Kluczem jest bliskość

Pani Wanda opowiada o chorobie męża, o sile bliskości w najtrudniejszych chwilach i o tym, że czasem trzeba mieć siłę za dwoje.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2022-03-01

Redakcja: – Niełatwo było namówić Panią na rozmowę o chorobie męża.

Wanda: – Depresja męża trwała ponad rok i mocno wpłynęła na nasze wspólne życie. To był trudny czas i dlatego niezbyt chętnie wracam do tamtych wydarzeń. Z drugiej strony, długie miesiące choroby męża w rezultacie przyniosły wiele dobrego, bo bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Byłam przy nim, towarzysząc mu w najtrudniejszych chwilach. Mogę powiedzieć, że przeszliśmy przez to razem.

– Kiedy mąż zachorował?

– Diagnoza została postawiona na początku 2018 r., ale mąż miewał epizody depresyjne już dużo wcześniej. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to objawy poważnej choroby. Upłynęło sporo czasu zanim zgłosił się on po pomoc do lekarza psychiatry. Początkowo myśleliśmy, że mąż miewa po prostu gorsze dni, że to jedynie chwilowy spadek formy spowodowany np. problemami w pracy. Ani on ani ja nie wpadliśmy na to, że może to być depresja. Do myślenia dał mi dopiero reportaż o tej chorobie, który przypadkiem obejrzałam w telewizji. W programie wypowiadał się psychiatra, który wskazywał na różne objawy – pozornie niegroźne – będące zwiastunami depresji. Ponieważ wiele z nich pasowało do zachowania mojego męża, zaniepokoiłam się i pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że cierpi on na tę chorobę.

– Mąż od razu trafił do lekarza?

– Nie. Mąż początkowo bagatelizował sprawę, twierdząc, że jest tylko trochę przemęczony i że kilka dni urlopu na pewno pozwoli mu wrócić do formy. Nie chciał słyszeć o wizycie u lekarza rodzinnego, o psychiatrze nie wspominając. Ja jednak, widząc co się dzieje, nie odpuściłam. Kilka tygodni namawiania, przekonywania, próśb. Mąż w końcu – chyba dla świętego spokoju – uległ i umówił się na wizytę u psychiatry. Diagnoza była jednoznaczna: depresja lękowa. Niestety, mąż mimo postawionej diagnozy nie podjął leczenia, bo twierdził, że nie czuje się na tyle źle, by brać leki. Nie poszedł na kolejną wyznaczoną wizytę, nawet nie zrealizował recepty. Skutki były opłakane. Wystarczyło zaledwie kilka tygodni, by jego stan bardzo się pogorszył. Mąż nie spał w nocy, w ciągu dnia nie potrafił samodzielnie funkcjonować, nie miał na nic ochoty, ponadto bardzo schudł. Oczywiście nie było również mowy o chodzeniu do pracy. W krótkim czasie mąż stracił energię i ochotę na jakiekolwiek aktywności, zamknął się w sobie, stał się bezradny.

– Mimo swojego stanu, nadal nie chciał się leczyć?

– Wówczas jego stan na tyle się pogorszył, że nie był już zdolny do podjęcia decyzji o leczeniu. Zapadł się w sobie całkowicie. Byłam przerażona, bo wiedziałam przecież co mu jest, ale w żaden sposób nie mogłam do niego dotrzeć i przekonać do ponownej wizyty u psychiatry. Udało mi się na szczęście spotkać z lekarzem i wyjaśnić mu całą sytuację. Ponownie przepisał leki i zobowiązał mnie, abym podawała je mężowi. To nie było proste zadanie, bo mąż nie zawsze współpracował. Musiałam wymyślać różne sposoby, by przyjął lek. Raz się udawało, innym razem nie.

– W końcu jednak przyszła poprawa.

– Tak, choć droga do tego była długa. Po pierwsze, gdy tylko poznałam diagnozę, postanowiłam być przy mężu bez względu na trudności. Lekarz tylko utwierdził mnie w tym postanowieniu, przekonując, że ze strony najbliższych chorego kluczowe są obecność i bliskość. Po drugie, stwierdziłam, że dla dobra męża muszę być wobec niego konsekwentna i nieugięta np. w sprawie leków. Wiedziałam, że to zaowocuje. Czasem bywało naprawdę ciężko, bo mąż buntował się i odmawiał jakiejkolwiek współpracy. I wreszcie po trzecie, przyrzekłam sobie, że choćby nie wiem jak było trudno, nie stracę do niego cierpliwości.

– Co pomagało Pani przetrwać ten trudny czas?

– Przede wszystkim miłość do męża. Choroba bardzo go zmieniła, ale ja wiedziałam, że odzyskam mojego dawnego Mirka. Mimo jego trudnego stanu, nadal widziałam w nim ukochanego, dobrego męża. Jego zachowanie nie wynikało przecież ze złośliwości albo braku szacunku do mnie, ale było następstwem choroby. Siły dodawała mi myśl, że w głębi serca on wciąż jest taki, jak przed chorobą. Wierzyłam, że leczenie przyniesie w końcu efekt.

