Słuchać między wierszami
O kontaktach z osobami chorymi psychicznie, o spotkaniach, których nie sposób zapomnieć oraz o niezwykłym pomocniku w praktyce lekarskiej opowiada specjalista psychiatrii – lek. med. Małgorzata Lewicka.
2017-04-06
REDAKCJA: – Psycholog, psychiatra, psychoterapeuta – wszystkie te nazwy brzmią podobnie, a jednak istnieje różnica między rodzajem pomocy, którą możemy uzyskać u każdej z tych osób.
MAŁGORZATA LEWICKA: – Główna różnica polega na tym, że psychiatra jest lekarzem, a psycholog nie, psycholog jest magistrem. Psychoterapeutą może być zarówno psycholog jak i lekarz lub inna osoba z wyższym wykształceniem po uzyskaniu certyfikatu psychoterapeuty. Wszyscy wymienieni, poprzez rozmowę, diagnozują pacjenta i starają się mu pomóc. Psycholog, zwłaszcza o specjalności klinicznej pomaga „tu i teraz” rozwiązać problem. Psychoterapeuta w długim ciągu spotkań sięga wstecz w życie pacjenta, wspólnie z nim szukając źródeł problemu i próbując przewartościować, przebudować osobowość. Jedynie lekarz psychiatra w procesie leczenia ma do dyspozycji farmakoterapię, co oznacza, że w celu poprawy zdrowia pacjenta może przepisać mu lekarstwa. W zależności od potrzeby lekarz psychiatra zaleca m.in. środki uspokajające, przeciw lękowe, wyrównujące sen, poprawiające nastrój, likwidujące objawy wytwórcze (omamy, urojenia) lub hamujące drażliwość, wybuchowość, stabilizujące samopoczucie.
– Myślę, że istnieje jeszcze jedna ważna różnica między korzystaniem z pomocy psychologa czy psychoterapeuty i lekarza psychiatry. Można chyba powiedzieć, że psychoterapia jest obecnie modna i chodzenie do psychoterapeuty – przynajmniej w niektórych środowiskach (np. celebryckich) – jest po prostu w dobrym tonie. Natomiast przed wizytą u psychiatry raczej się bronimy, bo „to wstyd” i nie wiadomo „co ludzie powiedzą?”.
– Zgadza się, zdecydowanie łatwiej jest umówić się na spotkanie do psychologa czy psychoterapeuty niż psychiatry. Na pewnym etapie mojego życia wydawało mi się, że do bycia dobrym lekarzem psychiatrą (bo jak coś robię, to chcę to robić dobrze) brakuje mi umiejętności psychoterapii, gdyż niektórzy pacjenci przychodzący do mnie, dziwili się, że nie prowadzę modnej psychoterapii i mam im do zaoferowania „tylko tabletki”. Podjęłam więc studia podyplomowe z psychoterapii. Po 2 latach studiów stwierdziłam, że to nie dla mnie. Zobaczyłam, że psychoterapia może u niektórych osób może źle zadziałać – bardziej coś popsuć niż naprawić. Podczas psychoterapii „wylewa się pojemnik na stres” i na nowo analizuje wszystkie trudne przeżycia, te o których chcieliśmy zapomnieć, a nie każdy jest na to gotów. Z pewnością studia z psychoterapii nauczyły mnie jednej bardzo istotnej rzeczy: słuchania między wierszami. Odkryłam na nowo, że w słuchaniu pacjenta ważne jest zwracanie uwagi nie tylko na to, co i jak powiedział, ale także – a może przede wszystkim – na to, czego nie powiedział. Trzeba umieć zauważyć m.in. kiedy pacjent zawiesił głos albo westchnął, zanim odpowiedział na zadane pytanie. Brak odpowiedzi na pytanie też ma znaczenie.
– Z jakimi problemami psychicznymi najczęściej spotyka się Pani doktor w swojej praktyce?
