Dama Miłosierdzia
Ona była damą. Czuła się na swoim miejscu, gdy wykonywała najprostsze czynności salowej, ale także podczas premier teatralnych i koncertów w filharmonii, gdzie była często widywana. Nie wywoływała zdziwienia, gdy podawała choremu basen i gdy rozmawiała o malarstwie czy literaturze.
2016-05-12
Czy to możliwe, że jedna wątła kobieta jest zdolna robić rzeczy, do których realizacji zwykle potrzeba wielu ludzi? Czy to możliwe, że jeden człowiek potrafi przez lata mężnie dźwigać ciężary nie tylko swoje, ale także cudze? Czy to możliwe, że jedno ludzkie serce jest tak pojemne, że mieści w sobie nieprzebrane pokłady miłości i współczucia?
Okazuje się, że możliwe. Przekonuje o tym historia życia krakowskiej pielęgniarki Hanny Chrzanowskiej, dzisiaj kandydatki na ołtarze.
W atmosferze dobroci
Była jesienna noc. W uśpionej Warszawie, gdy zegar odliczał pierwsze minuty nowego dnia, 7 października 1902 roku, w kamienicy przy ul. Senatorskiej 38, przyszła na świat Hanna Helena Chrzanowska – drugie dziecko Wandy i Ignacego Chrzanowskich. Ojciec Hanny, filolog i historyk literatury, spokrewniony był ze strony matki z Joachimem Lelewelem i Henrykiem Sienkiewiczem. Matka Hanny – Wanda – była córką znanego w Warszawie, bardzo zamożnego przemysłowca Karola Szlenkiera oraz siostrą Zofii Szlenkierówny, która ufundowała w Warszawie Szpital Dziecięcy im. Karola i Marii. Jak okazało się po latach, to właśnie ciotka Zofia stała się dla Hanny Chrzanowskiej jedną z najważniejszych osób w życiu i miała wielki wpływ na jej późniejsze decyzje. W rodzinie Chrzanowskich i Szlenkierów od pokoleń panował „duch dobroczynności”, którym mała Hania przesiąkała od najmłodszych lat. Nie od razu jednak jej życiowy cel – pielęgnowanie chorych i niesienie im pomocy – został przez nią jasno odczytany.
Życiowa decyzja
Ważnym momentem w życiu rodziny Chrzanowskich stała się ich przeprowadzka do Krakowa w 1910 roku, gdzie Ignacy Chrzanowski objął Katedrę Historii Literatury Polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Podstawowe wykształcenie Hanna otrzymała w swoim domu rodzinnym, zaś naukę w szkole średniej w latach 1917-1920 kontynuowała w krakowskim gimnazjum Sióstr Urszulanek. Po zdaniu matury w 1920 roku podjęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po dwóch latach przerwała je, by rozpocząć naukę w nowo otwartej Szkole Pielęgniarstwa w Warszawie.
Właśnie tam Hanna Chrzanowska odnalazła ostatecznie swoje powołanie. Jadąc jednak do Szkoły Pielęgniarskiej nie przypuszczała jeszcze, że dziełem jej życia będzie propagowanie i tworzenie pielęgniarstwa domowego, a potem parafialnego. Wręcz przeciwnie, wtedy w ogóle ją to nie pociągało – marzyła raczej o pracy w szpitalu, o spełnianiu podstawowych posług i o służbie najbardziej opuszczonym pacjentom. O ile jej decyzja wyjazdu do Warszawy, o dziwo, nie spotkała się ze sprzeciwem najbliższych, o tyle nie pochwalało jej liczne grono znajomych rodziny, którzy nie szczędzili w związku z tym swoich złośliwości: „To już Chrzanowscy tak nisko upadli, że córkę dają na pielęgniarkę?”.
