Nigdy więcej sami (cz. 1)

Szukają przyjaciół. Tych, którzy na ich widok nie odwrócą wzroku, którzy zechcą dzielić z nimi część swojego czasu, którzy dostrzegą w nich dzieci tego samego Boga.

zdjęcie: Danuta Dajmund

2014-09-15

Jak to zwykle bywa, w sobotę krakowski Rynek Główny zdaje się żyć jakby... podwójnie. Wielojęzyczne tłumy gości ze swoimi przewodnikami, dziesiątki aparatów rejestrujących każdy szczegół architektoniczny królewskiego grodu nad Wisłą i stukot kopyt koni zaprzęgniętych do białych dorożek, niecierpliwie oczekujących na bardziej leniwych turystów, dodają miastu szczególnego kolorytu. Spod wielobarwnych markiz kawiarni, okalających z pewnego dystansu stare Sukiennice, wymyka się czarodziejski aromat kawy, a nad głowami faluje powietrze poruszone skrzydłami gołębi, które spłoszył przeraźliwy pisk jarmarcznego gwizdka. Jakiś mim mruga zabawnie do gapiących się dzieciaków, huzar pozwala komuś przymierzyć swoje skrzydła, a odległe dźwięki skrzypiec dobiegające z zaułków Grodzkiej sprawiają, że Kraków z każdą sobotą pozwala się kochać coraz bardziej.

I na tym podobieństwa z tą wyjątkową sobotą właściwie się kończą. Bo w sobotę 13 września Kraków żyje… potrójnie. Wydaje się, że bohaterowie tego dnia, jakby na przekór pogańskim zabobonom, szczególnie upodobali sobie feralną – podobno – „trzynastkę”, bowiem swoje Wielkie Spotkanie zaplanowali na godzinę 13.00.  Z każdą minutą przybywa ich coraz więcej i więcej. Jak na „turystów”, są dość… nietypowi, więc pewnie dlatego wita ich powszechne zaciekawienie przechodniów. Wielu przystaje, uśmiechając się życzliwie, inni próbują odgadnąć, co tu się właściwie dzieje, nieliczni - jakby nieco zaniepokojeni – odwracają głowy i szybko się oddalają.

A szkoda, bo Wielkie Spotkanie właśnie się rozpoczyna. Niektórzy jego uczestnicy są stąd, z Krakowa. Większość jednak to przybysze z różnych zakątków południowej Polski, a – jak niesie wieść - są nawet mieszkańcy jej regionów północnych. Rzadko widujemy ich w tak licznej grupie, bo tylko sporadycznie opuszczają miejsca swojego zamieszkania. Dlaczego? Może dlatego, że nie powinno ich w ogóle być? Ani tu, ani gdziekolwiek indziej! Oni nawet nie powinni się urodzić… Oczywiście tak sądzą ci, co wszystko wiedzą najlepiej,  tzw. „mądrzejsi”, bardziej „postępowi”, a co najważniejsze - „normalni”. Tylko dlatego, że niektórzy z bohaterów tej soboty wyglądają trochę inaczej, myślą trochę wolniej, czasem nie opuszczają swoich wózków inwalidzkich, nie mówią, niedosłyszą lub nie widzą. Ale żyją, kochają, cierpią i radują się - jak wszyscy, jak każdy z nas. I jak każdy, nie chcą być sami. „Nigdy więcej sami” – potwierdza przybyły z Francji honorowy Gość Spotkania – Marie Hélène Mathieu – współzałożycielka Ruchu „Wiara i Światło” – powstałych w 1971 roku wspólnot zrzeszających osoby z upośledzeniem umysłowym, ich rodziny i przyjaciół.  „Nigdy więcej sami”! Dlatego właśnie są tutaj! W jednej z europejskich stolic kultury i cywilizacji.  Żeby spotkać się z takimi jak oni, ale także z tymi, których świat nazywa „normalnymi”. Chcą nam pokazać, że są, że wcale nie trzeba się ich bać, że dają się lubić, że potrafią się śmiać i tańczyć, kiedy jest im dobrze, a płakać, gdy się smucą lub czują się samotni…

