„Będę miłością” – Apostolstwo św. Teresy

Święta Teresa nie chciała, aby Niebo było dla niej „wiecznym odpoczynkiem”. Uważała, że Niebo stanie się dla niej miejscem pracy jeszcze bardziej intensywnej niż za życia na ziemi. Dlatego na łożu śmierci mówiła: „Czuję przede wszystkim, że teraz zacznie się moje posłannictwo, posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga tak, jak ja Go miłuję”.

zdjęcie: www.therese-de-lisieux.catholique.fr

2023-11-03

Słowo Boże w obecnym roku formacyjnym staje się bliskie Czytelnikom miesięcznika. Pogłębionej lektury Pisma Świętego, zwłaszcza w godzinie próby, uczy nas św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

Słowo Boże u podstaw życia duchowego

Zwraca na to uwagę św. Jan Paweł II w Liście apostolskim Divini amoris scientia wydanym z okazji nadania Świętej tytułu doktora Kościoła: „Głównym źródłem doświadczenia duchowego i nauczania Teresy jest słowo Boże Starego i Nowego Testamentu. Wyznaje to sama, podkreślając zwłaszcza żarliwe umiłowanie Ewangelii. W jej pismach naliczyć można ponad tysiąc cytatów biblijnych: ponad czterysta ze Starego i ponad sześćset z Nowego Testamentu. Mimo braku odpowiedniego wykształcenia i nieznajomości metod badania i interpretowania świętych ksiąg, Teresa zanurzyła się w rozważaniu słowa Bożego z niezwykłą wiarą i wnikliwością. Za sprawą Ducha Świętego zdobyła dla siebie i dla innych głęboką znajomość Objawienia. Zgłębiając z miłością i uwagą Pismo Święte, […] ukazała doniosłe znaczenie źródeł biblijnych w życiu duchowym, uwypukliła oryginalność i nowość Ewangelii, wypracowała bardzo trzeźwą interpretację duchową słowa Bożego zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Odnalazła w ten sposób ukryte skarby, odnosząc do samej siebie słowa i wydarzenia, w czym okazywała niekiedy nadprzyrodzoną odwagę, jak wówczas, gdy – czytając teksty św. Pawła (1 Kor 12-13) – zrozumiała swoje powołanie do miłości”.

Jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania

Głębokie życie duchowe to wielkie pragnienia. Pragnienia, których źródłem jest Duch Święty prowadzący modlącego się do Chrystusa i do wspólnoty Kościoła. Sam Chrystus wisząc na krzyżu, krótko przed śmiercią, zawołał: „Pragnę” (J 19, 28). Chrystus pragnął naszego zbawienia, aż po oddanie za nas swojego życia. On nadal tego pragnie.

Święta Teresa, żyjąca zaledwie 24 lata, również miała wielkie pragnienia. Koncentrowały się na woli ratowania dusz, na pomocy kapłanom, przede wszystkim na miłości Chrystusa i swojej Matki, jak nazywała Kościół. Pragnienia te nazywała nieraz szaleństwami. De facto było inaczej. Niektóre z nich przekuwała na konkretne czyny.

W jej duchowej drodze istotne było słowo Boże. Dzięki jego światłu, pod wpływem Ducha Świętego – jak pisał św. Jan Paweł II – potrafiła uporządkować swoje pragnienia. Święta Karmelitanka żyła za klauzurą, w celi zakonnej. Nieraz położenie chorych zamkniętych w swoich pokojach, czy salach szpitalnych podobne jest do położenia osób żyjących za klauzurą. Duchowa droga św. Teresy, która dobrowolnie podjęła życie klauzurowe może być dla osób chorych szczególną pomocą. Punktem wyjścia dla Świętej była miłość do Pana Jezusa. Również nasza miłość do Niego może obudzić w nas piękne pragnienia, bądź pogłębić te, które posiadamy.

