Przez cały 2023 rok, który w Apostolstwie Chorych przeżywamy jako VIII rok Nowenny przed 100-leciem istnienia wspólnoty w świecie, będziemy publikować komentarze do niedzielnych Ewangelii. Niech służą wszystkim Czytelnikom jako pomoc w ich osobistej modlitwie i lekturze Słowa Bożego.
Przemierzając adwent u boku Świętej Rodziny, wciąż zastanawiam się, jak wyglądało oczekiwanie Józefa na narodziny Jezusa? Jaki był jego adwent?
W kolejne niedziele adwentu warto rozważyć Słowo Boże.
Zapraszamy do przeżycia października z różańcem w dłoni.
Wędrówki po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, nawiedzanie rozsianych na tamtym terenie cerkwi i kościołów z wyeksponowanymi w nich licznymi przedstawieniami Matki Bożej – zainspirowały mnie do medytacji nad głębią znaczenia ikony maryjnej.
Stoimy u stóp Góry Tabor. Nie dane nam jeszcze w pełni zobaczyć chwały naszego Pana, ale głównie Jego cierpiące, sponiewierane Oblicze. To z Getsemani, to z dziedzińca Piłata i to z krzyża. Ale jesteśmy wśród błogosławionych, którzy nie widzieli a uwierzyli.
I właśnie wtedy, gdy kariera ambitnego księdza nabierała tempa, przeczytała o nim s. Celestyna. Jego historia poruszyła ją do głębi. Na modlitwie poprosiła Jezusa, aby zechciał przyjąć dar jej życia za nawrócenie ks. Władysława.
Ikona Świętej Rodziny ma wyrażać głęboką jedność małżeńsko-rodzinną. Reflektując nad ową jednością, warto przez chwilę wpatrywać się w tę ikonę. Zachwycić się, zaczerpnąć, medytować.
Po wysłuchaniu liturgii słowa przechodzimy do liturgii eucharystycznej – tej jakby drugiej części Mszy świętej. To, co zostało przez Pana Boga zapowiedziane, wypełnia się. Słowo, które zostało nam odczytane i wyjaśnione, staje się ciałem. Wieczernik zmienia się w Golgotę. Odtąd w centrum liturgii stoi ołtarz, a przyniesione przez wiernych dary, stają się Ciałem i Krwią Chrystusa. Potem stają się [...]
Często stawiamy sobie te pytania – zwłaszcza wtedy, gdy choroba dotyka nas w sposób nieubłagany i z coraz większą siłą: „Dlaczego mnie to spotkało?”, „Czy Bóg nie mógłby mnie uzdrowić”? Odpowiedź – przynajmniej na drugie pytanie – wydaje się dość prosta. Mógłby. Nie w tym jednak rzecz. W naszej chorobie nie chodzi bowiem o Bożą moc lub niemoc, ale o nas samych i o to, co Bóg zamierza z nami zrobić; do czego nasza choroba może się przysłużyć.