Anima in portis czyli jak dusza nasza bram sięgała. Jeden dzień z życia.

Schwytana w sidła własnych niepokojących myśli, upadająca, zupełnie sama, bezbronna, raniona, nieufna, chora, cierpiąca, pragnąca śmierci, uwięziona w błędnym kole depresji, torturowana przez własny umysł. Oto ja. (Z książki „Po prostu mnie przytul”).

zdjęcie: canstockphoto.pl

2015-09-17

Małgosia :

Obudziłam się i najchętniej zaraz bym na nowo zasnęła. Pokój zawalony zabawkami, w kuchni naczynia do mycia, w pralce pranie. To nie do zniesienia. Ciągle to samo. Wstawanie, dziecku dać jeść, posprzątać, dobrze że jeszcze śpi , mogę sobie poleżeć. Spać, spać, tylko to mi się chce dzisiaj. Leżeć i spać, odpoczywać.

No i masz, dużo było tej ciszy. Już się małe drze.

- Cicho! Zaraz przyjdę! Jeszcze chwilkę, chwileczkę poleżę. Boże! Zrób coś, żeby się to dziecko zamknęło. Kiedy ten Karol wróci z pracy?

- Czego ryczysz stworzenie, czy ja mogę chwilę odpocząć, albo bez przerwy mam zmieniać ci pampersy ? Idę już idę, czekaj dam ci zaraz mleko.

No w końcu spokój. Teraz papieros, kawka i chwilka dla siebie. Aa, tabletki, zresztą po co? Czuję się dobrze, a po nich chodzę jak leptyk no i chyba znowu przytyłam. Głupie tabletki .Wyglądam jak wieloryb przez nie. Może jednak zrobię sobie jakieś śniadanie, głodna chodzić nie będę. Potem ogarnę trochę ten śmietnik, bo ta maruda znowu będzie dziób darła jak przyjdzie z roboty. A zresztą, niech też się za coś chwyci. Łazi do tej roboty i myśli że to już wszystko… Nie dam rady, no nie dam po prostu rady. Ja już nie mam sił. Idę do łóżka. Wiem, nic właściwie nie ruszyłam, ale ja naprawdę nie mam sił. Boże, powiedz jaki to sens dziennie robić jedno i to samo. Ciągle to samo, no i ten maluch…

- Co znowu chcesz!? Zaraz, która to godzina. Jezu, już dwunasta, chyba chcesz jeść, że tak ryczysz.

W tej kuchni nigdy nie można niczego znaleźć!

- Czekaj chwilę, muszę podgrzać, coś tam znalazłam w słoiczku. Jakaś zupka została.

Kurczę, jaka ja jestem matka. Jestem do niczego. Nie chce tego dziecka, nie umiem się nim zajmować. Dlaczego maluchu tak na mnie patrzysz? Ja się staram, ale jestem do kitu. Dobrze, już dobrze. Śpij, proszę cię śpij maleństwo.

Gdzie te papierosy ? Posiedzę chwilę na Facebooku, no a potem to pranie, może rozwieszę na sznurze. Coś tam rano pyskował, że nie ma koszuli do pracy.

No nie, znowu ? Dlaczego wiecznie coś chcesz ode mnie? Dobra, mama już idzie. Masz grzechotkę, pobaw się. Wracam do kompa, jeszcze chwilka i pójdę w końcu do tej łazienki. Dobija mnie to życie. Wszyscy pracują, a ja muszę się tułać po tej chałupie między pampersami, praniem, prasowaniem. Matka obiecała że przyjedzie, ale dopiero po obiedzie. Co mi tu po niej po obiedzie? Mam to w nosie. Wiecznie mi każą być odpowiedzialną, każą być dobrą żoną, matką, a ja mam już po prostu dosyć. Teściowa też dobra, myśli że sama wychowała trójkę, to i ja muszę. Wiecznie jej coś nie pasuje. Niby pomoże, małego weźmie na spacer. Niby chce dobrze, ale zawsze gdzieś czuję się gorsza, że nie jest zadowolona ze mnie. A ten jej syneczek, jaki to grzeczny, jaki miły, a na mnie wiecznie się drze, tylko z dzieciakiem umie normalnie się porozumiewać i ze swoją rodzinką. Boże, dlaczego oni nie chcą zrozumieć, że jestem chora. Chora!!! Mam swoje prawa, a ode mnie ciągle wymagają.