Przytoczę obszerny fragment jej rękopisu. Ukazuje on długą drogę odkrywania powołania w powołaniu Teresy, jej duchowe zmagania, a także radość z odnalezienia swojej misji: „Być Twą Oblubienicą, o Jezu – być karmelitanką, być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz, to wszystko powinno mi wystarczyć… jest jednak inaczej… Bez wątpienia, te trzy przywileje stanowią moje powołanie: być Karmelitanką, Oblubienicą i Matką. A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne powołania, powołanie wojownika, kapłana, doktora, męczennika. Czuję wreszcie potrzebę, pragnienie dokonania dla Ciebie, Jezu, wszystkich czynów najbardziej bohaterskich… Czuję w mej duszy odwagę krzyżowca, żuawa papieskiego [żuawami papieskimi określano ostatnich krzyżowców – przyp. autora], pragnę umrzeć na polu bitwy w obronie Kościoła… Czuję w sobie powołanie kapłana. Z jaką miłością, o Jezu, piastowałabym Cię w mych rękach w chwili, gdy na moje słowo zstępowałbyś z Nieba!… Z jaką miłością dawałabym Cię duszom!… Ale cóż! Pragnąc zostać kapłanem, podziwiam równocześnie pokorę św. Franciszka z Asyżu i czuję powołanie, by naśladować go w odrzuceniu wzniosłej godności kapłaństwa. O Jezu! Moja miłości, moje życie… Jakże połączyć te sprzeczności? Jak zrealizować pragnienia mojej biednej małej duszy? Ach! Mimo mej maleńkości, chciałabym oświecać dusze, jak prorocy, doktorzy, odczuwam powołanie apostoła. Chciałabym przebiegać ziemię, głosić Twe Imię i umieszczać w ziemi niewiernych Twój chwalebny krzyż. Ale, o mój Ukochany, jedno posłannictwo mi nie starczy, chciałabym w tym samym czasie głosić Ewangelię w pięciu częściach świata aż po najbardziej odległe wyspy. Chciałabym być misjonarką nie tylko przez kilka lat, ale od stworzenia świata, aż do zakończenia wieków. Przede wszystkim jednak, o mój Ukochany Zbawicielu, chciałabym przelać za Ciebie moją krew, aż do ostatniej kropli… Męczeństwo, oto marzenie mej młodości. Rosło ono ze mną w karmelitańskiej klauzurze… Ale oto nowe szaleństwo, bo nie ograniczam się do pragnienia jednego rodzaju męczeństwa… Trzeba by wszystkich naraz, aby mnie zadowolić. Chciałabym jak Ty, mój Oblubieńcze godny uwielbienia, być biczowana i ukrzyżowana. Chciałabym umrzeć odarta ze skóry jak św. Bartłomiej. Jak św. Jan chciałabym być zanurzona we wrzącym oleju, chciałabym ponieść wszystkie tortury zadawane męczennikom. Ze św. Agnieszką i św. Cecylią podać szyję pod miecz i jak Joanna d’Arc, moja ukochana siostra, chciałabym na stosie szeptać Twoje Imię, o Jezu. Kiedy pomyślę o udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną się udziałem chrześcijan, czuję, jak serce moje wyrywa się do nich… Jezu, Jezu, gdybym chciała spisać wszystkie moje pragnienia, musiałabym się odnieść do Twej księgi żywota, gdzie są podane czyny wszystkich świętych; tego wszystkiego chciałabym dokonać dla Ciebie.

O mój Jezu! Cóż odpowiesz na te moje szaleństwa? Czyż jest dusza mniejsza, bardziej nieudolna od mojej! Ale właśnie dla tej mojej słabości spodobało Ci się, Panie, wypełnić moje małe dziecinne pragnienia. A dziś chcesz spełnić inne pragnienia większe niż świat cały.