Szkoła twardego życia
Najważniejsze, że Hanna była szczęśliwa, mogąc uczyć się pielęgniarskiego fachu. Jednak w szkole uczyła się nie tylko tego, jak prawidłowo robić zastrzyki czy dawkować leki. Tam uczyła się czegoś znacznie ważniejszego – uczyła się twardego życia. Trudne warunki mieszkaniowe internatu, rygor szkolny i szereg surowych zakazów hartowały ją do naprawdę ciężkiej pracy i kształtowały w niej postawę radzenia sobie z problemami codzienności, o których nie pisano w podręcznikach. W późniejszych latach nieraz musiała korzystać z owej wypracowanej, wewnętrznej siły, kiedy znajdowała chorych w gnijących suterenach i na poddaszach krakowskich kamienic.
Kiedy w szkole skończyły się zajęcia teoretyczne i ćwiczenia, wielkimi krokami zbliżała się upragniona praktyka, o której Hanna wiele słyszała od starszych koleżanek. Z radością budziły się w niej uśpione marzenia o pielęgnowaniu chorych w szpitalu. Pierwsze praktyki pozostawiły w jej pamięci niezatarte wspomnienia. Przyniosły radość i możliwość sprawdzenia teoretycznej wiedzy w środowisku szpitala, wśród prawdziwie potrzebujących pomocy pacjentów. To było to, co naprawdę chciała w życiu robić, co wpajano jej od dzieciństwa.
Hanna Chrzanowska w swoim pamiętniku tak opisała czas spędzony w Warszawskiej Szkole Pielęgniarstwa: „Kiedy myślę teraz o naszym wychowaniu w szkole – sądzę, że miało ono swoje niedobre, ale i bardzo dobre strony. Niedobre – bo był przesadny, twardy rygor. Ale stroną bardzo dobrą było nastawienie nas od samego początku ku chorym (...)”.
Pedagog i redaktor
Pod koniec nauki w Szkole Pielęgniarstwa zaproponowano Hannie wyjazd na roczne stypendium Fundacji Rockefellera do Paryża. Decyzja na wyjazd wiązała się z podjęciem w przyszłości przez Hannę pracy instruktorki pielęgniarstwa społecznego, w tworzonej wówczas w Krakowie Uniwersyteckiej Szkole Pielęgniarek i Higienistek. Po rocznym pobycie we Francji, Hanna wróciła do Krakowa i tam, zgodnie z wcześniejszymi planami, objęła przygotowaną dla niej posadę. Niebawem udała się także w kolejną podróż, tym razem do Belgii, aby przypatrzeć się pracy higienistek szkolnych.
Podróże te i zdobyta podczas nich fachowa wiedza owocowały w jej pracy pedagogicznej. Hanna Chrzanowska wykładała pielęgniarstwo zdrowia publicznego, uczyła także w Poradni Towarzystwa Walki z Gruźlicą oraz w Poradni dla Niemowląt. Dzięki swojemu pedagogicznemu talentowi i pogodnemu usposobieniu cieszyła się szacunkiem i sympatią swoich uczennic. Niestety Hanna po trzech latach intensywnej pracy w charakterze instruktorki zawodu, poważnie podupadła na zdrowiu. Musiała nagle zostawić swoje uczennice i wyjechała na kilkumiesięczne leczenie do sanatorium.
Po powrocie z leczenia Hanna Chrzanowska poświęciła się pracy publicystycznej, obejmując posadę redaktora naczelnego nowego czasopisma pielęgniarskiego „Pielęgniarka Polska”. Niewielkie rozmiary czasopisma mieściły w sobie niesamowicie wiele treści, przede wszystkim zawodowych. Nie trudno się domyślić, dlaczego wśród wielu zagadnień poruszanych w „Pielęgniarce Polskiej” tak wiele poświęconych było pielęgniarstwu społecznemu. Hanna miała świadomość, że ta dziedzina pielęgniarstwa była jeszcze mało znana polskim pielęgniarkom. Sama przyznała, że kończąc szkołę jako dyplomowana pielęgniarka, nie miała pojęcia o zadaniach pielęgniarstwa społecznego, które poznała bliżej dopiero na zagranicznych stypendiach, a potem tak bardzo pokochała.
Hanna Chrzanowska redagowała czasopismo blisko 10 lat, aż do wybuchu II wojny światowej, która przerwała jego ukazywanie się.