Znowu coś ?

 -Zaraz otwieram, tylko się ogarnę. No i co Pan mi przyniósł? Znowu rachunki? Tych pieniędzy to skąd mam brać ?! Dobra, dobra, wiem że pan jest tylko listonoszem. Do widzenia!

Muszę zapalić. Kurczę, skończyły się fajki. No i co ja mam teraz zrobić? Nie wiem, może  wyskoczę na chwilkę? No nie, mały nie śpi. Będziesz się darł jak mama wyjdzie na chwilę? No chyba się nie ruszę. Która to? Druga, ślubny chyba zaraz będzie. Zadzwonię, niech kupi po drodze.

- Jak to nie masz kasy? To co ja mam palić? Co mnie to obchodzi, że kupowałeś mleko i pampersy. Coś ty za chłop, że wiecznie pieniędzy nie masz? Co mnie obchodzi, że czynsz i auto… A dajże spokój,  wkurzasz mnie. Wiecznie nie ma kasy, a mnie się chce palić. Dobra zbieraj się już z tej roboty, siedzę tu sama i wszystko na mojej głowie. Dobra, dobra. Pamiętam! Wiem, że mam ci uprać gacie do roboty. Nie drę się, tylko męczy mnie to twoje gadanie. Nie, mały śpi. Tak, jadł. Nie, nie za dużo. Nie, nie brałam leków. Co się wtrącasz. Wiem, że mam wizytę u lekarza... Cześć! Kończę.

Kiedy ja to miałam iść do lekarza… ten psychiatra też jakiś nie dotarty. Posłuchałby mnie raz. On swoje, ja swoje. Myśli że przepisze tabletki to wszystko. Wczoraj znowu  ON siedział na oknie i  do mnie mówił. Nie chcę, nie mogę go słuchać. To diabeł, nawet uszy ma takie szpiczaste i te oczy .ON jest zły. Powiedział, że tabletki przyniosą szczęście. Wezmę i wtedy zobaczę jak może być fajnie, cicho i spokojnie… Wreszcie będę miała święty spokój. Boję się GO!!! A co jeżeli ma rację? Może to prawda? Ostatnio nawet się odważyłam i miałam zażyć, ale Karol wrócił wcześniej z pracy. Popatrzył na mnie jakoś dziwnie, ale nic nie mówił… Co to, czyżby już przyjechał ? Kto tu jest?  No nie! Co tu robisz? Słyszysz, do ciebie mówię! Siedzisz bezczynnie na tym oknie i łypiesz do mnie tym diabelskim okiem. Co jest? Dlaczego chamie do mnie mówisz podniesionym głosem? Wiem dobrze kim jestem. Nie musisz mi przypominać, że jestem zerem. A ty to co, lepszy? Zjawiasz się znikąd i krytykujesz. Nie mów do mnie tym tonem! Nie jestem szmatą, nie, nie, nie! Nie mów takich rzeczy. Myślisz, że lepiej będzie jak zniknę z ich życia? Chyba masz rację. Moje życie jest do niczego, ja jestem do niczego. Milcz! Nie masz prawa do mnie tak mówić. Nie! Boże ja chcę żyć!  Mówisz, że Boga nie ma?  Boże, jesteś, przecież nie pozwolisz mi tego zrobić. Nie gadaj już do mnie diable. Nie mogę, to grzech. Nie śmiej się ze mnie. To już trwa za długo. Znowu wszedłeś do mojego życia i co myślisz żeś taki mądry? Nie chcę, nie mogę! Ja przecież nie chcę dużo, ja chcę tylko spokoju i szczęścia. Masz rację. Usunę się. Nie mam już siły walczyć. Zasnę i wszyscy będą mieli spokój…

Można cierpieć i jednocześnie
coś dawać z siebie innym.
Cierpieć – i innym dać swoje serce.