Podczas modlitwy pragnienia te stawały się dla mnie prawdziwym męczeństwem. Otworzyłam więc listy św. Pawła, by tam znaleźć jakąś odpowiedź. Wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Przeczytałam tam w pierwszym rzędzie, że wszyscy nie mogą być apostołami, prorokami, doktorami itd., że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być zarazem ręką. Odpowiedź była jasna, nie zaspokajała jednak moich pragnień, nie dawała mi ukojenia… Jak Magdalena dopóty nachylała się nad pustym grobem aż znalazła, czego szukała, tak i ja, uniżywszy się aż do głębin mej nicości, wzniosłam się tak wysoko, że stałam się zdolna osiągnąć mój cel. Niezmordowanie czytałam dalej i to oto zdanie przyniosło mi ulgę: «Poszukajcie gorliwie darów najdoskonalszych, ale ja wam ukażę drogę przewyższającą wszystko». I Apostoł wyjaśnia, że wszystkie dary, nawet te najdoskonalsze, są niczym bez miłości, że miłość (Caritas) jest drogą najdoskonalszą, która najpewniej prowadzi do Boga.

Nareszcie znalazłam odpoczynek… Zgłębiając tajemnice Mistycznego Ciała Kościoła, nie rozpoznawałam siebie w żadnym z jego członków, wymienionych przez św. Pawła. A raczej chciałam odnaleźć się we wszystkich… Miłość dała mi klucz do mego powołania. Zrozumiałam, że skoro Kościół jest Ciałem złożonym z różnych członków, to nie brak mu najbardziej niezbędnego, najszlachetniejszego ze wszystkich. Zrozumiałam, że Kościół posiada Serce i że to Serce płonie Miłością, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojej. Zrozumiałam, że Miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że Miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca. Jednym słowem – jest wieczna!

Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja… nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest Miłość! Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś. W Sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością. W ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!!!”.

W jaki sposób św. Teresa przekuła wielkie pragnienia na czyny?

Matka Agnieszka, później matka Maria Gonzaga, przeorysze w Karmelu w Lisieux, powierzyły Teresie, jej duchowej opiece, dwóch kapłanów: ks. Maurycego Bellière’a, misjonarza w Afryce i ks. Adolfa Roullanda, wysłanego do Chin. Stali się dla niej małymi duchowymi braćmi – jak ich nazywała. Modliła się za nich, składała duchowe ofiary, cierpiała. Duchowo towarzyszyła im w ich apostolacie, dodawała otuchy, wspierała ich. Prowadziła z nimi korespondencję. Z 16 listów 5 napisała w ostatnich 3 miesiącach życia, jakby spieszyła się z przekazaniem posłannictwa. Wspólnie połączyli swoje siły dla misji. „Moją jedyną bronią jest miłość i cierpienie, podczas gdy twoim mieczem jest miecz słowa i pracy apostolskiej” – pisała do ks. Roullanda 30 lipca 1896 r.

10 miesięcy później kontynuowała: „Pracujmy razem dla zbawienia dusz. Ja mogę zrobić bardzo niewiele, a raczej absolutnie nic, gdybym była sama. Pociesza mnie myśl, że u twego boku mogę coś zrobić. Rzeczywiście samo zero nie ma wartości, ale umieszczone w pobliżu jedynki staje się potężne, pod warunkiem jednak, że zostanie postawione po właściwej stronie, po, a nie przed... To tutaj umieścił mnie Jezus i mam nadzieję, że pozostanę tam na zawsze, podążając za Tobą z daleka, przez modlitwę i ofiarę”. W liście do Celiny krótko zdefiniowała, na czym ta miłość i ofiara polegała: „Jedynie cierpienie może rodzić dusze dla Jezusa”.

To „zero” dobrze działało. Jej dwaj duchowi bracia już za życia wyrazili  wdzięczność za jej skuteczne wsparcie. Z nieba nadal im pomagała. Ksiądz Adolf Roulland zeznawał podczas jej procesu kanonizacyjnego.

Nie „wieczny odpoczynek”!

