Spotkanie z Jezusem Miłosiernym

Historia Alicji

zdjęcie: www.pixabay.com

2018-04-12

Myślałam, że jestem dobrym katolikiem, bo chodziłam do kościoła czy okazjonalnie na spowiedź, ale bardzo bałam się Pana Boga. W moim mniemaniu, siedział sobie tam wysoko w niebie i bałam się, że kiedyś za moje grzeszki mnie rozliczy. Taki miałam skrzywiony obraz Pana Boga.

Dużo chorowałam. Szybkie zamążpójście, ciągła choroba mamy, ojciec alkoholik – sytuacja w domu była ciężka, nie dawałam sobie z tym rady. Chorowałam, zaliczałam jeden, drugi, trzeci szpital. Nagle się okazało, że mam guza w piersi i coś na trzustce i znalazłam się w szpitalu w Jastrzębiu-Zdroju. A tam jeszcze na dodatek w tym samym czasie znalazł się mój ojciec, który uległ nieszczęśliwemu wypadkowi: ciął na pile diamentowej i ząb długości 10 cm wszedł mu w czaszkę. Nie dawano mu wielkich szans.

Pomyślałam sobie: mama zostanie sama chora w domu, dwoje małych dzieci i ja chora. Lekarze dość poważnie do tego podchodzili… Świat mi się totalnie zawalił. Wtedy strasznie się bałam umierania, czułam niesamowity lęk. W szpitalu był nad drzwiami malutki obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Wtedy pierwszy raz w życiu, tak z serca, własnymi słowami wołałam do Matki Bożej, błagałam, żeby mi pomogła.

No i te moje nieszczęsne papierosy… Czemu akurat tak? Muszę to powiedzieć, bo jest to ważne. Byłam zła, bo nie wyobrażałam sobie nie palić przy tym stresie. Więc wychodziłam po kryjomu do łazienki, chociaż lekarze mówili, że nie wolno, w sumieniu też czułam, że robię źle, ale nie potrafiłam sobie poradzić bez papierosa. W tamtym dniu zabrakło mi papierosów, byłam zła na męża, że mi nic nie przyniósł. „Na szczęście”, pożyczyła mi papierosa koleżanka. No i poszłam po tej modlitwie do Maryi do kaplicy, oczywiście, papieros w kieszeni, myśląc – jak wyjdę, to spokojnie sobie zapalę. W kaplicy trwała Msza św. Był tam obraz Jezusa Miłosiernego. Nie znałam go, ten kult jeszcze nie był tak bardzo rozpowszechniony, a tam w kaplicy ten obraz był taki wielki, chyba jak drzwi. Jezus z tego obrazu mnie bardzo pociągał. Mszę św. sprawował wspaniały kapłan, który zaczął tak od serca opowiadać o Panu Bogu, że nas kocha. Tyle razy to słyszałam, ale do tej pory uważałam to za slogan. Tym razem w tej mojej desperacji chłonęłam te słowa. Kapłan mówił, że Pan Jezus i dzisiaj uzdrawia, że był w Częstochowie i widział, jak ludzie z wózków wstają. Wtedy poczułam takie niesamowite pragnienie w sercu: Panie Jezu, jeśli rzeczywiście tak jest, to ja też chcę być uzdrowiona. Jezus z obrazu Jezusa Miłosiernego mnie tak pociągał, że w pewnym momencie ja nawet nie wiedziałam, czy jest Msza, czy nie, tylko po prostu był Jezus i ja. Zaczęłam z Nim rozmawiać, jawił mi się jak osoba. Prosiłam Go, błagałam, żeby mnie też uzdrowił. Ale wciąż czułam, i to mi przeszkadzało, że Jezus też ode mnie coś chce. Wydawało mi się to głupie, jednak ta myśl nie dawała mi spokoju. Wtedy zapytałam: Panie Jezu, czy chodzi Ci o mnie? A może o tego papierosa? Kilka razy ta myśl wracała. W końcu powiedziałam: Panie Jezu, jeśli to naprawdę chodzi o tego papierosa, o moje uzależnienia, to daj mi jakiś znak, bo nie wiem, co mam robić. W tym momencie poczułam, jakby przez połowę mojego ciała uderzył mnie bicz. Wtedy powiedziałam Panu Jezusowi, że oddaję Mu wszystko, oddaję Mu siebie, moją chorobę, wszystkie moje grzechy i te papierosy i obiecałam, że już nie będę palić. Msza św. się skończyła, ja się ocknęłam i chciałam wyjść. Wtedy podszedł do mnie ten kapłan – pewnie zauważył, że coś ze mną nie tak, i zapytał, czy chcę się z nim pomodlić. Zdziwiłam się, ale powiedziałam, że chcę. Wziął mnie przed tabernakulum, zapytał, jak się nazywam, co mi jest. Wykrzyczałam mu wtedy cały mój ból. Ksiądz kazał mi usiąść na krzesełku, włożył ręce na głowę i zaczął się modlić. W tym momencie poczułam niesamowite ciepło, było to mocne, ale takie cudowne, przechodziło od głowy do serca, ogarnął mnie ogromny pokój. Momentalnie się uspokoiłam. Po tej modlitwie ksiądz powiedział, żebym podziękowała, że to łaska Pana Boga, więc uklękłam. Wtedy ręka tak bezwiednie sięgnęła do piersi, a tam nie odnalazłam guza. To było niesamowite. Pamiętam, że wołałam: Panie Jezu, czuję, żeś do mnie przyszedł; Duchu Święty, czuję, żeś do mnie przyszedł – choć Ducha Świętego nie znałam, a mało co Jezusa, szczerze mówiąc. Maryja zawsze była na pierwszym miejscu. Teraz wiem, że mnie zaprowadziła do Jezusa.

