Modlitwa za uwięzionych

W liturgiczne wspomnienie św. Dyzmy czyli "Dobrego Łotra" modlimy się za wszystkich uwięzionych i tych, którzy odpokutowawszy swoje winy próbują wrócić do normalnego, uczciwego życia. Mnie do takiej modlitwy zainspirowały rozmowy z pewnym byłym więźniem.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2015-03-26

Pana Henryka poznałam jakieś 6 może 7 lat temu. Trochę się wówczas zaangażowałam w trwające w naszej parafii przygotowania do wielkanocnego śniadaniach dla ponad 200 osób bezdomnych i samotnych. To wtedy  też po raz pierwszy miałam okazję inaczej spojrzeć na ludzi, których większość z nas zwykle omija z daleka z większą lub mniejszą niechęcią, odrazą, a nawet lękiem. Trochę sobie wówczas porozmawialiśmy, a w efekcie tej rozmowy, musiałam zweryfikować wiele swoich dotychczasowych opinii na temat ludzi, którzy mieszkają na ulicy, a w zimowe noce okupują dworcowe poczekalnie, altany ogródków działkowych czy miejskie schroniska.

Pan Henryk nie wybrał takiego życia. Przeciwnie – wszystko wskazywało na to, że należy do tych nielicznych szczęśliwców, którym zawsze i wszystko się udaje. Atrakcyjna żona i równie atrakcyjna praca w administracji państwowej. Niezłe mieszkanko, coroczne wczasy nad ukochanym przez żonę Morzem Śródziemnym, wpływowi przyjaciele. Wydawało się, że świat stoi przed nimi otworem. Brakowało tylko małego dziedzica. Żona oznajmiła mu jednak, że na dziecko zdecyduje się dopiero wtedy, gdy Henryk wybuduje dla nich dom. I tak to się zaczęło.  

Pan Henryk nie próbował się wybielać: - Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia: ani oczekiwania żony, ani okazje, które same wchodziły mi w ręce – wspominał mój rozmówca.

Budowa domu pochłaniała masę środków, których wkrótce zaczęło brakować. Żona nie chciała słyszeć o przerwaniu budowy i odsprzedaniu niedokończonego domu. Wkrótce skończyły się również środki z zaciągniętego kredytu.  A już tak niewiele brakowało, aby dokończyć budowę! Wtedy zdarzyła się pierwsze okazja a za nią, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki posypały się następne propozycje „współpracy”. Nie miał wątpliwości, że tej „współpracy” tak naprawdę na imię „korupcja”. Wierzył, że to się wkrótce skończy i że znów będzie uczciwym człowiekiem. Tymczasem żona opuściła go zanim jeszcze zapadł wyrok skazujący i zanim utracili wymarzony dom.  

Kiedy poznałam Pana Henryka, już drugi rok próbował sobie radzić z odzyskaną po dwóch latach wolnością. Trudną wolnością: bez pracy, bez domu, bez środków do życia.

"Wie Pani, co było najgorsze? Poczucie, że jest się zupełnie samym, że opuścili nas dosłownie wszyscy przyjaciele. A może w ogóle nigdy ich nie mieliśmy? – zastanawiał się pan Henryk. -  Gdyby żyła moja mama, ona chociaż by się za mnie modliła… Ale może to i dobrze, że tego wszystkiego nie doczekała, że odeszła w przeświadczeniu, że  wychowała porządnego człowieka" – mówił z żalem, a mnie coś uciskało w pobliżu serca na widok przeraźliwie smutnych oczu mojego rozmówcy.

Pana Henryka spotkałam ponownie dwa lata później. W pierwszej chwili w schludnie wyglądającym człowieku nie rozpoznałam bezdomnego mężczyzny z wielkanocnego śniadania. Pierwsza pracą pana Henryka po odsiadce było dozorstwo kilku miejskich kamienic. Później udało mu się trochę dorobić tłumaczeniem francuskojęzycznych tekstów. Po jakimś czasie wynajął pokój w mieszkaniu, którego okna dziwnym trafem wychodziły na pobliski… areszt śledczy.

"Chyba właśnie to sprawiło, że zacząłem szukać pracy, w której mógłbym spełnić drzemiące we mnie od kilku lat pragnienie: chciałem pomagać ludziom, którzy opuszczają więzienne mury i nie mają możliwości, żeby wrócić do normalnego uczciwego życia. Na razie pracuję w jednym z Ośrodków Pomocy Społecznej. Muszę dość daleko, prawie półtora godziny, dojeżdżać do pracy, ale mam satysfakcję, kiedy nieraz uda mi się jakiemuś zagubionemu człowiekowi wskazać drogę czy podać przysłowiowe „wiosło”. Żeby mógł ruszyć z miejsca i popłynąć do lepszej przyszłości.. Mnie z pomocą przyszli ludzie związani z Kościołem. Spłacam swój dług poprzez moją pracę, ale marzy mi się również, żeby założyć jakąś grupę modlitewną, która wspomagałaby duchowo ludzi osadzonych i tych, którzy próbują zacząć życie od nowa. Dobrze pamiętam, jak bardzo brakowało mi takiego „parasola modlitwy” gdy przechodziłem przez swój „czyściec”.

Gdy już pożegnałam się z moim rozmówcą, postanowiłam, że spróbuję swoją codzienną modlitwą objąć jednego, konkretnego, lecz tylko Bogu znanego więźnia. Wierzę, że Mała Święta Teresa z Lisieux, która niegdyś tak skutecznie ofiarowała swoje modlitwy i cierpienia w intencji pewnego skazańca, pomoże mi dochować wierności mojemu postanowieniu.

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024