Lata wojny i okupacji
Wojna zastała Hannę Chrzanowską w Warszawie i niemal od razu ukazała jej swe okrutne oblicze. Kolejno docierały do niej wieści o śmierci jej najbliższych: ukochanej ciotki Zofii Szlenkierówny, ojca Ignacego i brata Bogdana.
Mimo tych tragicznych wydarzeń Hanna nie załamała się. Przeciwnie, ogrom osobistego nieszczęścia zmobilizował ją do ofiarnego niesienia pomocy potrzebującym. Wróciła do Krakowa i tam zaangażowała się w pracę Sekcji Pomocy Wysiedlonym Polskiego Komitetu Opiekuńczego, jako przewodnicząca w dziale opieki domowej. Pomoc obejmowała nie tylko pojedynczych potrzebujących i rodziny, ale także całe transporty liczące nieraz 1500-2000 osób zakwaterowanych w obozach przejściowych. Działały kuchnie, ogrzewalnie, noclegownie i punkty medyczne. Ważnym miejscem pomocy stał się Dworzec Główny w Krakowie, gdzie oprócz wielorakiego wsparcia można było także uzyskać przydatne informacje, ułatwiające funkcjonowanie w okupowanym mieście.
Hanna kierowała pracą wielu ochotniczek, które zgłaszały się do pomocy. Większość z nich nie miała żadnego przygotowania więc szkoliła je, przydzielając im pod opiekę chorych z odpowiednich dzielnic Krakowa. Hanna wysyłała opiekunki także na wizyty domowe, pozwalające na rozpoznanie rzeczywistych potrzeb mieszkańców. Niestrudzenie inicjowała również poszukiwania tych, którzy sami nie zgłaszali się po pomoc, a którzy – jak to często ukazywały realia – znajdowali się w sytuacji rozpaczliwej nędzy.
Sekcja Pomocy Wysiedlonym była oficjalnym organem akceptowanym przez Niemców, choć zakres jej pracy został obwarowany mnóstwem ograniczeń i zakazów. Szczególnie delikatną kwestią była opieka nad dziećmi, którą okupanci bardzo utrudniali. Hanna Chrzanowska starała się sprostać i tym problemom. Znajdowała rodziny zastępcze dla osieroconych i zagubionych w czasie wojny dzieci. Pisała listy do zamożnych rodzin z prośbą o przyjęcie na obiady jakiegoś zaniedbanego dziecka. Przeprowadzała szczegółowe rozeznanie wśród rodzin zgłaszających chęć adopcji i nie oddawała dzieci rodzinom, które podejrzewała o chęć korzyści i uzyskania łatwej siły roboczej. Organizowała dla dzieci także kolonie letnie. Przyczyniła się do tego serdeczna przyjaciółka Hanny, Maria Starowieyska, która posiadała szerokie znajomości w kręgach ziemiaństwa. Dzięki tym kontaktom, w niektórych dworach organizowano nawet dwudziestoosobowe kolonie.
Od początku wojny Hanna Chrzanowska pracowała także na oddziale noworodków Kliniki Położniczej przy ul. Kopernika w Krakowie. Z całego serca pragnęła ratować nowonarodzone dzieci, a było to tym trudniejsze, że funkcję ordynatora oddziału pełnił lekarz niemiecki. Na ile było to możliwe, Hanna otaczała też opieką dzieci żydowskie, które często udawało jej się ukryć w krakowskich klasztorach.
Po wieloletnim okresie okupacji nadeszło wreszcie długo oczekiwane wyzwolenie. Kraków odzyskał niepodległość w styczniu 1945 roku, ale Hanna, jako przewodnicząca Sekcji Pomocy Wysiedlonym, pracowała aż do końca marca, udzielając pomocy powracającym z Rzeszy przymusowym robotnikom i repatriantom. Wiadomo, że przez cały ten czas niezmordowanie i bezinteresownie pracowała wszędzie tam, gdzie w potrzebie był człowiek, do którego miała możliwość dotarcia. Nienormowana godzinowo praca, często, gdy wymagała tego sytuacja, także nocami, pochłonęła ją całkowicie. Jedna z koleżanek Hanny, Alina Rumun, również pielęgniarka, tak wspominała jej pracę z lat okupacji: „Nie trudno się domyślić, ile łez musiała otrzeć, ilu potrzebom zaradzić, ilu zrozpaczonym dać promyk nadziei! Lata wojny wpłynęły decydująco na jej postawę wewnętrzną. Cierpienia własne i całego narodu pogłębiły jej wiarę i bardziej jeszcze zbliżyły do Boga”.