– Z uwagi na to, że pracuję zarówno w szpitalu jak i ambulatoryjnie, trafiają do mnie pacjenci z różnymi problemami i w różnym stanie. W szpitalu, na izbie przyjęć, zwykle są chorzy, których dowieziono tam wbrew ich woli np. z powodu zaostrzenia już istniejącej choroby psychicznej lub z objawami wywołanymi zażyciem substancji psychoaktywnych (narkotyków, dopalaczy, alkoholu). Bywa, że są pobudzeni i agresywni lub mocno wylęknieni, często po próbach samobójczych. Inną grupę stanowią pacjenci w poradni zdrowia psychicznego czy w gabinecie prywatnym. Tam przychodzą dobrowolnie osoby, które szukają pomocy. Zaburzenia, z którymi się zgłaszają, najczęściej są wywołane przez jakąś trudną sytuację życiową i nazywamy je zaburzeniami adaptacyjnymi. Osoby takie mają problem z dostosowaniem się do jakiejś sytuacji, zaakceptowaniem jej i poradzeniem sobie z nią. Mówiąc najogólniej: nie radzą sobie z tym, co dzieje się wokół nich. Dolegliwości te nie są chorobami psychicznymi, tylko zaburzeniami nerwicowymi.
– Chyba nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że osoby chore lub zaburzone psychicznie zwykle wzbudzają lęk otoczenia. Wynika to pewnie ze społecznej nieznajomości zagadnienia i – w konsekwencji – z nieumiejętności właściwego zareagowania. Proszę zatem o kilka słów na temat przebiegu i objawów najczęstszych schorzeń psychicznych?
– Ważne jest kolejny raz podkreślenie, że nie każdy zgłaszający się do psychiatry to chory psychicznie. Przykładowo osoby z objawami nerwicowymi mają jedynie „zakłócenia czynności psychicznych” utrudniające im codzienne funkcjonowanie ,a nie chorobę psychiczną. Zaburzenia nerwicowe to temat rzeka. Nerwica może naśladować każdą chorobę. Dla przykładu: dopiero co była u mnie pacjentka z silnymi bólami zębów. Odwiedziła już czterech stomatologów, otwierając kolejne zęby, laryngologa, robiła prześwietlenia rtg zębów i zatok, i nawet tomografię tej okolicy. Wszystko w normie. W rozmowie z nią okazało się, że właśnie teraz mocno stresuje ją możliwość utraty pracy i jej lęk podświadomie ulega somatyzacji (czyli ulokowaniu w ciele) w postaci bólu zębów. Osoby z nerwicą zwykle nie wywołują obaw w otoczeniu chyba, że wystąpi u nich napad paniki. Wiele osób boi się schizofrenii. Osoby cierpiące na nią postrzegają świat w zaburzony, nierealny sposób. Można powiedzieć, że żyją w świecie równoległym do realnego. Punktów wspólnych między realnym światem, a światem wytworzonym w umyśle chorego bywa, że jest niewiele. Chory na schizofrenię mylnie interpretuje rzeczywistość, która go otacza, dostrzega zagrożenie tam, gdzie go nie ma, odczuwając irracjonalny niepokój. Podręczniki psychiatrii mówią o trzech rodzajach przebiegu schizofrenii. Pierwszy charakteryzuje się tym, że u pacjenta następuje jeden jedyny rzut choroby, a gdy mija, pacjent funkcjonuje w pełni zdrowy sposób do końca życia. Drugi rodzaj przebiegu to występujące na przemian rzuty choroby i okresy pełnej remisji. Trzeci typ przebiegu charakteryzują rzuty choroby pozostawiające trwały ślad w psychice chorego. Ten typ przebiegu prowadzi do czegoś, co nazywamy defektem schizofrenicznym (trwała zmiana osobowości) i ten stan podobnie jak zaostrzenie choroby wzbudzać może lęk otoczenia. Inna grupa to osoby chorujące na zaburzenia afektywne, m.in. jednorazowy epizod depresyjny lub zaburzenia depresyjne nawracające. Ci chorzy zwykle nie budzą lęku a raczej znajdują współczucie i zrozumienie u bliskich, choć zwykle otoczenie nie widzi uzasadnionych powodów do tak przeżywanego smutku i wycofania. Więcej obaw może wzbudzać choroba afektywna dwubiegunowa, gdzie oprócz depresji pojawia się biegun manii. Gdy chory znajduje się w fazie depresji, nic go nie cieszy, nie ma na nic siły, nie widzi sensu życia, jest notorycznie zmęczony. Z kolei w fazie manii chory jest nadmiernie aktywny, radosny, zadowolony, pewny siebie, czasem drażliwy i z wielką łatwością podejmuje decyzje i realizuje swoje pomysły, niestety często nieodpowiedzialnie i zbyt pochopnie. Należy pamiętać, że u każdego pacjenta ta sama choroba może przebiegać inaczej, co zawsze wymaga indywidualnego podejścia i leczenia.