– Jakiej opieki wymagał Pani mąż podczas choroby?

– W najbardziej dramatycznym okresie praktycznie potrzebował mojej całodobowej obecności. Mąż większość czasu spędzał w łóżku, przez co szybko tracił siły. Oprócz podstawowych czynności pielęgnacyjnych i przygotowywania dla niego posiłków, nieraz długie godziny po prostu siedziałam przy mężu. Miewał napady paniki, nie chciał być wtedy sam. Przytulałam go więc jak małe dziecko, głaskałam po głowie, nawet kołysałam w ramionach. Wtedy zwykle uspokajał się, albo zasypiał. W okresie, gdy jego stan trochę się poprawił, często prosił, aby czytać mu na głos, bo sam przy czytaniu szybko się męczył i zniechęcał. Czytałam mu książki z wartościowym przesłaniem i pełne optymizmu. Była to część domowej terapii, którą wobec niego stosowałam. Widziałam, że lubi słuchać historii z dobrym zakończeniem. To mu pomagało.

– Wiem też, że często modliliście się razem.

– Początkowo, w najtrudniejszym okresie choroby, mąż nie potrafił się modlić, choć jest głęboko wierzącym i pobożnym człowiekiem. Mówił otwarcie, że nie umie się skupić, a jego myśli „uciekają”. Aby go wesprzeć, codziennie, najczęściej wieczorem, siadałam obok niego i na głos odmawiałam różaniec lub koronkę do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam, że w czasie, gdy ja modliłam się na głos przy mężu, jego twarz zawsze jakoś łagodniała, rozjaśniała się. Za każdym razem był to dla mnie poruszający widok. Z czasem mąż zaczął się włączać do modlitwy, wypowiadając ją na głos. Była to dla mnie wielka radość, ale i ulga, bo wiedziałam, że skoro jest zdolny modlić się razem ze mną, jego stan się poprawia. Mąż przyznał się jakiś czas temu, że ta moja wytrwała modlitwa bardzo mu pomagała, zwłaszcza w chwilach, gdy czuł, że jego modlitwa jest niewystarczająca. Moja obecność umacniała jego wiarę, była ważnym punktem odniesienia, bezpiecznym schronieniem, stałym elementem każdego dnia. Nawet nie miałam świadomości, że było to dla niego tak ważne i umacniające doświadczenie.

– Co poradziłaby Pani osobom, których bliscy zmagają się z depresją?

– Z własnego doświadczenia wiem, że najważniejsza jest bliskość, obecność. Uważam, że tego najbardziej potrzebuje osoba cierpiąca na depresję. Ważna jest dla niej świadomość, że ktoś kochający jest obok, ktoś, kto nie będzie oceniał, ale zrozumie jej trudne położenie i okaże wsparcie. Myślę, że jeśli się kogoś kocha, to łatwiej rozpoznać jego aktualne potrzeby, emocje, nawet myśli. Często powtarzam, że w okresie choroby męża moim najlepszym suflerem była miłość do niego. To miłość podpowiadała mi, co i jak powinnam zrobić w danej chwili. Nie da się całkowicie uniknąć błędów, ale najważniejsze, by być blisko, towarzyszyć i wspierać. W tym miejscu wspomnę także o wiernym przyjacielu męża, który okazał mu wielkie serce w czasie jego choroby. Kiedy dowiedział się, w jakim stanie jest mój mąż, zadzwonił do mnie i zapytał, jak może pomóc. Poprosiłam go wówczas, by raz na jakiś czas – ale w miarę regularnie – dzwonił do męża. Okazało się, że to był bardzo dobry pomysł, bo te rozmowy pomagały mężowi w procesie zdrowienia.

– Myślę, że podobnie jak w codziennym życiu każdego z nas potrzebny jest ktoś, kto zawsze gotowy jest nas wysłuchać i być blisko, tak tym bardziej taki wierny towarzysz może okazać się bezcenną pomocą dla kogoś, kto zmaga się z depresją.

– Tak. O wiele łatwiej pokonać tę chorobę, gdy nie jesteśmy sami. Ale chcę podkreślić, że nie jest łatwo towarzyszyć osobie chorej na depresję. Naprawdę wiem, co mówię. Depresja jest podstępną i groźną chorobą, która szybko może spustoszyć życie człowieka, ale także jego rodziny. Dlatego potrzeba dużej odporności psychicznej i wrażliwości, aby udźwignąć ciężar towarzyszenia choremu. Na początku choroby męża psychiatra powiedział mi, że muszę być  podwójnie silna – za siebie i za męża. Nie ukrywam, że to duże obciążenie, ale dla ukochanej osoby albo dla przyjaciela warto i trzeba podjąć taki wysiłek.

– Dziękuję Pani za rozmowę i życzę, aby zawsze potrafiła Pani znajdować w sobie siły, które pomogą przezwyciężać najtrudniejsze chwile.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr02, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 29.04.2024