Pionierka pielęgniarstwa domowego
Czas okupacji pozostawił po sobie wielkie spustoszenie we wszystkich dziedzinach życia Polaków. Potrzeb było bardzo wiele, szczególnie zaś w sferze opieki medycznej. Pewnie dlatego już w kwietniu 1945 roku reaktywowana została Uniwersytecka Szkoła Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie. Hanna Chrzanowska niezwłocznie zgłosiła się do przygotowania szkoły do zajęć. A zadanie to było nie lada trudnością, bo ze szkoły pozostał tylko budynek, który wymagał całkowitej adaptacji. Nie było ani mebli, ani planów szkolenia, ani pomocy naukowych, tak potrzebnych do nauki zawodu.
Latem 1946 roku Hanna wyjechała z grupą koleżanek na stypendium UNRRA do USA, gdzie miała okazję przypatrzeć się, jak działa nowojorskie pielęgniarstwo domowe. „Poza ogólnym pogłębieniem wiedzy – komentowała później Hanna – wyniosłam stamtąd utwierdzające mnie w przyszłych walkach pewniki: że pielęgniarstwo domowe jest pracą bardzo mądrą, bardzo szeroką, że są tutaj potrzebne, tak jak w innych działach, wysokie kwalifikacje”.
Początki pielęgniarstwa domowego w Polsce okazały się trudne ponieważ nikt wcześniej nie wychodził z pomocą naprzeciw pacjentom domowym, nikt nie znał ich rodzinnych środowisk życia, tak jak to było w Europie, Kanadzie i USA. Hanna Chrzanowska jako pionierka pielęgniarstwa domowego rozpoczęła od zdefiniowania tej zupełnie nowej w Polsce dyscypliny: „Pielęgniarstwo domowe nie było nigdy u nas rozwinięte na szerszą skalę. Od razu określam więc to, co stanowi jego cechy: pielęgniarka pełni określone funkcje przy chorym; przede wszystkim zabiegi higieniczne. Ma pod opieką kilku chorych dziennie, a więc nie pełni stałych dy żurów, tylko w poszczególnych domach spędza przeciętnie 1-1,5 godziny, pielęgnuje przede wszystkim chorych chronicznie. Przyjmuje ich pod opiekę w razie rzeczywistej potrzeby, niezależnie od stopnia zamożności. Pielęgnowanie chorych w domu nie jest zajęciem pobocznym, ale głównym. Pielęgniarka otrzymuje pobory od instytucji, z ramienia której pracuje, a ewentualne opłaty zamożniejszych chorych pobiera dana instytucja”.
Wielu chorych, z którymi Hanna i jej uczennice miały na przestrzeni lat kontakt w pielęgniarstwie domowym, cierpiało nie tylko fizycznie – byli oni przede wszystkim zaniedbani, brudni i samotni. W tych okolicznościach największym wyzwaniem było niesienie chorym takiej pomocy, która nie pozbawiałaby ich wieloletnich domowych przyzwyczajeń, nie odbierałaby im poczucia bezpieczeństwa ale zapewniała szacunek i intymność.