– To indywidualne podejście, o którym Pani doktor wspomina, zdaje się mieć w psychiatrii szczególne znaczenie. To od niego zależy nieraz właściwe postawienie diagnozy lub decyzja, by pacjenta odesłać po pomoc do kogoś innego.
– Jak najbardziej tak, choć nie zawsze widać to od razu. Przykładowo wspomnę o młodym pacjencie, który okresowo przez kilka lat wspomagał się lekami przeciwdepresyjnymi aby łagodzić występujące u niego zaburzenia nerwicowe. Przy próbach rezygnacji z leku po jakimś czasie dolegliwości wracały. W rozmowie zwróciłam mu uwagę, że będąc żonatym tak jakoś dziwnie podczas rozmów na wizytach w gabinecie, ani razu nie wspomniał o żonie i dzieciach, skoncentrowany zawsze na własnych dolegliwościach. Najpierw zdziwił go ten fakt, a potem ujawnił że ma żal do żony, że go zdradziła, gdy nie byli jeszcze małżeństwem. Nie potrafił uporać się z wybaczeniem. Zaproponowałam mu zdecydowanie udanie się do kapłana na rozmowę duchową i spowiedź. Inna starsza wiekiem pacjentka już na pierwszej wizycie ujawniła że żyje z mężem „jak pies z kotem”, bo nie potrafi mężowi wybaczyć jego emocjonalnej zdrady sprzed ponad 30 lat. Tej pacjentce również polecałam udanie się do kapłana. Brak wybaczenia może wywoływać zarówno zaburzenia nerwicowe jak i depresyjne. Może być też odwrotnie: ktoś wciąż będzie szukał wsparcia duchowego u kolejnych spowiedników i kierowników duchowych, a jego problemem okaże się być depresja, którą należy leczyć farmakologicznie. Przy tej okazji nadmienię tylko, że psychika i duchowość są rzeczywistościami, które często wzajemnie się przenikają i w znaczący sposób na siebie oddziałują.
– To pokazuje, że wiele czynników może mieć wpływ na określone zachowania czy stany psychiczne. Czy do czynników tych, poza doświadczeniami natury duchowej, można zaliczyć również te o podłożu somatycznym?
– Owszem. W tym miejscu warto powiedzieć o dosyć powszechnym zjawisku, które może dotyczyć każdej ciężko chorej osoby – o majaczeniu somatogennym. Mamy z nim do czynienia wówczas, gdy w następstwie jakiejś poważnej choroby somatycznej, u chorego dochodzi do zaburzeń świadomości i uwagi, zaburzeń pamięci i emocji oraz rytmu sen-czuwanie. O występowaniu majaczenia możemy mówić wtedy, gdy chory, który dotąd był w logicznym kontakcie, nagle zaczyna zachowywać się nieracjonalnie np. w środku nocy wychodzi z łóżka, widzi osoby nieobecne, nie rozpoznaje bliskich, wyrywa wenflony, cewniki, bywa agresywny przy próbie powstrzymania go.