Święta Teresa nie chciała, aby Niebo było dla niej „wiecznym odpoczynkiem”. Uważała, że Niebo stanie się dla niej miejscem pracy jeszcze bardziej intensywnej niż za życia na ziemi. Karmelita, ojciec Wilfrid Stinissen w książce „Prosta droga do świętości” zwraca uwagę na ciekawą rzecz. „W języku łacińskim – pisze – zmarli nazywają się «defunctis», czyli ci, którzy poniekąd zostali zwolnieni ze swoich «funkcji»”. Święta Teresa widziała to inaczej. W Niebie – uważała – będzie zaczynała się jej właściwa praca misyjna – kontynuacja jej „funkcji” ziemskiej. Dlatego na łożu śmierci mówiła: „Czuję przede wszystkim, że teraz zacznie się moje posłannictwo, posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga tak, jak ja Go miłuję”.

Po śmierci dalej wspomagała ks. Maurycego Bellière’a i ks. Adolfa Roullanda. Pomogła także pewnemu wietnamskiemu klerykowi: Joachimowi Nguyên Tan Vanowi (Marcelowi Vanowi). Obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny. Warto przytoczyć kilka faktów z jego życia. Urodził się 15 marca 1928 r. w chrześcijańskiej, biednej rodzinie. Chciał zostać księdzem. Objawiała mu się św. Teresa. Nazwała go podobnie jak wcześniejszych kapłanów – „jej drogim braciszkiem”. On odwdzięczył się jej, nazywając ją „swoją siostrą Teresą”. Opowiedziała mu kiedyś to, do czego sama wcześniej duchowo doszła, że istnieją różne powołania w Kościele. Przez długi czas Van chciał zostać księdzem, jednak św. Teresa mówiła mu coś innego: „Van, mój młodszy bracie, mam ci ważną rzecz do powiedzenia... Ale to sprawi, że będziesz bardzo smutny. Bóg dał mi znać, że nie będziesz księdzem (…). Jeśli Bóg chce, aby twój apostolat był realizowany w innej dziedzinie, co myślisz? To, co pozostaje najdoskonalsze, to czynienie woli naszego Ojca w Niebie. Będziesz przede wszystkim apostołem przez modlitwę i ofiarę, tak jak ja kiedyś byłam”. W 1944 r. jako brat zakonny został przyjęty do redemptorystów w Hanoi. 8 września 1946 r. przyjął pierwszą profesję zakonną. Napisał wówczas w swoim dzienniku duchowym takie słowa: „Jezus chciał użyć mojego ciała, abym znosił cierpienie, wstyd i wyczerpanie, aby płomień Miłości, który pochłania Jego Boskie Serce, mógł rozprzestrzenić się w sercach wszystkich ludzi na ziemi”. Pisząc te słowa, Van myślał o wcześniejszych trudnościach, które go spotkały. Słowa te okazały się również prorocze w związku z jego przyszłą śmiercią męczeńską.

W 1954 r. Wietnam Północny został przekazany komunistom. Wielu katolików uciekło na południe. Niektórzy redemptoryści pozostali w Hanoi, aby opiekować się katolikami, którzy podjęli decyzję, by nie uciekać. Brat Marcel również pozostał. 7 maja 1955 r. został uwięziony. Pięć miesięcy później został przeniesiony do centralnego więzienia w Hanoi. Tam spotkał się z wieloma księżmi katolickimi. Następnie został skazany na 15 lat więzienia w obozie „reedukacyjnym”. Był nieludzko torturowany. Zmarł jako brat zakonny w wieku 33 lat.

Święta Teresa pomogła duchowo bratu zakonnemu Marcelowi Vanowi. Wspierała go w trudnych chwilach. Równocześnie zrealizowała swoje wcześniejsze duchowe pragnienie. Za jej życia zamierzano na ziemiach wietnamskich, właśnie w Hanoi, otworzyć drugi klasztor karmelitanek. Zwrócono się z prośbą do klasztoru w Lisieux. Jedną z pierwszych ochotniczek była św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały niestety za długo. W tym czasie Teresa zachorowała i zmarła. Po śmierci Misjonarka z Nieba pomogła słudze Bożemu Vanowi. Teresa odpowiadając na Miłość Boga, kochała Kościół, szczególnie ofiarując się za kapłanów i misjonarzy. Członkowie Apostolstwa Chorych również mogą podjąć podobną misję.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2023nr10, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024