Hanna Chrzanowska w swojej idei niesienia pomocy chorym, zwracała uwagę przede wszystkim na sposób odbierania tej pomocy przez pacjentów. W całej jej pracy na pierwszy plan wysuwało się całościowe spojrzenie na chorego. To, co zrozumiała w kontaktach z chorymi i co starała się przekazać w swojej pedagogicznej pracy, to zapewnienie choremu takiego dobra, które przez niego samego będzie odczuwane jako dobro. Była przeciwniczką „uszczęśliwiania” chorego według własnych pomysłów. Przejmująca jest jej refleksja w tym względzie: „Nasz osąd obiektywny, to czasem pseudoosąd. Zasadniczy błąd, który niestety często popełniają różni pracownicy społeczni to szybka, nieprzemyślana propozycja umieszczenia chorego w zakładzie, gdzie będzie ciepło, czysto i syto. Ale nie będzie ciepło pod własną pierzyną. Co z tego, że będzie czysto, skoro nie będzie nad łóżkiem ulubionych obrazków, ani starego kilimka z zatkniętymi palmami z wielu palmowych niedziel, ani starych gratów, tyle przypominających”.
Epizod kobierzyński
W 1957 roku Hanna Chrzanowska została dyrektorką Szkoły Pielęgniarstwa Psychiatrycznego w Kobierzynie, a stanowisko instruktorki pielęgniarstwa domowego objęła po niej Zofia Szlendak. Pomimo wyjazdu do Kobierzyna, Hanna nie straciła kontaktu z działalnością pielęgniarstwa domowego.
Rozłąka nie trwała jednak długo. Po rocznej pracy w Kobierzynie, w 1958 roku Hanna wróciła do Krakowa, ponieważ Ministerstwo Zdrowia rozwiązało Szkołę Pielęgniarstwa Psychiatrycznego. Nie jest żadną tajemnicą, że Hanna jako dyrektorka zabierała swoje podopieczne na pielgrzymki i modliła się z nimi, budząc w nich pragnienie służby chorym w duchu Ewangelii. Niewątpliwie więc jednym z powodów zlikwidowania kobierzyńskiej placówki stała się właśnie wiara Hanny, stanowiąca dla ówczesnych władz sporą „przeszkodę” we wdrażaniu komunistycznego systemu wychowania i kształcenia. Z momentem utraty pracy w Kobierzynie dla Hanny Chrzanowskiej rozpoczął się okres nauczycielskiej emerytury. Ona sama jednak nie bardzo przejęła się utratą dyrektorskiej posady. Mówiła wówczas: „Teraz będę robiła to, co lubię najbardziej, będę pielęgnowała chorych”.
Pielęgniarstwo parafialne
Końcówka lat 50-tych była dla Hanny Chrzanowskiej okresem przełomowym nie tylko z uwagi na utratę pracy w Kobierzynie i przejście na nauczycielską emeryturę, ale także z powodu głębokich przeżyć wewnętrznych. W swoim pamiętniku wspominała tamten czas, jako moment ogromnego cierpienia, nie zdradzając jednak, co było jego źródłem. Powściągliwa i dyskretna w mówieniu o sobie i swoich sprawach zapisała jedynie: „Są cierpienia tak ostre, że na szczęście dla człowieka, już się całej ich ostrości nie odczuwa, jak się nie słyszy ultradźwięków. Widzi je, słyszy i ocenia jeden tylko Bóg na szlakach swej własnej, dla nas niedostępnej, absolutnej sprawiedliwości. Bóg Syn, który – On jeden – wypił kielich do dna. To pewne, że Jemu oddane cierpienie nie idzie na marne, inaczej przeczyłby sam sobie. Cierpienie oczyszczone, wraz z grzechami przybite do Krzyża. Nie byłabym w prawdzie, gdybym nie chciała połączyć tego bólu z ową myślą, która mi zaświtała na wałach wiślanych koło Tyńca: oprzeć opiekę nad chorymi o Kościół. Odtąd zaczęłam gwałtownie w sobie i na zewnątrz domagać się i walczyć o urzeczywistnienie tej myśli”.
Już kilka lat wcześniej Hanna Chrzanowska próbowała nawiązać kontakty ze zgromadzeniami zakonnymi i zachęcić je do opieki nad chorymi. Wówczas jednak nie udało się zrealizować tego pomysłu. Potrzeba było czasu, by zarówno świeccy, jaki i duchowni zdali sobie sprawę, że istnieje wielu zaniedbanych chorych, dla których dotychczasowa pomoc okazuje się niewystarczająca. Początkowo trudno było również Hannie znaleźć zrozumienie w parafiach. Pracowały tam osoby w zespołach charytatywnych, ale zwykle byli to ludzie starsi z ograniczonymi możliwościami niesienia pomocy innym. Także wielu proboszczów nie rozumiało na czym polega konieczność pielęgnacji przewlekle chorych, twierdząc nieraz, że nie mają u siebie żadnych potrzebujących.
