Nie zapominaj o duszy
Stan ciała wpływa na stan duszy i odwrotnie. Długotrwały stan bólu i cierpienia nadwątla również siły duchowe, może doprowadzić do stanu rezygnacji, beznadziei, zwątpienia. Może, ale nie musi.
Człowiek jest stworzony w jedności duszy i ciała, jednak w chorobie, szczególnie tej długotrwałej, do głosu dochodzi przede wszystkim nasze ciało. Sprawy ciała wysuwają się na pierwszy plan, bo nie możemy ich zignorować, nie możemy nie czuć własnego ciała, które odczuwa ból, niewygodę, słabość, ograniczenie ruchu, wreszcie nadwrażliwość na bodźce, na które dawniej nie zwrócilibyśmy uwagi. Chore ciało ogranicza człowieka: możliwość zatroszczenia się o samego siebie, przemieszczania, kontakty rodzinne i społeczne. Próbujemy je leczyć, by wrócić do samodzielności, odzyskać nad nim panowanie, jednak to nie zawsze jest możliwe, lub nie jest możliwe tak szybko, jak byśmy tego chcieli, w jak najkrótszym czasie. Do tej walki, nierównej często próby sił ludzkiej woli z chorobą, trzeba mocy większych, niż tylko te fizyczne. Choroba degraduje ciało, osłabia je, na co często nie możemy wiele poradzić, możemy jednak wzmocnić w chorym ciele duszę. Możemy o nią zadbać: oczyścić w sakramencie spowiedzi, dostarczać jej „paliwa” modlitewnego, karmić ją Słowem Bożym, wzmacniać treściami, które podbudowują, dają siłę i nadzieję.
O optymistach potocznie mówi się jako o ludziach, którzy nawet wobec przeciwności losu zachowują pogodę ducha – nie o tego „ducha” (rodzaj pozytywnego nastawienia, wewnętrznej siły) w tym miejscu mi chodzi, lecz o duszę: rozgraniczmy to w tym tekście w wyraźny sposób. Stan ciała wpływa na stan duszy i odwrotnie. Długotrwały stan bólu i cierpienia nadwątla również siły duchowe, może doprowadzić do stanu rezygnacji, beznadziei, zwątpienia.
Może, ale nie musi.
U Mateusza czytamy: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,18). Apostoł wyraża wiarę w nieśmiertelność duszy, a przestrzegając przed piekielnym zatraceniem, przede wszystkim ostrzega przed śmiercią duszy.
Kiedy choruje nasze ciało i chcemy je wzmocnić, karmimy je, bierzemy leki, dbamy o nie w specjalny sposób. Dusza jest formą ciała, lecz sama bez niego nie może istnieć. Jest najistotniejszą częścią człowieka, ponieważ go konstytuuje, sprawia jego istnienie, poznawanie, rozumowanie, działanie. Czym nakarmić duszę? Jak o nią zadbać?
Najważniejsza jest stała łączność z Bogiem – przyjmowanie sakramentów, trwanie w stanie łaski uświęcającej. Równie ważna jest modlitwa i budowane poprzez nią poczucie wspólnoty i więzi z całym Kościołem. Jest on jest rzeczywistością tak złożoną, że każdy może znaleźć własny „styl” modlitwy, własny na nią czas i miejsce. Trzeba też duszę karmić dobrem – nie tylko poprzez to, co czytamy, czego słuchamy, ale przede wszystkim przez działanie. Ochronić ją od smutku, nazwanego nie bez przyczyny „chorobą duszy”.
W swoim rozwoju duchowym, a często duchowej walce, szukajmy mocnych wzorów nie tylko wśród znanych sobie autorytetów, ale opieki we wstawiennictwie świętych patronów: św. Rity – od spraw beznadziejnych i trudnych, św. Peregryna – patrona chorych na raka, św. Józefa Moscatiego – patrona chorych i lekarzy, św. Kamila de Lellis – patrona chorych i szpitali oraz innych świętych i błogosławionych.
Choroba nie zwalnia z odpowiedzialności za zbawienie swoje i cudze – nie wolno nam biernie oczekiwać, aż ktoś nas „duchowo uratuje”, musimy sami wykazać inicjatywę, a jeśli z różnych powodów nie mamy na to sił fizycznych, wystarczy prosić o wsparcie, czy to modlitewne, czy realną pomoc. Zapominamy, że oprócz najbliższych, którzy są zobowiązani pomóc choremu ze względu na więzi rodzinne, trwamy też we wspólnocie parafii i szerzej, we wspólnocie Kościoła. Póki życia, póty nadziei. Nie wolno się poddawać.