Nie tylko maratończyk dociera do mety

Kiedyś, przy narodzinach, poprzez chrzest zostaliśmy zgłoszeni do maratonu – biegu do życia wiecznego.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-05-05

Nie jestem sportowcem, wyczynowcem. Jestem słaba, czasami leniwa. Moje ciało zwiotczało, choroba zabrała energię. Kiedyś, w młodości byłam pełna ideałów, pełna radości i werwy. W Wielką Sobotę wlekłam się z pracy z nogi na nogę. Zbyt późno, by zajść jeszcze do domu, starałam się dotrzeć na czas na Nabożeństwo Wielkosobotnie. Minęła mnie w biegu młoda dziewczyna. Ubrana w dres, słuchawki na uszach. Biegła w przeciwnym kierunku, najwyraźniej miała inne plany na dzisiejszy wieczór. Normalnie nawet bym nie zwróciła na to uwagi, jednak zastanowiła mnie kuriozalność sytuacji. Ja, „zmarnowana” po całym dniu pracy, wlekłam się do kościoła, walcząc z coraz to większą ochotą wpakowania się do łóżka i odpuszczenia sobie w tym dniu kolejnego wieczoru spędzonego pośród ludzi, na nabożeństwie o wiele dłuższym niż przeciętna Msza święta. Dziewczyna, ładna, młoda, ubrana jakby wyszła dopiero co ze sklepu ze sportową odzieżą, biegła sobie średnim tempem, uśmiechnięta, zadowolona z życia. Ona też w tym momencie walczyła; walczyła z… kaloriami.

To nie jest tak, że oceniam czy potępiam ją i jej priorytety. Jednak zastanawiające jest jak wartościujemy swoje życie, jak ważnym stają się nasze priorytety wobec naszej codzienności kreowanej środowiskiem, wiekiem, tradycjami, dyscypliną wewnętrzną i w końcu zwykłą wiernością i miłością do Boga. Oczywiście dowlokłam się do kościoła i uczestniczyłam w nabożeństwie. Mój kontakt z pościelą o godzinie 23⁰⁰ był jednym z najmilszych doznań cielesnych, jakich doświadczyłam w tym dniu. Zaś głęboko w sercu czułam zadowolenie; to było takie moje zwycięstwo, małe, ale dla mnie i moich relacji z Bogiem, bardzo ważne.

Niedzielny poranek i śniadanie minęły spokojnie, ból kolan przez noc ustąpił, a ja z nową energię rzuciłam się w wir świętowania. Potem, powrócił obraz mojego spotkania z tamtą dziewczyną. Ładna, zdrowa, wysportowana, pewna siebie i tego co chce osiągnąć w życiu. No dobrze, a czego ja mogę jeszcze chcieć od życia, czego mogę oczekiwać? Moje marzenia i priorytety kreują: praca, wiek, ograniczenia spowodowane chorobą… Czy jednak jestem z tego powodu nieszczęśliwa ? Tak właściwie to nie! Wczoraj wygrałam swoją małą walkę z lenistwem i zmęczeniem. Dzień wcześniej walczyłam z łakomstwem. A swoją drogą ciekawe, że to właśnie ścisły post budzi w naszej głowie obraz przeróżnych potraw, a brzuch dosyć natarczywie domaga się kolejnej porcji jedzonka. Moje życie to nieustanna walka z moimi ograniczeniami, słabościami, kompleksami. Moje życie to codzienny trening emocjonalny, fizyczny, duchowy. Moje ciało codziennie pokonuje swoje ograniczenia. Mój umysł codziennie podejmuje prywatną walkę z wygodnictwem i racjonalizmem. Moja emocjonalność codziennie ćwiczona jest atakiem pseudo przyjaciół, poprawiaczy cudzego życia, namolnych mentorów, którzy próbują łamać moje ego, mój światopogląd i pojęcie moralności czy uczciwości wobec bliźniego. Co dzień małymi kroczkami pokonuję swoją drogę ku Bogu. To nie bieg, to raczej człapanie. Patrzę na ludzi wokół i widzę, że większość z nich – podobnie jak ja – codziennie podejmuje walkę o swoją przyszłość.

Kiedyś, przy narodzinach, poprzez chrzest zostaliśmy zgłoszeni do maratonu – biegu do życia wiecznego. Każdy etap naszego życia pokonujemy w różnym tempie. Powstrzymują nas pułapki i nierówności, jakie spotykamy na naszej drodze. Często w tym biegu przytrzymują nas fałszywi trenerzy czy przewodnicy, znajdą się i tacy, którzy pragną nam pomagać, znajdzie się kropla dziegciu w wodzie podanej spragnionemu biegaczowi, znajdzie się ocet. Czasami i przyjaciel – w imię fałszywych pobudek – będzie podkładał nogę. Nie raz przewracamy się, a upadając doznajemy urazów. Nasze zmęczenie biegiem spowalnia lub opóźnia zdobywanie kolejnych zakrętów. W meandrach naszego życia możemy się pogubić, jednak dopóki towarzyszy nam w tym biegu Bóg, możemy liczyć na powodzenie. Jeżeli umocnienia będziemy szukać poprzez Eucharystię, jeżeli nasz kręgosłup będziemy prostować poprzez Dekalog i póki nasze serce będzie znajdowało ukojenie w Miłosierdziu Bożym, wówczas możemy być pewni zwycięstwa.

Naszą pewność opierajmy na ufności i zawierzeniu życia Chrystusowi. To przecież dzięki Niemu mamy szansę na Zmartwychwstanie i życie wieczne. To dzięki Jego Miłości możemy budować nasze życie, może i trudne, czasami bolesne, ale przecież prawdziwe i niosące wolność. Każdy dzień może nieść łzy, lecz płakać można nie tylko w cierpieniu. Również i radość doprowadza do łez, a wtedy opada z nas zmęczenie, mija ból, a uśmiech rozjaśnia najciemniejszą noc naszego życia. Niejednokrotnie mam wrażenie, że mój bieg przypomina bieg żółwia. Przesuwam się powoli, jednak mam wytyczoną trasę i cierpliwie dążę do mety. Wierzę, że nawet moje człapanie ma sens, bo wiem, że towarzyszy mi Pan, mój Ojciec. W nim odnajduję siłę do biegu i codziennej walki o życie wieczne. I być może kiedyś , będąc już tuż przed metą odnajdę chwilę by móc powiedzieć moim bliskim, jak św. Paweł "…chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego”.

A co z dziewczyną? No cóż, pobiegła. Kiedyś być może spotkamy się podążając w tym samym kierunku. Módlmy się za tych , którzy błądzą, aby kiedyś odnaleźli drogę ku światłu.

Autorzy tekstów, Teksty polecane, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024