/ks. Jan Twardowski/

Karol:

Niech się już ten dzień skończy. Dobrze, że jutro sobota, może uda się odpocząć. Jestem wykończony. To nocne wstawanie do dziecka, Małgosia jak zaśnie po swych lekach to jej nawet armata nie obudzi. W robocie potem mi się chce spać, a przecież praca sama się nie zrobi. Muszę kupić mleko małemu, już się kończyło, jak rano robiłem. Ciekawe czy Gosia pamięta o tych moich czarnych spodniach i koszuli. W poniedziałek muszę się ubrać, bo konferencja. Szef nie byłby zadowolony, gdybym przyszedł w dżinsach. Boże, gdzie ten czas, gdy beztrosko spędzało się czas na zabawie. Góry, tęsknię za nimi. Jakie to piękne uczucie, gdy ze szczytu patrzysz w dal i rozkoszujesz się pięknem natury stworzonej przez Boga. Czuję się jak starzec. Zmęczony życiem starzec. Dobija mnie codzienność, choroba Gosi, dzieciak… wszystko to zaczyna mi ciążyć. Małgosia wiecznie się piekli, że mało pieniędzy, za mało czasu jej poświęcam. Ciekawe jak mam to pogodzić, siedzieć w robocie, zajmować  się nią, dzieckiem, a jeszcze w międzyczasie posprzątać, zakupy zrobić. A miało być tak pięknie.

- Tak szefie? Nie, nie śpię. Zamyśliłem się trochę. Tak, zrobiłem i odesłałem e-mailem propozycje.

Muszę uważać, bo jeszcze wywalą mnie z pracy. Dobra, bierzemy się Karol do pracy.

Komórka chyba mi dzwoni. Gosia, ciekawe co znowu chce, dziennie mi wydzwania z jej pseudo problemami  i tylko mnie irytuje.

-Tak Kochanie! Nie, nie kupię ci papierosów. Jak to dlaczego? Nie ma kasy. Mleka i pampersów  za darmo nie rozdają na mieście. Zresztą jak zrobiłem opłaty, zapłaciłem czynsz i paliwo do auta, to już tam niewiele zostało.  Przyjadę jak skończę pracę, jak ty sobie wyobrażasz, że co, wyjdę sobie ot tak, bo ty chcesz? Jesteś niepoważna. Nie denerwuj mnie, to nie będę krzyczał, nie jestem cudotwórcą, wypłata się nie sklonuje. Spodnie mi wyprałaś? Potrzebuję na poniedziałek. Co mały robi, jeść mu dałaś? Słuchaj co się z tobą dzieje, wzięłaś leki? No pięknie, co ty za bzdury mi tu opowiadasz! Masz brać leki jak ci każe lekarz. Wtrącam się, bo potem wytrzymać z tobą nikt nie może. Pamiętasz, że masz w przyszłym tygodniu wizytę u psychiatry? Ja się nie czepiam, tylko martwię .

No tak, jak zwykle się rozłączyła. Czasami, to mnie aż trzęsie ze złości. Wiem, że jest chora, że trudno się jej ogarnąć, ale czy choroba wszystko tłumaczy? Ja nie pamiętam kiedy widziałem się z przyjaciółmi. Gosia nigdzie nie chce chodzić, gości nie zapraszamy, bo w domu wieczny bałagan. Nic nie robi, leży, odpoczywa i ciągle jest zmęczona. Boże, daj mi cierpliwość, bo mam chwile, że najchętniej trzasnąłbym drzwiami i poszedł przed siebie. Jedynie mały mnie powstrzymuje przed ucieczką. Ostatnio nawet do kościoła trudno mi się wybrać. Wiecznie jakieś problemy, wymówki.

Gdzie ten czas, gdy z Gosią ganialiśmy po rosie, zakochani, szczęśliwi. Boże, dlaczego nas tak doświadczasz? Przysięgaliśmy przed Tobą miłość, wierność  i że nie opuścimy siebie aż do śmierci, a co zostało? Kiedyś na Oazie myśleliśmy, że świat należy do nas, wszystko robiliśmy razem. Myśleliśmy, że wspólnie przeżyjemy szczęśliwie, a tu choroba, ta depresja po porodzie i te późniejsze problemy i z naszych marzeń niewiele zostało. Chryste, jak niewiele potrzeba, by miłość gasła. Wszystko bym dał, by była zdrowa.

