Ziarno, które obumarło

23 kwietnia tego roku przypada 1020. rocznica męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Tułacze życie tego biskupa, jak i jego krew przelana w imię Ewangelii, przez stulecia wydawały stokrotny plon w naszej Ojczyźnie i w całej Europie.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2017-04-06

Kiedy przyszedł na świat nasz drugi syn nie zastanawialiśmy się długo nad imieniem, jakie mu nadamy. Czekało już na niego od dawna. Niewymyślne, może trochę niemodne, ale piękne imię – Wojciech. Mimo to część naszych bliskich i znajomych stukało się w czoło. No bo kto, w 1982 roku, w okresie wprowadzonego w Polsce stanu wojennego, nadaje dziecku imię budzące takie skojarzenia? A jednak tak wówczas, jak i teraz uważam, że św. Wojciech to nie tylko najlepszy patron dla mojego syna, ale także dla naszej Ojczyzny i to zwłaszcza wtedy, gdy potrzebuje ona potężnego wsparcia z Nieba. A św. Wojciech – biskup i męczennik z X wieku – to właśnie jeden z najwspanialszych Orędowników, choć nie Polak – uznany za jednego z głównych patronów Polski.

Ofiarowany Bogu

Przyszedł na świat w czeskich Lubicach, w możnej rodzinie Sławnikowiców, przez ojca spokrewnionej z dynastią saską panującą w tym czasie w Niemczech, a przez matkę z Przemyślidami panującymi w państwie czeskim. Dokładny rok jego urodzenia nie jest znany. Hagiografowie twierdzą tylko, że urodził się około 956 roku jako przedostatni z siedmiu synów. Jego ojciec od początku pragnął, aby Wojetech (tak brzmiało imię Wojciecha w najstarszych znanych rękopisach) został rycerzem, ale jak to nieraz bywa, plany ludzkie nie zgadzają się z planami Boskimi. Ostatecznie o jego przyszłości zdecydowała choroba, a właściwie przyrzeczenie, jakie rodzice Wojciecha złożyli Bogu w zamian za przywrócenie zdrowia ich synowi. Zgodnie z tym przyrzeczeniem, a zarazem w zgodzie z tradycją panującą wówczas w możnych rodzinach posiadających więcej męskich potomków, Wojciecha ofiarowano na służbę Bogu. W 972 roku, opiece metropolity magdeburskiego, a późniejszego św. Adalberta, ojciec powierzył 16-letniego wówczas Wojciecha, aby mógł on kształcić się w szkole katedralnej i przez dziesięć następnych lat przygotowywać się do swych przyszłych zadań. To zapewne z wdzięczności dla swego opiekuna Wojciech przybrał sobie imię Adalberta i pod tym imieniem można go znaleźć niemal we wszystkich dostępnych dokumentach.

Ojciec niczego nie skąpił Wojciechowi ani jego młodszemu, przyrodniemu bratu – Radzimowi, który wkrótce do niego dołączył. Mieli nawet własną służbę. Kiedy zmarł metropolita Adalbert, Wojciech miał 25 lat i był subdiakonem. Wrócił wówczas do Pragi i tam w 981 roku przyjął pozostałe święcenia, a już w 982 roku, po śmierci biskupa Dytmara, Zjazd w Lewym Hradcu wytypował Wojciecha na jego następcę. Cesarz z powodu udziału w wyprawach wojennych zatwierdził tę nominację dopiero w 983 roku i jeszcze tego samego roku, 29 czerwca Wojciech mógł zostać konsekrowany na biskupa, stając się tym samym pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach. Co ciekawe, kronikarze odnotowali, że swą biskupią stolicę objął wchodząc do Pragi boso. Ten znak pewnego ogołocenia znajdował swoje potwierdzenie także w fakcie, że swoje – i tak dość skromne – dobra biskupie przeznaczał głównie na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru, a zwłaszcza na potrzeby ubogich. Kronikarze twierdzą, że nie tylko zaspokajał ich potrzeby materialne, ale niejednokrotnie sam ich odwiedzał i wysłuchiwał ich skarg oraz próśb. Odwiedzał również więzienia, a także targi niewolników. Zapewne z tego powodu na drzwiach gnieźnieńskich pochodzących z 1127 roku wśród osiemnastu obrazów przedstawiających sceny z życia Świętego, znajduje się i ten przedstawiający scenę, do której odwołują się niektórzy hagiografowie. Oto pewnej nocy św. Wojciechowi przyśnił się Jezus wypowiadający skargę: „Ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”.

