Z bólem serca

Ten cudowny i niepowtarzalny dzień, w którym pierwszy raz możemy przytulić do serca owoc naszej miłości – nasze dziecko, sprawia zarazem, że to serce już nigdy nie zazna spokoju.

zdjęcie: www.freechristimages.com

2014-03-19

II Rok czytań
Łk 2,41-51a


Jakże bliska sercom wszystkich matek i ojców jest pełna dramaturgii scena opisana w dzisiejszej Ewangelii! 

Ten cudowny i niepowtarzalny dzień, w którym pierwszy raz możemy przytulić do serca owoc naszej miłości – nasze dziecko, sprawia zarazem, że to serce już nigdy nie zazna spokoju. Najpierw wypełni je troska i lęk o życie i zdrowie tej Kruszyny, którą Bóg zechciał nam powierzyć. Troska o jej codzienny pokarm, spokojny sen, odzienie. W kolejce czeka już troska o bezpieczeństwo wszędobylskiego malca. Z miłością dmuchamy na małe dziecięce ranki – by mniej bolały, całujemy ślady łez na umorusanych policzkach, przed małymi, ciekawskimi paluszkami maskujemy gniazdka elektryczne, blokujemy okna. A potem z drżeniem serca biegniemy odebrać nasze dziecko z przedszkola lub ze szkoły wierząc, że i tego dnia, podobnie jak zawsze dotąd, jego Anioł Stróż dobrze się spisał.  Ani się spostrzegliśmy, a tu za progiem czai się czas dorastania, kiedy nasze dziecko powoli, lecz systematycznie, próbuje uwolnić się od naszego wiecznego zatroskania. Tyle, że to na nic. Nasze serca kołaczą coraz bardziej niespokojnie: gdy wyprawiamy je na pierwszy wakacyjny wyjazd bez nas. Drżą, gdy z niepokojem wypatrujemy powrotu naszego nastolatka z „imprezy” u kolegi, czy z meczu, który skończył się jakieś trzy godziny temu… Aż pewnego dnia coraz mniej podoba nam się jego nowe towarzystwo – te krzykliwe, wyzywająco ubrane dziewczyny i chłopcy cuchnący tytoniowym dymem. Tylko z największym wysiłkiem odpieramy pokusę, by przeszukać kieszenie naszej latorośli czy zajrzeć do spisywanego na laptopie pamiętnika. A potem nadchodzi dzień, kiedy nasze dziecko zaczyna iść swoją własną drogą. Może to już koniec zmartwień? Nic podobnego – to tylko nowy początek. Boli nas nasze biedne serce, gdy widzimy, że nasze dziecko wybrało inną kobietę, innego mężczyznę, inną drogę, od tego wszystkiego, co dla niego wymarzyliśmy. Boli, gdy nie dość bliskie są mu wartości, które staraliśmy się przekazać. Boli, gdy coś innego jest dla niego ważne. Boli, gdy inaczej wychowuje swoje dzieci, niż pragnęlibyśmy tego dla naszych wnuków.

I tak już pozostanie. Do końca.

Dlatego, i z wielu innych powodów, nie jest nam trudno wyobrazić sobie lęk Maryi i Józefa o dwunastoletniego Jezusa, którego być może tylko na chwilę spuścili z oczu. „Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni”. Znaleźli Go w świątyni, w dobrym towarzystwie, a mimo to Jego Matka rzekła do Niego z wymówką: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”.

Maryjo, Józefie – dziękuję Wam za ten wasz „ból serca”. Za to, że właśnie w tych chwilach życia, w których najbardziej lękam się o swoje dzieci i o innych moich bliskich, nie pozostawiacie mnie samej. W Waszym towarzystwie będzie mi łatwiej uspokoić moje skołatane serce, zaakceptować wybory, jakich dokonują moi ukochani i powierzyć ich Waszej opiece.

 

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Rozważanie

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 29.04.2024