- Co? Tak, idę do domu. Zaraz się zbieram.

Koledzy z pracy coraz bardziej odsuwają się ode mnie. Czy ja jestem czemuś winny, że nie mam czasu na spotkania po pracy? Kiedyś usłyszałem, że uważają mnie za dziwaka. Ludzie są okropni. Nie wiedzą niczego na mój temat, ale oceniają. Czas jechać do domu.

Znowu komórka dzwoni, zaraz, gdzie ja ją włożyłem? Pewnie znowu Małgosia, bo już pewnie za długo wracam do domu. O, coś takiego, mama. Ciekawe co chciała. Muszę oddzwonić.

- Cześć Mamo! Dzwoniłaś, co się stało?

Co? Jak to w szpitalu? Jezu, co się stało? Połknęła tabletki? Co z nią? Dobrze, już jadę. Zaraz, mamo! Mamo! A co z maleństwem? Z teściową, no to dobrze. Jasne, już zaraz będę.

 Jak diabeł święconej wody
boimy się choroby, samotności,
starości, cierpienia,
a wtedy właśnie Bóg zaprasza nas,
byśmy byli jak najbliżej Niego
.
/ks. Jan Twardowski/

Mama Małgosi :

Dziecko kochane, co ty zrobiłaś? Przecież ostatnio wszystko było dobrze. Karol w końcu znalazł pracę, nawet dobrze zarabia. Mieszkanie udało się wyremontować. Mały Maciuś rośnie i jest wspaniałym dzieckiem. Co siedziało w twojej głowie że doszło do takiego nieszczęścia? Może to moja wina, ciągle siedzę w pracy, a potem to chce mi się już tylko spać. Może za mało czasu wam poświęcam. Tata też ciągle w trasie. Co on może? Boże, moje dziecko, nie pozwól jej umrzeć. Ona nie chciała tego zrobić, to jej choroba.

Spojrzeć na trudność, jaka przychodzi,
na cierpienie, na śmierć, jak na bramę,
przez którą mamy przejść z Panem Jezusem
- to jest nasze powołanie.
/ks. Jan Twardowski/

Mama Karola :

Chryste, co temu dziecku wpadło do głowy? Dlaczego zażyła te tabletki? Dzięki Bogu, że dzisiaj szybciej szefowa zamknęła sklep i mogłam wcześniej jechać do dzieci. Nie wiem jak by się to skończyło. Ten płacz Maciusia na klatce, taki żałosny. I ta sąsiadka wścibska, ale tym razem do czegoś się przydała. Pogotowie, policja, cyrk na całego, ale najważniejsze, że odratowali Gosię i że maleństwu nic się nie stało. Jezu, ja nie wiem co bym sobie zrobiła, gdyby Małgosia umarła. Dlaczego ta dziewczyna nic nie mówiła, przecież nic nie wskazywało, że jest z nią aż tak źle. Karol też nic nie mówił. Wydawało się że już najgorsze za nami. Nie wiem, może za bardzo ją naciskałam? Może za dużo wymagałam? Moi chłopcy trzymani byli krótko, w domu była dyscyplina, a ja musiałam sobie radzić i z trójką dzieci i z chorym mężem. Potem on umarł, a ja musiałam być dla nich matką i ojcem. Boże, daj mi siły i pozwól to wszystko zrozumieć.

Trzeba jednak pić do dna, by dojść do dna swej duszy

/Antoni Kępiński (z książki „Rytm życia” )/

Epilog:

Życie poddane codziennej rutynie biegnie u każdego z nas swoim, wytyczonym torem. Mało jest spraw, które są w stanie nas zawrócić z tej drogi, czy wytyczyć nową trasę. Zdominowani sprawami mniej lub bardziej ważnymi, z trudnością zatrzymujemy się, by dojrzeć bliźniego z jego problemami. Jestem daleka od oceniania, gdyż nikt nie jest wolny od tego pośpiechu i zabiegania. Jednak czasami ułamek sekundy, chwila decyduje o zmianie naszych priorytetów, wyuczonych postaw i przyzwyczajeń. Nie znaczy to, że jesteśmy nieczuli i wypełnieni egoizmem, a tylko jakieś nadzwyczajne wydarzenia otwierają nam serce, oczy i uszy. Prawda jest taka, że tworzymy sobie micro enklawy mające chronić nas przed wszelkimi zawirowaniami i złem otaczającego świata. Tworzymy sobie obraz naszego idealnego świata pełnego szczęścia, piękna, dobra i bezpieczeństwa, dążąc do  wiernego odtworzenia tego obrazu w realnym świecie. To co nieznane, niedoskonałe budzi w nas niepokój, narusza naszą harmonię wewnętrzną i powoduje, że tracimy pewność siebie i grunt pod nogami.