Co się ze mną stało? Dosłownie, zwariowałam. Poleciałam jak na skrzydłach, po dwa schody, na szóste piętro, wpadłam do mojej sali, podniosłam ręce w górę, podbiegłam do okna i zawołałam: Panie Jezu, Ty rzeczywiście jesteś, a ja nie wiedziałam. Bo nie wiedziałam, że ma wpływ na życie także tu, myślałam, że sobie tylko w niebie siedzi. Powiem, że w tym momencie – i to jest chyba najważniejsze – czułam, że gdybym w tym momencie umarła, to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie interesowało mnie, czy ja jestem chora, czy umrę, czy nie, tylko to, że po prostu spotkałam Jezusa i On pokazał, że jest miłosierny i dobry, i to było w tym największe i najważniejsze.

Wszyscy w sali myśleli, że przyleciała jakaś wariatka. Pierwszy raz wtedy runęłam na łóżku i od długiego czasu zasnęłam jak kamień. Nie pamiętam nic. Przespałam całą noc i obudziłam się rano inną osobą. Pomyślałam tylko: Panie Jezu, obiecałam Ci, że nie będę palić, jak ja to zrobię? Przecież tyle razy próbowałam… Ale od tego momentu nie czułam żadnego nikotynowego uzależnienia. Pan Jezus mnie po prostu uzdrowił z wszystkich uzależnień, nie będę się nimi chwalić… Po powrocie do domu, mąż powiedział, że dostał nową żonę: przyszłam do domu tak odmieniona, choćby w kwestii małżeńskiej czystości, totalnego odrzucenia grzechu, że od razu był zgrzyt. Pierwszym owocem był też niesamowita relacja z Bogiem, złapałam Pismo św. i musiałam je non stop czytać. Podziwiam tu męża, że miał na tyle cierpliwości i wyrozumiałości… Szybko wykonywałam moje obowiązki, wchodziłam do sypialni z Pismem św. i tam chłonęłam to Słowo Boże, a on tylko wchodził i patrzył, co tam robię… Więc to było totalne wariactwo.

Dla męża wymowne było to, kiedy w szpitalu mu powiedziałam: nie przynoś mi papierosów, nie palę. To było dla niego szokiem. A druga rzecz, to jak później w szpitalu miałam już wyznaczoną datę operacji na guza piersi. Poszłam, i ja nie wiem, skąd taka odwaga, musiałam wszystkim mówić, jak jest. Lekarka mi powiedziała, że z trzustką trzeba pojechać do kliniki, a tu zrobimy ten zabieg usunięcia guza piersi. Wtedy ją zapytałam: po co? Ja nie mam już guza. Lekarka spytała – jak to? A ja mówię: Pan Jezus mnie wyleczył. Ona tak na mnie dziwnie spojrzała, powiedziała: to nie ja panią kwalifikowałam. Proszę iść do lekarza prowadzącego i niech on zdecyduje. Więc jadę do góry, wchodzę do lekarza… A on już musiał wiedzieć, bo mi mówi: co ty gadasz za głupoty? Pokaż mi to. Dotyka mojej piersi i po chwili pyta: gdzie to miałaś?

Nie poddałam się więc tej operacji, na wypisie miałam napisane, że na razie nie decyduję się na zabieg i wyszłam ze szpitala. Niestety, nadal byłam chuda, żółta, a ponieważ małżonek pracował z lekarzami, to jeden z lekarzy zaproponował mi zrobienie badania trzustki. Wtedy jeszcze nie było wszędzie rezonansu, aparaty były dwa w Polsce, w Gdańsku i Warszawie, więc pomógł mi dostać się do warszawskiego szpitala, prywatnie, żeby zobaczyli, co tam jest w środku: czy to lity guz, czy coś się już rozwija więcej. Pojechaliśmy więc do tej Warszawy. Drogą wciąż pytałam: po co tam jedziemy? Nic tam nie będzie, przecież Pan Jezus mnie uzdrowił. Dojechaliśmy, zrobiono mi rezonans. Przyszedł lekarz i powiedział, że pomylono papiery w Jastrzębiu, bo na rezonansie nic nie wyszło. Kazano nam jechać z powrotem i przywieźć moją dokumentację medyczną. Pani doktor, która robiła badania, była zszokowana. Przyszła i powiedziała, że trzeba na nowo zrobić tomografię. Nie byliśmy na to przygotowani, to wtedy kosztowało dużo pieniędzy. Ale lekarka powiedziała, że szpital to zrobi na własny koszt, bo to jest po prostu niemożliwe, jeśli to są rzeczywiście moje dokumenty. Zrobili na nowo tomografię. Znaleźli tam coś maleńkiego, ale żaden poważny guz! Kazali nam pojechać do domu, a oni mieli to jakiemuś profesorowi pokazać. Pojechaliśmy jeszcze raz i wtedy również potwierdzili, że tam nic nie ma. No i chwała Bogu. Zostałam po prostu uzdrowiona w tym czasie.

Wysłuchała: s.M. Aleksandra

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Polecane, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 28.03.2024