Hanna nie ustawała jednak w poszukiwaniu dodatkowej opieki dla chorych. W krótkim czasie udało jej się zyskać aprobatę ówczesnego biskupa krakowskiego Karola Wojtyły, który sam odwiedzał chorych w domach i mobilizował do pomocy innych kapłanów. Jednym z nich był ks. Ferdynand Machay, który na długie lata stał się fundatorem pomocy organizowanej dla chorych. Udzielał on wsparcia chorym na różne sposoby, zarówno moralnie, duchowo jak i finansowo. Daleki był od podziałów administracyjnych parafii, co było bardzo ważne szczególnie w początkowym okresie rozwoju pielęgniarstwa parafialnego, gdy chorych było niewielu, ale za to z różnych dzielnic Krakowa. Zapytany kiedyś o to, czy będzie udzielał pomocy chorym tylko w granicach swojej parafii odpowiedział: „Granice parafii? Przecież miłość Chrystusa nie zna granic!”. Wielkoduszność ks. Machaya była ogromna, ale Hannie chodziło jeszcze o coś więcej – o związanie opieki nad chorymi z poszczególnymi parafiami i przede wszystkim o przekonanie do tego pomysłu jak największej liczby proboszczów.
Dużą zasługą Hanny było wprowadzenie zwyczaju sprawowania Mszy świętych w domach chorych, o co bardzo walczyła u władz kościelnych, a co kiedyś bywało jedynie uprzywilejowaną rzadkością. Z czasem Msze stały się dużo bardziej dostępne dla chorych, szczególnie chronicznych, którzy nieraz całymi latami pozostawali w swoich łóżkach.
Na szerokich wodach miłości
Dzięki determinacji Hanny Chrzanowskiej dzieło pielęgniarstwa parafialnego prężnie się rozwijało. Warto przywołać dane statystyczne z tamtego okresu: w 1957 roku w ramach pielęgniarstwa parafialnego objętych opieką było 25 chorych, w 1958 roku – 69, w 1960 roku – 177, w 1969 roku – 485, zaś w 1970 roku było już 563 stałych podopiecznych oraz 491 chorych regularnie odwiedzanych, ale bez pielęgnacji.
Tylu chorych pielęgnowanych i odwiedzanych regularnie, wymagało coraz to nowych rąk do pracy. Hanna Chrzanowska pozyskiwała do pomocy wolontariuszy spośród kleryków, studentów i sióstr zakonnych. Ponieważ większość z wolontariuszy nie miała żadnego przygotowania medycznego, organizowała dla nich krótkie kursy. W efekcie tego, podczas 23 kursów przeszkolono ponad 700 osób, w tym siostry zakonne, nowicjuszki, braci zakonnych i osoby świeckie.
Podczas kursów Hanna Chrzanowska podkreślała i doceniała rolę osób opiekujących się chorymi. Można powiedzieć nawet, że walczyła z często spotykanymi wśród nich kompleksami, wywołanymi wykonywaniem najprostszych posług. Tłumaczyła im niejednokrotnie: „Długie lata byłam instruktorką, dyrektorką. Kierowałam rządziłam, egzaminowałam. Cóż to za radość na stare lata dorwać się do chorych: myć, szorować, otrząsać pchły! Prostota i zwyczajność zabiegów – to najważniejsze dla chorego. Trzeba wycofać siebie, puścić się na szerokie wody miłości, nie z zaciśniętymi zębami, nie dla umartwienia, nie dla przymusu! Chyba tylko wtedy, kiedy jesteśmy wolni od siebie, naprawdę służymy Chrystusowi w chorych”.