Choroba psychiczna w rodzinie nadal  pozostaje tematem tabu, stygmatyzując tą grupę pacjentów z zupełnie niezrozumiałych względów. Rodzina wstydzi się chorego członka rodziny, a i sam pacjent separuje się od otoczenia. Powstały tysiące dowcipów o pacjentach oddziałów psychiatrycznych i psychiatrach, jednak prawda jest mniej śmieszna. Każdy historia choroby ukazuje niejedną tragedię ludzką. Przynosi rzetelną wiedzę na temat postaw ludzkich w środowiskach pacjenta. Wiedza społeczeństwa jest niestety nadal niewielka, a opiera się głównie na literaturze  popularnej i filmach emitowanych w TV. Nie ma zapotrzebowania na wiedzę opartą na naukowych doświadczeniach. Zainteresowani to najczęściej profesjonaliści związani z medycyną, opieką społeczną, psychologią i rodziny chorych. Można zrozumieć brak zainteresowania przeciętnego śmiertelnika tym konkretnym tematem, jednak zupełnie niezrozumiałym jest stosunek i uprzedzenia rodzące się w nas dla pacjentów z chorobą umysłową. Wręcz dochodzi do takich paradoksów, iż pacjentów z chorobami psychicznymi przyrównuje się do chorych z wrodzonym czy to nabytym deficytem umysłowym.

Pacjent z chorobą psychiczną to człowiek z normalnym poziomem a nieraz i ponadprzeciętnym IQ, często uzdolniony artystycznie, wrażliwy, czasami nadwrażliwy. Jego nieszczęściem są rzuty choroby, fobie, manie, urojenia, które rzutują na postrzeganie jego osoby w otoczeniu, a i także adaptację chorego w danym środowisku. Nie chciałabym tutaj rozwijać nadmiernie wątku klinicznego jednostek chorobowych. Bardziej interesuje mnie duchowy wymiar choroby i skutki jakie niesie on samemu pacjentowi oraz wpływ jaki wywiera na rodzinę chorego. Opisany wyżej wycinek jednego dnia z życia chorej dziewczyny ukazuje kochającą się rodzinę, pozorne szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Widać również zaburzenia komunikacji interpersonalnej, wyalienowanie jednostki i trudności w okazaniu empatii każdego z członków rodziny. Jakież to znajome. W każdej rodzinie można odnaleźć taki przypadek, gdzie pozory dominują, a nagłe nieszczęście odkrywa mroczne rodzinne tajemnice. Analizując sytuację w aspekcie naszego chrześcijańskiego pojęcia miłości bliźniego, zaczynamy się lekko gubić i zastanawiać, czy kierować sercem czy rozsądkiem. Jedno nie wyklucza drugiego. Psychika pacjenta jak w krzywym zwierciadle zaburza postrzeganie samego siebie. Pacjent ustabilizowany na oddziale psychiatrycznym zaczyna odzyskiwać spokój ducha i jasność rozumowania. Niebezpieczeństwo jakie czeka na chorego po wypisaniu do domu, to ułuda dobrego samopoczucia. Jak w błędnym kole chory przestaje zażywać przepisane leki, uważając, że jeżeli czuje się dobrze, to zbędnym jest ich branie. Nie mija wiele czasu i chory ponownie wchodzi w swój poprzedni stan, tracąc tak ciężko zdobytą stabilizację.