Także zakonnik

Pasterska posługa biskupa Wojciecha przypadła na niełatwy okres nie tylko dla jego diecezji, ale i dla całego czeskiego Kościoła. Po pięciu latach prawie bezowocnych usiłowań, aby wprowadzić zasady celibatu wśród duchowieństwa oraz równie bezowocnym przypominaniu możnym zakazu wielożeństwa, po latach daremnego upominania za brak szanowania świąt czy łamania postu oraz w kwestii złych obyczajów w dziedzinie moralności, biskup Wojciech utrudzony i bardzo zniechęcony, chciał opuścić swoją placówkę. Wcześniej jednak postanowił zasięgnąć rady u papieża, którego chciał prosić o zwolnienie z obowiązków. Środki, którymi cesarzowa Konstantynopola wspomogła go na czas, gdy już zrzeknie się biskupstwa św. Wojciech po drodze rozdał ubogim. Papież Jan XV, choć przyjął go serdecznie, nie zwolnił Wojciecha z pełnionych obowiązków. Pozwolił mu jednak na jakiś czas zdystansować się od nich. Ten czas biskup wykorzystał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, gdzie udał się wraz ze swym bratem Radzimem. Po drodze, w pobliżu miasta Gaeta, spotkał się ze św. Nilem – słynnym bazyliańskim mnichem, który poradził mu, aby w Rzymie wstąpił do benedyktynów. Wojciech skorzystał z tej rady i obaj z bratem, w Wielką Sobotę 990 roku, złożyli profesję zakonną. Prowadząc życie mnicha, zasłynął wielką pokorą, z jaką spełniał swe codzienne, zakonne obowiązki. Jednak rzymski etap jego życia zakończył się bardzo szybko, bo już w 992 roku. Zmarł wówczas zastępujący go w metropolii praskiej biskup Falkold, a Czesi pragnęli wymóc na Wojciechu jego powrót. Udało im się to i papież nakazał Wojciechowi, aby wrócił do Pragi. Ten postanowił nie wracać tam sam. Zabrał ze sobą kilkunastu mnichów i w Brzewnowie pod Pragą założył nowy klasztor.

Na krętych drogach

Po powrocie do rodzinnego kraju św. Wojciech stał się w pewnym sensie prekursorem budownictwa sakralnego wszędzie tam, gdzie istniały osady zwykłych ludzi, a nie tylko przy grodach możnych panów, jak to dotąd bywało. Działał również na polu duszpasterstwa misyjnego. Nie tylko wysłał misjonarzy na Węgry, ale i sam się tam udał. Choć na początku nic na to nie wskazywało, pobyt św. Wojciecha na Węgrzech miał swój tragiczny i bardzo bolesny finał. Pewnego dnia w klasztorze benedyktynek biskup Wojciech postanowił udzielić azylu pewnej wiarołomnej kobiecie, którą jej mąż pragnął zabić. Niestety kobietę wywleczono stamtąd siłą i na miejscu zamordowano. Kiedy Wojciech rzucił na morderców klątwę, ci w odwecie napadli i na jego rodzinny gród, zamordowali 4 jego braci wraz z żonami i dziećmi, gród spalili, a ludność zaciągnięto w niewolę. Także i jego życiu zagrażało całkiem realne niebezpieczeństwo. Trudno się zatem dziwić, że ta osobista tragedia załamała Wojciecha. Przybity udał się więc ponownie do Rzymu i kolejny raz spotkał się z ojcowską życzliwością papieża Jana XV. Niestety, po jego śmierci w 996 roku, synod nakazał Wojciechowi, i to pod groźbą klątwy, powrót do własnej metropolii. Nie było to jednak takie proste. Do zbuntowanej przeciwko swemu pasterzowi Pragi mógł go wprowadzić jedynie cesarz, który jednak zwlekał, licząc na to, że Czesi sami uznają swoją winę. Czekając na rozwój sytuacji św. Wojciech odwiedził tymczasem Francję, gdzie pielgrzymował m.in. do grobu św. Marcina z Tours i św. Benedykta w Fleury.

Męczennik

Związki św. Wojciecha z Polską datują się dopiero od jesieni 996 roku. Wtedy to bowiem Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, iż nie godzą się na jego powrót, skazując go na los wygnańca. Wojciech postanowił wówczas, że odda się pracy misyjnej w Polsce. Ta wieść bardzo ucieszyła Bolesława Chrobrego, który wiele słyszał o czeskim biskupie, przede wszystkim od jego brata Sobiebora, któremu swego czasu udzielał schronienia. Bardzo zatem pragnął uhonorować Wojciecha, powierzając mu u siebie funkcję pośrednika w misjach dyplomatycznych, ale ten stanowczo odmówił, gdyż zamierzał oddać się pracy wśród pogan. Ostatecznie wiosną 997 roku urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry chciał, aby Wojciech udał się tam w towarzystwie 30 wojów, którzy mogliby zapewnić mu ochronę i bezpieczeństwo. Jednak odważny biskup pragnął przybyć tam jedynie w towarzystwie swojego brata Radzima (późniejszego błogosławionego) i subdiakona Benedykta Bogusza pełniącego funkcję tłumacza. Oddalił żołnierzy, gdyż nie chciał nadawać tej misyjnej wyprawie ze Słowem Bożym na ustach, charakteru zbrojnego. Przybywszy do Gdańska, przez kilka dni św. Wojciech głosił Ewangelię Pomorzanom a potem udał się w dalszą drogę. Wkrótce bezbronnych misjonarzy na czele ze św. Wojciechem otoczył złorzeczący im, agresywny tłum. Ktoś z tego tłumu zaatakował biskupa wiosłem. Było już jasne, że Prusowie nie pragną nawrócenia, zatem Wojciech postanowił wrócić z powrotem do Polski. Ale niestety, agresorzy poszli w ślad za nim.