Rekolekcje dla chorych
Hanna Chrzanowska troszczyła się o to, by osoby chore, którymi się opiekowała, miały zaspokojone wszystkie potrzeby – bytowe, medyczne, ale także duchowe. Na początku lat 60- tych zaczęła myśleć o zorganizowaniu dla chorych kilkudniowych wyjazdów wypoczynkowo-rekolekcyjnych. Dobrze wiedziała, że zmiana otoczenia, kontakt z innymi osobami chorymi i wspólnie spędzony czas mogą przynieść im wiele dobrego – więcej nawet niż tygodnie żmudnego leczenia czy rehabilitacji. W 1964 roku w Trzebini, w Domu Rekolekcyjnym Księży Salwatorianów, odbyły się pierwsze rekolekcje dla chorych zorganizowane z inicjatywy Hanny.
Pracy przy organizacji rekolekcji było dużo, ale „Cioteczka” nigdy się jej nie bała i poradziła sobie z nią doskonale. Od początku umiała nadać rekolekcjom specyficzny nastrój pogody, życzliwości, radości i odprężenia, a udział doświadczonych rekolekcjonistów tylko pogłębiał tę atmosferę. Hanna stopniowo wciągała we współpracę właścicieli aut, którzy bezinteresownie przewozili chorych, a także studentów i kleryków do pomocy przy wnoszeniu niepełnosprawnych po schodach. Wśród rekolekcjonistów znaleźli się znani i cenieni kapłani: ks. Adam Boniecki, o. Leon Knabit czy o. Karol Meissner. Rekolekcjami interesował się również i bardzo je wspierał arcybiskup krakowski, a później kardynał Karol Wojtyła. Osobiście odwiedzał chorych, modlił się z nimi i rozmawiał.
W zadziwiający sposób Boża Opatrzność czuwała nad dziełem rekolekcji przez ręce i serca dobrych ludzi. Mimo wielu przeszkód i trudności wciąż znajdował się ktoś chętny do pomocy, nigdy też nie zabrakło żywności, potrzebnych leków czy sprzętów. Któregoś dnia na rekolekcjach, ni stąd ni zowąd, pojawił się młody kapłan z reklamówką wypchaną budyniami, które po prostu podarował chorym i... odjechał. Jak się później okazało kapłanem tym był Jan Wieczorek, obecnie biskup senior diecezji gliwickiej.
Takich „cudów” podczas rekolekcji dla chorych w Trzebini zdarzało się dużo więcej.
Dbałość o formację ducha
Mówiąc o Hannie Chrzanowskiej, nie sposób nie wspomnieć o jej duchowości. Choć codziennie uczestniczyła we Mszy świętej i wiele czasu poświęcała na modlitwę czy pobożną lekturę, sama dość niechętnie opowiadała o swoich doświadczeniach związanych z wiarą. Ale mimo tej charakterystycznej powściągliwości w mówieniu o wierze, z zaangażowaniem troszczyła się o duchową formację własną i środowiska pielęgniarskiego. Organizowała dla pielęgniarek coroczne rekolekcje oraz konferencje tematyczne. Opracowała także „Rachunek sumienia pielęgniarki” i kilka publikacji z zakresu etyki zawodowej. Z czasem zostały zainicjowane również spotkania opłatkowe dla pielęgniarek, w których chętnie uczestniczył kardynał Wojtyła.
Przejście
Wydawało się, że intensywne życie Hanny Chrzanowskiej będzie trwać bez końca, że ta niewyczerpana energia, która ciągle w niej drzemała nawet po latach, czeka tylko na to, by wybuchnąć przy najbliższej okazji do niesienia pomocy potrzebującym. Ale już około roku 1963 u Hanny zdiagnozowano nowotwór. W jej chorobie bywały momenty lepsze i gorsze.
W tych lepszych – pracowała bardzo intensywnie, w tych gorszych – nieco zwalniała i cieszyła się z opieki i pomocy najbliższych przyjaciół. 13 grudnia 1966 roku przeszła pomyślną operację. Wszystkie późniejsze lata uważała za dodatkowy dar od Boga, jako czas na uporządkowanie swojego życia i dokończenie wszystkich jeszcze niezałatwionych spraw przed tym ostatecznym „przejściem”, do którego przez całe życie starała się przygotować.