Tutaj ogromna rola rodziny, która powinna czuwać nad kontynuacją terapii. Nie jest to łatwe i niejednokrotnie skazane na niepowodzenie. Chylę czoła przed rodzinami, które cierpliwie, z niezmienną miłością i oddaniem całe swoje życie poddają życiu ukochanej, chorej osoby. Nie ma ani jednego takiego samego przypadku. Nie ma jednej wypracowanej metody terapeutycznej. Farmakoterapia to jeden bardzo ważny element leczenia. Druga, nie mniej ważna to terapia duszy. To te wszystkie małe codzienne gesty miłości, zrozumienia, zainteresowania. Kwiat niepodlewany usycha, podobnie usycha miłość niepodlewana, niedokarmiona, zapomniana. Nikt z nas, przeciętnych śmiertelników, nie ma zielonego pojęcia jak wielkim wyrzeczeniem jest opieka nad chorym psychicznie. Ile wymaga zdrowia, ciepła, otwartości serca, hartu ducha. Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić ile trzeba miłości, by nie zrażać się brakiem efektów terapeutycznych, nie załamywać kolejnym rzutem choroby, kolejną hospitalizacją. I wysiłek ten nie dotyczy tylko rodziny, ale i chorych, którzy są najbardziej narażeni na trud codziennej walki o siebie, o swoje przetrwanie.

Dlatego zrewidujmy nasze poglądy, postawy. Zastanówmy się czy nie reagujemy zbyt emocjonalnie, spotykając chorą sąsiadkę? Czy nie wyolbrzymiamy naszych obaw w stosunku do tych chorych. Choroba psychiczna nie zaraża, nie drażni naszych zmysłów, nie uraża naszych odczuć estetycznych. Pamiętajmy, że choroby sobie nikt ni wybiera, ale każdy może zachorować. Każdy z nas może się znaleźć nagle z drugiej strony. Mniemamy się narodem tolerancyjnym, czy aby na pewno? Cierpienie chorego psychicznie, to nie ból somatyczny, ale rozdzierający ból duszy, który rozlewa się na całą rodzinę pacjenta. Ból, który obnaża naszą bezsilność, obdziera z nadziei i narusza fundamenty wiary i miłości. Jak możemy wspomóc? Modlitwa jest silnym narzędziem umocnienia i chorego i rodziny. My, stojący z boku, często nie możemy czynnie włączyć się w udzielanie pomocy, ale niewątpliwie modlitwa jest najbardziej adekwatna, ponieważ na pewno nie szkodzi, a jednocześnie poprzez Chrystusowe Miłosierdzie możliwe jest rozwiązanie trudnych sytuacji związanych z chorobą. Do pomocy włączają się instytucje państwowe, stowarzyszenia świeckie i kościelne .

 

Pełen współczucia święty Judo Tadeuszu, który mocą Bożą przywróciłeś tak wielu ludziom zdrowie i jasność umysłu, wejrzyj na mnie (lub wymień imię osoby chorej psychicznie, za którą się modlisz) w moim cierpieniu. Ufny w Twoje potężne wstawiennictwo, błagam Cię, byś prosił Jezusa, miłosiernego Uzdrowiciela chorych, o uzdrowienie mnie (lub wymień imię chorej osoby). Spraw, bym (lub wymień imię chorej osoby) podźwignięty Jego miłością, otrzymał wielką łaskę zdrowia psychicznego. Amen.

Modlitwa do św. Dymfny (wspomnienie liturgiczne 15 maja)

Święta Dymfno, która czynisz cuda w każdym ucisku ciała i umysłu, pokornie błagam o twoje potężne wstawiennictwo u Jezusa przez Maryję, o uzdrowienie z choroby, w mojej obecnej potrzebie.

Święta Dymfno, męczenniczko czystości, patronko tych, którzy cierpią z powodu nerwowych i psychicznych dolegliwości, ukochane dziecko Jezusa i Maryi, przyczyniaj się za mną u Boga. (Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu). Święta Dymfno, dziewico i męczennico, módl się za nami.

Modlitwa do Św. Walentego

Wszechmogący, Wieczny Boże, któryś za wstawiennictwem św. Walentego usuwał od ludzi wszelkie choroby – prosimy Cię Jezu przez jego zasługi i wstawiennictwo, oddal od nas zagniewania Twą ręką, abyśmy uwolnieni od trapiącej nas choroby ciała i duszy, ochotnym sercem wdzięczni Ci służyli. Amen.

Autorzy tekstów, Teksty polecane, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024