Anioły szpitalnych korytarzy

Aż nagle ktoś delikatnie zapukał w aluminiową rurkę mojego parawanu. Przede mną stał siwowłosy drobny staruszek odziany we franciszkański habit. Do piersi z jakąś niezwykłą czułością tulił puszkę wypełnioną białymi hostiami. Ciało Chrystusa!

zdjęcie: hospicjum -palium.pl

2014-08-12

Tak się złożyło, że w ostatnich dwóch latach częściej niż w ciągu całego mojego dotychczasowego życia dane mi było wchodzić w rolę pacjentki na trzech różnych oddziałach szpitalnych. Żadnej z osób cierpiących nie trzeba przypominać okoliczności towarzyszących pobytowi w szpitalu. Nagłe wyrwanie z dotychczasowego środowiska, cierpienie, ból, strach, lęk o przyszłość, o własne zdrowie, o pozostawionych w domu najbliższych i wreszcie – najbardziej dojmujące – poczucie wyobcowania i uprzedmiotowienia. Zdawać by się mogło, że jasne dni mamy już za sobą a przed sobą tylko coraz bardziej chmurną przyszłość. I nagle w tę ponurą rzeczywistość wpada snop światła. I przychodzi olśnienie: nie jestem tu sama. Jest ze mną Jezus – pierwszy i zawsze wierny Gość w mojej szpitalnej rzeczywistości.

Nigdy nie zapomnę mojego jedenastodniowego pobytu na oddziale neurologicznym. To jeden z najtrudniejszych oddziałów. Większość pacjentów w stanie ciężkim lub bardzo ciężkim – po wylewach bądź udarach mózgu; nie bardzo jest z kim porozmawiać, aby choć trochę odreagować własny stres  i poczucie niepewności, lub po prostu czymś wypełnić dłużący się niemiłosiernie czas.

Pierwszą noc, z powodu braku łóżek w „kobiecych” salach, spędziłam – choć mój stan tego nie wymagał – w sali intensywnej terapii, oddzielona parawanem od dwóch mężczyzn przyjętych na oddział prawie równocześnie ze mną. Obaj w stanie ciężkim. To była jedna z najdłuższych nocy w moim życiu. Liczyłam minuty i godziny dzielące mnie od świtu. Zasnęłam tuż przed jego nadejściem. Ze snu czy raczej niespokojnej drzemki wyrwało mnie głośne wtargnięcie pielęgniarek, które zaczynały swoje zwykłe codzienne zajęcia przy chorych – mycie, przebieranie, podawanie leków, pobieranie krwi… Leżałam cichutko za swoim parawanem z nadzieją, że może jeszcze uda mi się zasnąć. Ale sen odszedł pozostawiając mi perspektywę długiego, trudnego dnia na szpitalnym oddziale. Aż nagle ktoś delikatnie zapukał w aluminiową rurkę mojego parawanu. Przede mną stał siwowłosy drobny staruszek odziany we franciszkański habit. Do piersi tulił z jakąś niezwykłą czułością puszkę wypełnioną białymi hostiami. Ciało Chrystusa! Amen… Odchodząc, nakreślił jeszcze malutki znak krzyża na moim czole i delikatnie pogłaskał po policzku. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie jestem już sama… Jak mogłam o tym zapomnieć!

Potem spotykałam go codziennie. Przemierzał długie korytarze bezszelestnie, jak anioł, od sali do sali. Wchodził dyskretnie w szpitalną codzienność i pozostawiał nam Ciało Chrystusa ukryte w białym opłatku – najwspanialszy Lek na cierpiącą duszę.

Na tym tle mocno niestosowna a w moim odczuciu wręcz oburzająca wydaje się medialna burza rozpętana wokół celowości posługi księży kapelanów i wydawania na nią pieniędzy z „kieszeni podatników”. Czyż i ja nie jestem tym podatnikiem? Czy nie mam prawa do zaspokojenia moich najgłębszym a w obliczu choroby i cierpienia wręcz fundamentalnych potrzeb?

Dobrze, iż raz po raz odzywa się jakiś głos rozsądku, który upomni się o prawa pacjentów w kraju, w którym większość stanowią katolicy. „Ludzie wierzący mają prawo płacić podatki i w zamian za te podatki mieć zaspokojone też swoje potrzeby religijne” – powiedział niedawno ks. Jacek Stryczek – krakowski kapłan, który sam przez osiem lat był kapelanem w jednym ze szpitali, a dziś jest duszpasterzem wolontariatu w Małopolsce, wychowuje i uczy mądrze pomagać innym. Zastanawia się on, na jakiej podstawie ktoś może stwierdzić, że praca psychologa przynosi owoce, a księdza nie. „Komuś się wydaje, że siła duchowa jest czymś nierealnym. Gdy obserwuję bieg życia tego świata, to herosi ducha naprawdę ten świat zmieniali – mieli w sobie ten potencjał i siłę” – mówi.

Kapelani szpitalni! Błogosławiona i niczym niezastąpiona posługa! Tych, którzy choć na krótko doświadczyli szpitalnej rzeczywistości, nie trzeba przekonywać, jakim są dobrodziejstwem. Dzięki ich cichej służbie łatwiej przeżyć długie samotne godziny, łatwiej przyjąć diagnozę czy znieść przykre zabiegi. To dzięki nim czujemy się bezpiecznie, świadomi, że zawsze ilekroć będziemy tego pragnęli umożliwią nam spotkanie z Panem: z Jego przebaczeniem, z Jego współcierpiącą obecnością i miłością. To także oni – księża i ojcowie kapelani – dzięki prostym, ludzkim gestom pozwolą uwierzyć także w ludzką solidarność i współczucie, to oni pierwsi spieszą z pociechą czy słowami otuchy nie tylko do pacjentów, ale także do ich zalęknionych bliskich. Dziękuję Bogu za ich obecność.

 

(Wykorzystano informację KAI)

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, KAI, Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 23.04.2024