Gdy okazywano jej współczucie z powodu cierpienia, często reagowała słowami: „Owszem, cierpię, ale to bardzo przybliża do Boga”. Kiedy odchodziła, sakramentów na drogę do Wieczności udzielił jej ks. Franciszek Macharski, późniejszy kardynał. Zmarła w II niedzielę wielkanocną, 29 kwietnia 1973 roku.
Niech zacznie się proces!
Wkrótce potem w grupie koleżanek i uczennic Hanny Chrzanowskiej zrodziła się myśl o wszczęciu jej procesu beatyfikacyjnego. To niezwykłe, że inicjatywa ta wyszła właśnie ze środowiska samych pielęgniarek, które znały Hannę, uczyły się od niej i były świadkami jej życia oddanego chorym. Wszystkie one były głęboko przekonane, że spotkały w osobie Hanny ucieleśnienie autentycznej świętości.
Oficjalne otwarcie procesu beatyfikacyjnego Hanny Chrzanowskiej miało miejsce 3 listopada 1998 roku w Krakowie, 25 lat po jej śmierci. W zbieranie dokumentów, świadectw, pamiątek i rękopisów przydatnych w procesie, zaangażowało się wiele osób. Uczennica Hanny, Helena Matoga, została wicepostulatorką procesu na szczeblu diecezjalnym. Wspomina ona, że niezwykłą działalność swojej nauczycielki odkryła tak naprawdę dopiero wiele lat po jej śmierci, wcześniej – gdy miała z nią kontakt za życia – nie do końca zdawała sobie sprawę, jak daleko sięgały jej oddanie i miłość do osób najbardziej potrzebujących.
Mamy buty bez sznurówek
Kiedy 30 grudnia 2002 roku ks. kardynał Franciszek Macharski uroczyście zamykał diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Hanny Chrzanowskiej, pozwolił sobie na osobisty komentarz dotyczący tego wydarzenia: „No to buty mamy, ale nie mamy sznurówek”.
Mówiąc o brakujących sznurówkach, kardynał miał oczywiście na myśli cud za przyczyną Sługi Bożej, który pozwoliłby niejako spiąć klamrą jej pełne świętości życie i potwierdzić słuszność starań o wyniesienie jej na ołtarze.
Obecnie zgromadzono bardzo wiele świadectw dotyczących uzdrowień i łask otrzymanych za wstawiennictwem Hanny Chrzanowskiej. Wszystkie one – zgodnie z procesową procedurą – są dokładnie sprawdzane i badane. Wiele osób głęboko wierzy, że otrzymało upragnione łaski od Boga właśnie za jej przyczyną.
O cudownej Bożej interwencji za wstawiennictwem Hanny Chrzanowskiej jest przekonana np. Izabela Ćwiertnia, prezes krakowskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych Polskich, której córka Dobrusia bez szwanku wyszła z ciężkiego zapalenia trzustki oraz z sepsy. „Podczas pobytu Dobrusi w szpitalu, poprosiłam o odprawienie Mszy świętej o jej całkowite uzdrowienie za wstawiennictwem Hanny Chrzanowskiej. Oprócz tego cały czas modliliśmy się w tej intencji i położyliśmy na piersiach dziecka szkaplerz Hanny. Dobrusia, która była właściwie w stanie agonalnym, po blisko dwóch miesiącach walki o jej życie, wróciła do zdrowia. Miała wówczas 10 miesięcy, dzisiaj ma 13 lat. Dla mnie, jako matki jest to prawdziwy cud. Wierzę, że Hanna Chrzanowska uprosiła u Boga zdrowie dla mojej córki”.
W obliczu podobnych świadectw pozostaje jedynie modlić się o kolejne łaski i cuda za przyczyną Sługi Bożej Hanny Chrzanowskiej. Również ja modlę się gorliwie, by Pan Bóg jak najprędzej pozwolił „zasznurować” owe buty pielęgniarskiej świętości.
Zobacz także: Dama miłosierdzia - suplement ►
Zobacz całą zawartość numeru ►