W zaburzeniach świadomości o charakterze majaczeniowym charakterystyczne są zaburzenia orientacji w czasie, miejscu i otoczeniu. Dla zobrazowania: konsultowałam kiedyś pacjentkę na oddziale intensywnej opieki medycznej. Zadałam jej pytanie: „gdzie pani teraz się znajduje?”. W odpowiedzi usłyszałam: „w kościele”. Na moje pytanie skąd taki pomysł przyszedł jej do głowy, odpowiedziała: „bo przed chwilą przechodził tędy kondukt pogrzebowy”. Pacjentka mając zaburzenia świadomości, mylnie zinterpretowała otoczenie – za kondukt pogrzebowy uznała przewożenie na łóżku innego pacjenta w asyście personelu.
– Co może wywołać taki stan?
– Mózg człowieka jest delikatny, wrażliwy na czynniki szkodliwe i do normalnej pracy, czyli sprawnego i logicznego myślenia, potrzebuje stałych warunków, tzw. homeostazy. Praktycznie każda choroba ogólnoustrojowa o ciężkim przebiegu, która zaburza homeostazę mózgu przez np. zmianę składu i ilości krwi lub tempa przepływu krwi krążącej może spowodować wystąpienie majaczenia somatogennego. U niemal połowy osób w podeszłym wieku majaczenie jest wywołane kilkoma czynnikami.
Homeostazę mózgu mogą zaburzyć np.: zbyt wysoka temperatura krwi przepływającej przez mózg (gorączka, infekcja), zbyt mały przepływ krwi przez mózg przy słabej pracy serca (zawał, zaburzenia rytmu serca), przepływ krwi ze zbyt małą ilością tlenu, za mała ilość krwi spowodowana np. jej utratą przy zabiegach operacyjnych, za wysokie lub za niskie poziomy cukru we krwi, zaburzenia elektrolitów, głównie sodu i potasu (choroby nerek), zaburzenia krążenia mózgowego np. wylew krwi do mózgu lub udar niedokrwienny, guz mózgu a także ciężka niewydolność narządowa lub choroby nowotworowe. Przytoczę tutaj osobisty przykład. Mój ojciec miał dużego stopnia zwężenie zastawki aortalnej, co skutkowało m.in. gorszym dopływem krwi do mózgu. Kilka lat temu miałam odebrać z kardiologii w Zabrzu moją mamę. Tata chciał jechać ze mną. Przed wyjściem z domu zjedliśmy obiad, nie chciałam aby tata był głodny, gdy będziemy czekać na wypis mamy ze szpitala. Podczas jazdy samochodem, po ok. kwadransie, tata nagle „zgubił się”, jakby nie wiedział gdzie jest i co się dzieje. Zaczął zadawać mi pytania: „Małgosiu dokąd jedziemy?... Do Zabrza?... Po mamę?... Mama chora?... A co się stało?...” Zjedzenie obiadu u mojego taty, przy ciężkiej wadzie serca spowodowało, że ilość krwi dopływającej do mózgu jeszcze się zmniejszyła. Krew po prostu „spłynęła” do żołądka i jelit, aby strawić zjedzony obiad i przez mózg przepływało jej zbyt mało. W konsekwencji u mojego taty wystąpiły kilkugodzinne zaburzenia świadomości. Już wieczorem tego samego dnia czuł się dobrze i jako kierowca pojechał z mamą na wieczorną Eucharystię.
– Domyślam się, że wyżej wspomniane objawy mogą wywołać strach i panikę u opiekunów osób chorych, którzy pewnie bywają zaskoczeni zaistniałą sytuacją i nie wiedzą jak zareagować lub jakiej udzielić pomocy…
– Nagłe pojawienie się zaburzeń świadomości, zwłaszcza gdy wystąpią halucynacje wzrokowe (gdy chory widzi coś czego nie ma), bywa interpretowane przez najbliższych chorego jako początek choroby psychicznej i zwykle skutkuje wezwaniem pogotowia, które mylnie wiezie chorego do psychiatry. Mówię „mylnie”, bo w takiej sytuacji konieczne jest poszukiwanie i leczenie przyczyny somatycznej, co najlepiej zrobi internista lub geriatra. Leczenie psychiatryczne – to tylko leczenie objawowe lekami uspokajającymi.
