Kochać to nie znaczy zawsze to samo...
W III wieku po Chrystusie żył w Italii gorliwy wyznawca Jezusa, który później został nawet biskupem Terni. Kapłan ten pomagał ludziom prześladowanym za wiarę, a także uzdrowił wielu chorych. Gdy cesarz rzymski Klaudiusz II Got ustanowił zakaz zawierania małżeństw, licząc, że dzięki temu pozyska więcej legionistów do swej armii, odważny biskup zaczął udzielać młodym parom potajemnych ślubów.
Ściągnęło to na niego gniew władcy. Został uwięziony, torturowany, a później ścięty. Stał się męczennikiem. To nikt inny, jak Św. Walenty, którego Kościół wpisał do kanonu Sprawiedliwych u schyłku XV wieku. Co roku, 14 lutego – przypada dzień liturgicznego wspomnienia tego heroicznego kapłana… Dzień, który w naszych czasach nabiera klimatu – czerwonych serduszek z napisem: „I love You!”.
„Walentynki” to takie cieplutkie święto inkulturowane do polskiej obyczajowości, aby zadośćuczynić zachodnioeuropejskiej skłonności celebrowania wszystkiego, co służy dobrej zabawie. Bez wątpienia radosne, jednak w wydaniu merkantylnym bardzo ulotne. Są jednak tacy, którzy w Dniu św. Walentego - patrona pięknej miłości, obdarowują siebie zapewnieniem o prawdziwym uczuciu. Aby doświadczyć takiego przeżycia trzeba w niedzielę przed 14 lutego znaleźć się w polskiej „stolicy zakochanych” – w Sanktuarium Matki Boskiej Leśniowskiej w Żarkach opodal Częstochowy.
No i jest jeszcze jeden warunek – trzeba być zakochanym, tak jak Antonina i Rafał. Ona jest pielęgniarką, a on informatykiem. W lutym 2009 r. obiecali sobie miłość w leśniowskiej Świątyni Rodzinnych Błogosławieństw, a teraz już wiedzą, że na wiosnę 2011 r. będą rodzicami.
ANTONINA: To Rafał wymyślił nasze zaręczyny! Nigdy nie ukrywał swoich uczuć i wiary. To nas właśnie zbliżyło do siebie. Zaproponował, abyśmy przeżyli te chwile u stóp Matki Boskiej Leśniowskiej. Aż odebrało mi mowę…
RAFAŁ: Wiedziałem już wcześniej, że Ojcowie Paulini udzielają błogosławieństw rodzinnych w najróżniejszych intencjach i formie, nadając tym uroczystościom bardzo dostojną oprawę. Dla zakochanych przeznaczono termin „walentynkowy”, przypisując mu charakter uświęconych oświadczyn. To był impuls… Jeśli zrękowiny, to tylko u uśmiechniętej Matki Boskiej. Antosia najpierw się rozpłakała, a potem przyjęła moją propozycję.
ANTONINA: Na dworze było lodowato, ale przed barokowym ołtarzem z figurą Panienki było ciepło i przytulnie, pachniało kadzidło. Cała uroczystość rozpoczęła się Mszą św. z piękną homilią, po której wszystkie pary chcące się zaręczyć kolejno prosiły rodziców o błogosławieństwo. Nadzwyczajne…
RAFAŁ: Po błogosławieństwie każdy kawaler pytał swoją wybrankę: „Czy chcesz zostać moją narzeczoną?”. Usłyszałem – tak! Antosia zgodziła się, więc nałożyłem jej pierścionek zaręczynowy z lśniącą cyrkonią.
ANTONINA: Zaraz potem uklękliśmy na ustawionych naprzeciw siebie klęcznikach i przyjęliśmy indywidualne błogosławieństwo. Na zakończenie ucałowałam pierścionek - znak miłości.
RAFAŁ: Już jako narzeczony odmawiałem taką modlitwę: „Leśniowska Patronko Rodzin, Oblubienico Świętego Józefa! Oddaję w Twą macierzyńską niewolę miłości mą ukochaną Antosię. Dobry Bóg, w swej nieskończonej łaskawości, pozwolił mi Ją spotkać i pokochać, jednocześnie natchnął Jej serce miłością do mnie. Leśniowska Pani, powierzam się Twej troskliwej opiece, bym wpatrzony w Twe uśmiechnięte oblicze,
uczył się miłości czystej i odważnej. Bym każdego dnia, przez całe życie, wzmocniony Twym orędownictwem stawał się obrońcą piękna, którym Bóg obdarzył Antosię. Ukryj w swym Niepokalanym Sercu naszą miłość, by nic nie zdołało jej osłabić i zniszczyć”. Znam ten tekst na pamięć.
ANTONINA: A potem, wszyscy razem uklękliśmy na środku kościoła. Dookoła zaś nas, w kręgu, stanęli paulińscy zakonnicy. Pamiętam, jak podnieśli ręce i trzymali nad nami wyciągnięte dłonie. Modlili się za nas i błogosławili nam. Czas zatrzymał się na chwilkę…!
RAFAŁ: Jeśli można powiedzieć, że człowiek odczuwa Boże Błogosławieństwo na sobie…Ale tak naprawdę, namacalnie – to ja, wtedy, coś takiego czułem.
Ani mi w głowie deprecjonować rolę walentynkowych: czerwonych serduszek trzymanych przez puchatego misia, pąsowych róż, cukrowych lizaków z napisem „Kocham Cię!”, gołąbków, okolicznościowych kartek z życzeniami i wszelkich innych dowodów sympatii. Parafrazując jednak słowa piosenki, stanowiące nagłówek powyższego tekstu, aż chciałoby się powiedzieć: „Walentynki” – to nie zawsze musi znaczyć to samo.