Niemy apostoł

„Kiedy człowiek taki jak ja powie innym, że kocha życie, że nie potrafi sobie wyobrazić, że mógłby nie żyć, lub że ktoś inny niż Bóg miałby decydować o chwili jego śmierci, to to zwykle robi duże wrażenie i nawet najbardziej twardogłowych skłania do myślenia”

zdjęcie: www.megapedia.pl

2017-03-31

Staszka i jego mamę poznałam chyba 12, a może 13 lat temu na jednym ze spotkań dla osób niepełnosprawnych, w którym uczestniczyłam towarzysząc mojemu niepełnosprawnemu bratu. Potem kilka razy miałam okazję widzieć ich przy innych okazjach. Ale trzy lata temu, kiedy wyprowadzili się z Katowic, nasz kontakt się urwał, choć o nich nie zapomniałam. O Staszku nie było łatwo zapomnieć. Właściwie na pierwszy rzut oka trudno było dopatrzeć się jego niepełnosprawności. Młody, 24-letni, super przystojny chłopak z pięknym głosem pełnił funkcję współorganizatora spotkania. Pomagał zwłaszcza przy animowaniu wspólnego śpiewu. Dopiero później zauważyłam kulę, którą posługiwał się, gdy musiał pokonać odległość większą niż 3-4 m. Gdy go poznałam, od 2 lat cierpiał już na stwardnienie rozsiane. Niestety, podczas każdego z naszych spotkań jest stan był coraz poważniejszy. Udało mu się, wprawdzie z małym opóźnieniem spowodowanym chorobą, ukończyć studia, ale już o wymarzonej pracy nie mógł marzyć. Dobrze, że na nasze spotkanie umówiłam się telefonicznie za pośrednictwem jego Mamy. Dzięki temu nie byłam aż tak zaskoczona tym, co zastałam po przekroczeniu drzwi pokoju Staszka. Staszek siedział, a właściwie wpółleżał na specjalnym fotelu ortopedycznym. Może to wina wielkiego fotela, a może choroba sprawiła, że postawny chłopak, którego zapamiętałam, jakby się skurczył. Sylwetka, którą już nawet wtedy, kiedy musiał przesiąść się na wózek inwalidzki zawsze trzymał wyprostowaną, teraz była nienaturalnie przygarbiona a ramiona prawie zbliżały się do siebie. Ale twarz Staszka, mimo upływu lat i postępu choroby - niewiele się zmieniła. Ani jego roześmiane oczy… Choć obiektywnie rzecz biorąc powodów do radości Staszkowi raczej nie przybyło, a wręcz przeciwnie. Wkrótce potem, jak się przeprowadzili, stwierdzono u niego nowotwór złośliwy… języka. Konieczna okazała się interwencja chirurgiczna – najpierw jedna, w wyniku, której Staszek stracił część języka, a wkrótce konieczne stało się usunięcie języka prawie w całości.

- Widzi Pani – powiedziała, uśmiechając się trochę smutno jego mama – siła złego na jednego. Ale Staszek na te słowa tylko pokiwał głową, jak mi się zdawało z dezaprobatą i niemal w tym samym momencie na dużym ekranie telewizora zobaczyłam słowa: „Mama jak zwykle przesada”. Dopiero teraz zauważyłam, że Staszek trzyma oparty o własną pierś niewielki notebook i zgrabnie operując palcami jednej ręki wpisuje na klawiaturze kolejne słowa. „Proszę sobie usiąść” przeczytałam na ekranie. Przyznam, że tego się nie spodziewałam. Po telefonicznej rozmowie z jego Mamą i tym, co od niej usłyszałam, sądziłam raczej, że Staszek będzie tylko świadkiem naszej rozmowy, a nie jej aktywnym uczestnikiem.