– Czy zaburzeniom i chorobom psychicznym można jakoś zapobiegać?
– Oczywiście, profilaktyka jest możliwa i ważna w każdej dziedzinie medycyny. Jeśli chodzi o profilaktykę chorób psychicznych to na pewno ważny jest higieniczny tryb życia. Mam tutaj na myśli zadbanie o odpowiednią ilość snu oraz znalezienie czasu na odpoczynek w ciągu dnia. Najlepszy byłby codzienny spacer, najlepiej przez park, chodzi mi o kontakt z przyrodą. Ważne jest unikanie używek (kawa, alkohol, narkotyki) oraz tzw. produktów energetyzujących, które przyspieszając myślenie i pobudzając, zwiększają także gotowość do reakcji lękowych, drażliwości czy zaburzeń snu. W połączeniu z duchowością niezmiernie istotne dla dobrego samopoczucia jest życie w zgodzie z własnym sumieniem.
Na styczniowych rekolekcjach w Kokoszycach: ze św. Ojcem Pio, rekolekcjonista zwrócił uwagę, iż w modlitwie „Ojcze Nasz” jest siedem wezwań, ale tylko jedno warunkowe: „odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy…” Ta umiejętność wybaczenia jest niezwykle istotna dla naszego dobrego samopoczucia i zachowania zdrowia psychicznego. Istotne także jest, w miarę możliwości, unikanie dużych stresów – przykładowo: dobrowolnie nie należy zgłaszać się na przewodniczącego strajków.
– Co według Pani doktor jest najtrudniejsze w pracy lekarza psychiatry?
– To że psychiatra nie posiada baśniowej „szklanej kuli”, która całą prawdę powie. Chyba najtrudniej pracuje się na izbie przyjęć, gdy z dowiezionym pacjentem jest kontakt mocno utrudniony lub go brak, wywiad uzyskany przez pogotowie jest skąpy i niewystarczający, a nikogo bliskiego nie ma do udzielenia informacji obiektywnych. Trudno wtedy decyduje się o losie pacjenta. Trudne także jest leczenie pacjenta, który nie stosuje się do zaleceń, doprowadzając do kolejnych nawrotów choroby, a każdy kolejny nawrót leczy się gorzej.
– Coraz bardziej przekonuję się, że psychiatria jest szczególnie trudną i wymagającą specjalizacją. To ciekawe, że Pani doktor – delikatna kobieta – wybrała właśnie ją…
– W kwestii wyboru kierunku studiów duży wpływ miał na mnie ojciec, który sam jest lekarzem. Wybierając medycynę nie planowałam, że będę psychiatrą. Prawdę mówiąc wybrałam psychiatrię drogą eliminacji. W każdej specjalności coś mi nie odpowiadało, a psychiatria była i jest dla mnie „poezją medycyny”.
– W swojej praktyce lekarskiej z pewnością miała Pani doktor wiele ciekawych spotkań z pacjentami, które pozostawiły ślad także w Pani życiu… Pamięta Pani doktor chorych, którzy w jakiś sposób wpłynęli na Pani życie?
