można zapomnieć. Po prostu się nie da. Staje mi przed oczami każdego dnia, choć dzisiaj jest już oswojone i dużo mniej wrogie niż wtedy.

Po prostu Zosia

Od tamtego dnia nie wierzę w zbiegi okoliczności. Takie tłumaczenie rzeczywistości jest absolutnie nie dla mnie. Wierzę natomiast w przyjaźń. Taką nawet od pierwszego spotkania. Wierzę, bo taka właśnie mi się przytrafiła. Zosia była totalnym przeciwieństwem mnie. Wygadana, odważna, zabawna. Dusza towarzystwa. Uśmiechała się tak pięknie, że można było za tym uśmiechem skoczyć w ogień. Istny ocean radości i energii. Na doczepkę ja – morze spokoju. Jej największą pasją były góry. W górach spędzała każdą wolną chwilę. Zabrała mnie nawet kilka razy ze sobą, ale któregoś dnia z rozbrajającą szczerością dała mi do zrozumienia, że zamiast zdobywania szczytów, powinnam raczej zająć się przygotowywaniem kanapek na drogę i pakowaniem plecaków. Zosia bez ogródek pozbawiła mnie złudzeń, że mam szansę dotrzymać jej kroku. Ona była po prostu silniejsza i bardziej wytrzymała niż ja. Nie tylko fizycznie.

Próba sił

Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że rozmawiam z Zosią ostatni raz w życiu, roześmiałabym mu się w twarz. Pojechałyśmy na wycieczkę do Zakopanego. Zosia od dawna planowała wdrapać się na Świnicę i Zawrat. Ja nawet o tym nie myślałam. Ustaliłyśmy, że będę spacerować po Krupówkach i wjadę kolejką na Gubałówkę. Jak na mnie, to i tak wiele. Nigdy nie zapomnę tej daty: 23 maja 1998 roku. Sobota. Tuż po zdanej maturze. Dzień był piękny. Słoneczny i jasny. Tak piękny, że prawie nierzeczywisty. Zosia wyszła w góry wczesnym rankiem. Zabrała przygotowane przeze mnie kanapki i tabliczkę czekolady. Obiecałam, że gdy wróci, przyrządzę dietetyczny omlet – moje popisowe danie, nawiasem mówiąc – jedyne, jakie wówczas umiałam przygotować.

Po tamtej stronie

Zosia niestety nie skosztowała mojego omletu. Nie wróciła na umówioną godzinę. W ogóle nie wróciła. Spadła z jakiejś upiornej skały. Tylko trochę się poobijała. Potem okazało się, że jej stan jest jednak dużo poważniejszy. Obrzęk płuc, wstrząs mózgu. Zmarła po trzech dniach w szpitalu. Widocznie tamtego dnia postanowiła zostać w górach na zawsze. Szkoda tylko, że nie raczyła mnie o tym uprzedzić, jakoś na to przygotować. Zosiu, tak się nie robi!

Strata

To była bardzo dotkliwa strata. Pamiętam, że w jej obliczu pierwszy raz na poważnie zadałam Panu Bogu pytanie, po co robi takie rzeczy? Tak się składa, że właściwie ciągle czekam na odpowiedź. Oczywiście nie od razu wszystko było dla mnie jasne i klarowne. Nadal nie jest. Jednak po latach oswajania się z tą nieznośną Nieobecnością mogę powiedzieć, że także w tej sprawie wierzę Bogu jak dziecko. Ufam, że On naprawdę wie, co robi. Ufam, że On się troszczy i czuwa. Mimo wszystko.

W drodze na szczyt

Nie jestem dobrym towarzyszem dla kogoś, kto chciałby usiąść i biadolić. Biadolenie niczego nie zmienia. Przekonałam się o tym. W dojściu do takiego wniosku pomogły mi ponoszone przez lata rozmaite straty. Większe i mniejsze. Na szczęście jak dotąd, więcej było tych mniejszych. Dzisiaj wiem, że każda Nieobecność w moim życiu jest odbiciem Obecności w życiu przyszłym. Wiem i wierzę, że naprawdę można ze spokojem patrzeć w przyszłość. Bez lęku o to, co po drodze trzeba będzie oddać i poświęcić. Mam pewność, że to, co z miłością oddam, wróci do mnie prędzej czy później. Taka jest logika obdarowującego Boga. On jest Dawcą, którego hojność i dobroć przewyższa mój rozum. Jak to dobrze, że są wspomnienia.

Jak to dobrze, że jest pamięć. Dopóki będę pamiętać, bilans zysków będzie bił na głowę bilans strat.

Wciąż mnóstwo we mnie Nieobecności. Noszę w sobie nieobecnych ludzi, nieobecne przedmioty i wydarzenia. Noszę w sobie wszystkie poniesione niegdyś straty. Ale obiecałam sobie, że dotrę kiedyś na tamten szczyt. I czekam tylko na dobry i jasny dzień, w którym pustka na powrót rozbłyśnie pełnią a braki – obfitością.

Z cyklu:, Numer archiwalny, Miesięcznik, Z bliska, Najnowsze, 2012-nr-11

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 28.03.2024