Kiedy półtora godziny później opuszczałam ich dom, nastrój pewnego przygnębienia z jakim przestępowałam te progi gdzieś się ulotnił.  Rozmawiając ze Staszkiem miałam wrażenie, ze to ja z nas dwojga jestem bardziej chora i niepełnosprawna. Staszek przyznał jednak, że nie zawsze tak było. I on miał swoje „czarne dni”. Jeszcze zanim „przyszedł z wizytą Pan Raczek” – jak żartobliwie określił swoją chorobę nowotworową, przez wiele miesięcy cierpiał na depresję. Nie spodziewał się, że „jego wersja” SM będzie miała taki szybki i dość gwałtowny przebieg. Z powodu niej skończył studia dwa lata później, z jej powodu nie mógł marzyć o żadnej sensownej pracy. Naprawdę niewiele było powodów do radości. Wbrew wszelkim oczekiwaniom i jego samego, jak i jego mamy oraz dalszej rodziny, to właśnie nowotwór wyciągnął go z depresji. „Pomyślałem, ze skoro być może zostało mi już niewiele życia, to nie odejdę stąd jaki jakiś smutas i nieudacznik. Trzeba tę resztę jakoś zagospodarować”. No i zagospodarował. Kiedyś, przypadkiem wszedł na stronę forum internetowego  pod wiele mówiącym , ale i mylącym tytułem „Racjonalista”. No i trafił na wymianę zdań kilku  - jak wywnioskował – młodych ludzi. Ogólny wydźwięk tej rozmowy był taki „że Pan Bóg niech sobie będzie, ale Kościół jest be i trzeba go zniszczyć. Dyskusja była dość zażarta, choć  włściwie wszyscy rozmówcy byli dość jednomyślni i właściwie nie było o czym mówić. I Wtedy włączył się Staszek. Nie powiedział im o sobie niczego istotnego… nawet tego, że jest niepełnosprawny. Nie chciał czyjejś litości czy jakiejś taryfy ulgowej. Tylko internet daje możliwość takiej anonimowości i Staszek z niej skorzystał. Początkowo spotkał się z epitetami . Niektórzy zaczęli go tytułować „księżulo”, jeszcze inny „czarny”, ale nie przerywali rozmowy, która wreszcie, po jakiejś godzinie, zaczęła rzeczywiście przypominać rozmowę. Staszek sam już nie pamięta, jakich wtedy używał argumentów, ale wyraźnie wyczuł, że ton rozmowy się zmienia, że rozmówcy stali się mniej agresywni, niektórzy nawet zaczęli się wycofywać ze swoich poprzednich opinii. Po tamtym dniu jeszcze wiele razy odwiedził tamto forum. Raz szło mu lepiej, raz gorzej, zdarzało się, ze na dłuższy czas czuł się zniechęcony bo jego argumenty trafiają w próżnię. Ale tak było tylko niekiedy. Kiedy pojawił się tam ostatnim razem okazało się że ma już sporą grupę „fanów” zmartwionych faktem, ze tak długo się nie pojawiał (miał wtedy druga operację a potem „chemię”, która na jakiś czas ograniczyła jego możliwości). Ale tamto doświadczenie podsunęło Staszkowi myśl, że może to jest właśnie to „okno”, które Pan Bóg otworzył mu, kiedy wraz z nowotworem i utratą możliwości artykułowania nawet najprostszych zdań zamknęły się przed nim drzwi do zewnętrznego świata. Może w ten sposób mógłby jeszcze zrobić coś dobrego. Zaczął „wertować” Internet w poszukiwaniu stron i grup dyskusyjnych poświęconych osobom niepełnosprawnym, coraz częściej też trafiał na strony dotyczące ochrony życia poczętych dzieci czy problemu eutanazji. Nie unikał także stron wyraźnie sprzyjających „kulturze śmierci”. Zrozumiał, że tam jest największe pole „do uprawy” przez takich jak on. Inaczej, niż to było na forum „racjonalistów” tu nie ukrywał, kim jest. „Kiedy człowiek taki jak ja powie innym, że kocha życie, że nie potrafi sobie wyobrazić, że mógłby nie żyć, lub że ktoś inny niż Bóg miałby decydować o chwili jego śmierci, to to zwykle robi duże wrażenie i nawet najbardziej twardogłowych skłania do myślenia” – napisał na swojej klawiaturze Staszek. Oczywiście Staszek jest przygotowany na to, że czasem spotka go coś przykrego; zdarzyło mu się nawet usłyszeć, że takich jak on „powinno się zagazować”, ale to są bardzo rzadkie przypadki. Najczęściej ludzie dziękują i przyznają, że do tej pory nie myśleli w tej sposób, niektórzy wymieniają z nim adresy mailowe i są w stałym kontakcie. Ma stały kontakty z 2 niedoszłymi samobójcami i z jedną dziewczyną po nieudanej próbie samobójczej. Nie wie czy to jego zasługa, ale być może trochę przyczynił się do tego, że nadal żyją i zaczęli nawet odnajdywać sens swojego życia, w który wcześniej zwątpili.

Staszek uśmiecha się, kiedy na odchodnym pytam, czy zdaje sobie sprawę, że jest prawdziwym apostołem. Po chwili na ekranie telewizora wyświetliła się jego odpowiedź: „Chyba raczej 'niemym apostołem'? Ale podoba mi się to. Może nawet tak się od teraz będę podpisywał. Kto wie?”

Autorzy tekstów, Najnowsze, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024