Tragiczna śmierć św. Wojciecha nastąpiła 23 kwietnia 997 roku. Jej miejsce nie jest dokładnie znane. Był wtedy piątek. O świcie, tuż po tym, jak skończyła się odprawiana przez biskupa Wojciecha Msza, uzbrojony tłum Prusów otoczył trzech misjonarzy: Wojciecha, jego brata Radzima i subdiakona Benedykta Bogusza. Rzucono się na nich i związano. Ubranego jeszcze w szaty liturgiczne Wojciecha dotkliwie pobito i zawleczono na pagórek, a tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Po tym ciosie jeszcze sześć włóczni przebiło jego ciało. Biskupowi odcięto głowę i wbito ją na żerdź, zaś przy jego martwym ciele ustawiono straż. W chwili śmierci św. Wojciech miał zaledwie około 41 lat.

Po jakimś czasie prześladowcy wypuścili na wolność Radzima i Benedykta. Przekazali oni królowi Polski propozycję oddania ciała św. Wojciecha oczywiście za odpowiednim okupem. Król Polski nie zawahał się ani przez chwilę. Najpierw doczesne szczątki biskupa, którego darzył wielkim szacunkiem sprowadził do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Wiadomość o śmierci Wojciecha głęboko poruszyła również cesarza. Otto III natychmiast zawiadomił o niej papieża i poprosił o jego kanonizację. Co ciekawe – była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, a nie jak dotąd przez miejscowych biskupów. Na wyraźne żądanie papieża, przepytano naocznych świadków życia i śmierci Wojciecha i na podstawie ich świadectw sporządzono jego żywot. Następnie papież Sylwester II, jeszcze przed rokiem 999, dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym, zaś jego święto wyznaczono na dzień jego śmierci – 23 kwietnia. Od razu też zapadła decyzja, aby w Polsce utworzyć nową metropolię w Gnieźnie zaś jej patronem został ogłoszony oczywiście św. Wojciech.

Owocny zasiew krwi

Już w marcu 1000 roku do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie pielgrzymował cesarz Otto III. Podczas spotkania z Bolesławem Chrobrym uroczyście proklamowano metropolię gnieźnieńską z podległymi jej diecezjami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Cesarz został obdarowany relikwią ramienia św. Wojciecha. Jej część umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, fundując tam kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha.

Święty Wojciech został jednym z trzech głównych patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz wielu miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka. Jego kult szybko ogarnął kolejne kraje Europy w tym także Węgry i Czechy, które okazały się dla niego tak niegościnne za życia. Niemal tułacze życie tego biskupa i męczennika, jak i jego krew przelana w imię Ewangelii, przez stulecia wydawały stokrotny plon zarówno w naszej Ojczyźnie, jak i w całej Europie, zaś sam św. Wojciech stał się patronem duchowej jedności Europy, nieustannie przypominając o jej chrześcijańskich korzeniach.

Dziś, kiedy 23 kwietnia będziemy obchodzili 1020. rocznicę męczeńskiej śmierci św. Wojciecha, warto przypomnieć sobie słowa, które inny święty – nasz rodak – papież Jan Paweł II 20 lat temu wygłosił z okazji tysięcznej rocznicy tego wydarzenia. Powiedział między innymi: „Ziarno, które obumrze, przynosi plon obfity. Jakże dosłownie spełniły się te słowa w życiu i w śmierci św. Wojciecha! Jego męczeńska krew, zmieszana z krwią innych polskich męczenników leży u fundamentów Kościoła i Państwa na ziemiach piastowskich. Wojciechowy zasiew krwi przynosi wciąż nowe duchowe owoce. Czerpała z niego cała Polska u zarania swej państwowości i przez następne stulecia. Zjazd Gnieźnieński otworzył dla Polski drogę ku jedności z całą rodziną państw Europy. U progu drugiego tysiąclecia naród polski zyskał prawo, by na równi z innymi narodami włączyć się w proces tworzenia nowego oblicza Europy. Jest więc św. Wojciech wielkim patronem jednoczącego się wówczas w imię Chrystusa naszego kontynentu. Święty Męczennik tak swoim życiem, jak i swoją śmiercią kładzie podwaliny pod europejską tożsamość i jedność (…) U progu trzeciego tysiąclecia świadectwo św. Wojciecha jest wciąż obecne w Kościele i wciąż wydaje owoce. Winniśmy jego dzieło ewangelizacji podjąć z nową mocą”.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2017-nr-04, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024