Skoro świat nie chce wyjść im na spotkanie, to oni postanowili wyjść do świata. To jest ich czas. Zabrali swoją tekturową łódź, swoją rybacką sieć i udali się w drogę. Kobieta i mężczyzna o oczach przypominających migdały liczą na udany połów. Szukają przyjaciół. Tych, którzy na ich widok nie odwrócą wzroku, którzy zechcą dzielić z nimi część swojego czasu, którzy rozpoznają w nich dzieci tego samego Boga. Czy się nie zawiodą? I nagle widzę ich powracających od strony Bazyliki Mariackiej z pełną siecią! Jakaś elegancka blondynka o miłym uśmiechu chowa do torebki komórkę, a reklamówkę z modnego butiku przewiesza przez ramię i… pozwala się „schwytać w sieć”.  Tak, to jest udany połów!

Zgromadzeni na Rynku nie ukrywają swego entuzjazmu. Rozlega się zaintonowane przez Marie Hélène Mathieu radosne „Alleluja”. Tego słowa nikomu nie trzeba tłumaczyć. Ktoś gra na gitarze, jakaś utalentowana flecistka podchwytuje melodię, a śliczna dziewczynka z niepotrzebnym chromosomem rusza do tańca z całą spontanicznością swych kilkunastu lat. Kiedy pierwsze krople deszczu próbują opaść na ziemię, taniec podejmują następne pary. „Znaleźliśmy receptę na deszcz: to śpiew i taniec” – z nutą tryumfu obwieszcza Pani z mikrofonem, gdy deszcz ni stąd, ni zowąd ustępuje, zanim jeszcze ktokolwiek zdąży otworzyć parasol. Marie Hélène zapala wielką świecę z symbolem Ruchu - łodzi wypełnionej ludźmi. Formuje się barwny pochód. Za przechodzącym z rąk do rąk Światłem idziemy obok siebie, wszyscy razem – zdrowi i niepełnosprawni. Jedni na własnych nogach, inni na wózkach pchanych rękami „miłosiernych samarytan” – matek, ojców, dziadków, przyjaciół, wolontariuszy. Przedstawiciele różnych grup niosą swoje kapiące kolorami transparenty. „Rafałki”, „Migdałki”, „Ło-Buziaki”… – czytam zabawne nazwy wspólnot, które dla nich stały się miejscem spotkania i przyjaźni. W naszym pochodzie spostrzegam przypadkową blondynkę „złowioną” na krakowskim Rynku. Wydaje się trochę onieśmielona, ale chyba postanowiła pozostać w „sieci” nieco dłużej. Alleluja!

Młody mężczyzna o niewidzących oczach, ukrytych za ciemnymi szkłami, pięknym głosem intonuje kolejne piosenki. Siostra karmelitanka radośnie klaszcze w dłonie, wtórując dźwiękom gitar, bębenków, cymbałków i grzechotek. Muzycy, którzy nie chcą tracić kontaktu wzrokowego z uczestnikami, usiłują przebyć ulice oddzielające korowód od celu, czyli kościoła ojców karmelitów, ucząc się – z powodzeniem – naśladować raki. Jakiś mężczyzna cierpiący na ten sam „nadmiar”, co mała tancerka, dzielnie pełni rolę nadwornego fotografa, choć dla relaksu miejsce srebrzącego się kompaktu co jakiś czas zajmuje jo-jo, kupione zapewne na jednym z krakowskich straganów. Widząc mój aparat, chyba rozpoznaje we mnie „bratnią duszę” i przysłaniając usta ręką, tak aby nikt inny nie słyszał, mówi: „Musimy się trzymać razem…”. Potwierdzam skinieniem głowy i uściskiem ręki. Taka „zawodowa” solidarność.

Kiedy zbliżamy się do kościoła Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, towarzysząca Marie Helene Francuzka, odpowiedzialna obecnie za tamtejsze wspólnoty Ruchu, przekazuje świecę ostatniej już parze ochotników. Za chwilę Światło zajmie należne sobie miejsce w prezbiterium. Co do Wiary, nie ulega wątpliwości, że jest już na swoim miejscu. Wypełnia serca zgromadzonych, tak jak wypełniała niegdyś serca dwóch pięknych Matek – Maryi i Elżbiety – patronujących tej świątyni.

cdn

Przeczytaj także 2 część tekstu ►

Zobacz galerie:

- galeria 1 ►
- galeria 2 ►
- galeria 3 ►

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024