– Pamiętam wielu chorych, bo każdy z nich, przez swoją indywidualność, oddziałuje także na mnie, czasem ubogacamy się wzajemnie, podobnie jak spotkania z ciekawymi, wartościowymi ludźmi. Myślę, że emocjonalnie przywiązuję się do chorych bardziej niż oni do mnie. Dla przykładu: mam przed oczami panią Henrykę, którą poznałam podczas pielgrzymki osób chorych do Lourdes w 2015 roku. Była w grupie, którą ja jako lekarz się opiekowałam. Mam w pamięci scenę: modlitwa w Grocie Objawień. Tłum osób przechodzących w skupieniu modlitewnym przez Grotę i dotykających cudownej skały. Wśród nich Pani Henryka, osoba niepełnosprawna ruchowo, przytuliła się do skały w miejscu objawienia Maryi i ucałowała ją długo i tak czule, jakby całowała kogoś najbliższego i najdroższego. Widząc to, ciarki przeszły mi po plechach i myśl: Małgosiu patrz ile ci brakuje… Ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci, choć po pielgrzymce więcej już z panią Henryką nie spotkałyśmy się. Wdzięczna jestem ogromnie pani Lucynie, która choruje na zaburzenia depresyjne nawracające i którą leczę w moim gabinecie. Na wizycie, w maju ub. roku, zgłosiła problem nadwagi. Dyskutowałyśmy i razem (bo ja też mam parę zbędnych kilogramów) postanowiłyśmy zastosować okresową głodówkę, tylko raz w tygodniu, bo nie stać nas na stałe wyrzeczenia. Przekonywałam panią Lucynę, że uczeni mówią o pozytywnym wpływie okresowej głodówki na poprawę sprawności umysłu. Jeśli okresowa głodówka to stwierdziłyśmy, że możemy ją nazwać postem i na dzień postny wybrałyśmy piątek. Skoro post w piątek to można też ofiarować go w jakiejś intencji. Tak więc razem z panią Lucyną weszłam w post 1 raz w tygodniu – najpierw dla wagi, potem sprawności umysłu i przy okazji intencji. W miarę trwania postnych piątków, bardzo szybko zmieniła mi się hierarchia wartości: najpierw intencja, potem sprawność umysłu a waga spadła na trzecie miejsce. Pani Lucyna już zaprzestała postu, ale gdyby nie ona, to ja bym nie zaczęła. Zarejestrowałam się, za radą kapłana, na stronie www.postapostolski.pl i cieszę się, że wytrwałam do teraz i że w poście nie jestem sama.
Stale w pamięci mam również młodą dziewczynę Karinę (w wieku mojej córki), którą na prośbę jej rodziców wyprowadziłam z psychozy poporodowej, gdy miała 18 lat. Po roku zakończyłyśmy leczenie i pożegnałyśmy się. Pacjentka ta sama zadzwoniła do mnie po pomoc, po kilku latach, gdy w czasie silnego stresu rozchwiała się emocjonalnie. Weszła do gabinetu ze słowami: „zadzwoniłam do pani, bo pani nigdy mnie nie przekreśliła, bo pani zawsze we mnie wierzyła…” Po wyrównaniu stanu psychicznego pani Karina wyszła za mąż, jej mąż usynowił jej pierwsze dziecko, urodziła drugiego syna. Ciekawa jestem co u niej, ale leczenie już zakończone i zakładam, że skoro nie zgłasza się to jest dobrze.
– Przeczuwam, że wiara odgrywa ważną rolę zarówno w Pani życiu, jak i w pracy zawodowej…
– Oczywiście. Nieraz w modlitwie proszę, aby być narzędziem w ręku Boga. Gdy mam „trudnego” pacjenta i nie umiem mu pomóc, proszę o wstawiennictwo św. Ojca Pio, korzystając też z koronki do Najświętszego Serca Pana Jezusa, którą święty ten wypraszał łaski u Boga. Ciekawe, że św. Ojciec Pio w Domu Ulgi w Cierpieniu, który wybudował w San Giovanni Rotondo umieścił oddziały niemal wszystkich specjalności, ale nie przewidział miejsca na oddział psychiatrii... Pamiętam jak 3 lata temu na rocznicę śmierci Ojca Pio wzięłam udział w akcji pisania listów do świętego. Listy te miały być złożone na jego grobie w liturgiczne wspomnienie. W liście powierzyłam mu wszystkie trudne sprawy, a także pacjentów wobec których czułam się bezradna. Po napisaniu listu i zaklejeniu koperty odczułam ulgę, że Ojciec Pio już wie; wie o czym napisałam, wie kogo mu powierzyłam, i że to nic, iż list wysyłam za późno i nie zdąży dojść na wspomnienie jego śmierci. Ojciec Pio już wie. Faktycznie stan chorych powierzonych jego wstawiennictwu zdecydowanie się poprawił.
– Bardzo dziękuję Pani doktor za rozmowę i świadectwo żywej wiary.
Zobacz całą zawartość numeru ►