Przez Syna do Ojca
O tym, że prawdziwym mężczyznom skarpetek się nie pierze opowiada ks. Marek Bator, częstochowski duszpasterz akademicki i opiekun wspólnoty rodzin.
2013-06-19
Joanna Juroszek: – Jest Ksiądz proboszczem w pierwszej personalnej, akademickiej parafii w Polsce. Co w tym konkretnym miejscu stanowi istotę duchowego ojcostwa?
Ks. Marek Bator: – Proboszcz zwykle dostając parafię, otrzymuje pewne granice, ramy ulic, wiosek, miejscowości. Ja nie mam terytorium i tu zupełnie inaczej odkrywam swoje miejsce jako duszpasterza. Ci, którzy przychodzą do parafii personalnej, mają jakieś szczególne zapotrzebowanie duchowe, pragnienie uzyskania odpowiedzi na wiele pytań. Dzięki nim odkrywam ziemski czas Pana Jezusa, kiedy to przychodzili do Niego ludzie, którzy chcieli coś usłyszeć. A zatem my, jako duszpasterze tej parafii, musimy wyjść naprzeciw konkretnym ludziom. Dlatego organizujemy wiele spotkań, a na Mszach Świętych prowadzimy rozważania biblijne. Czujemy, że ludzie chcą usłyszeć o Bogu, którego jeszcze nie znają. Będąc w liceum, tematy związane z Bogiem być może nie do końca ich interesowały, ale kiedy już coś osiągnęli, na studiach czy w życiu rodzinnym, poczuli, że czegoś jeszcze im brakuje. Chcemy, aby tutaj odkrywali potrzebę Boga, by odczuwali pragnienie duszy, która wyje za Bogiem.
– Jako duszpasterz akademicki współpracuje Ksiądz z ludźmi młodymi, jest Ksiądz także opiekunem wspólnoty rodzin. Najpierw przyszły obowiązki, później dar ojcostwa?
– Myślę, że w życiu każdego mężczyzny przychodzi taki etap, w którym marzy o byciu mężczyzną, ale jednocześnie w jego sercu budzi się lęk przed ojcostwem. Lęk rodzi się z poczucia odpowiedzialności za ludzi, których daje nam Pan Bóg. Więc i ja odczuwałem lęk przed ojcostwem, ponieważ wiedziałem, że nie można być tylko duszpasterzem od kajaka przez rower do grilla. A w międzyczasie jakaś modlitwa, spotkanie, sympatyczny dialog, który mniej lub więcej wnosi w życie młodych. Z czasem przychodzi etap ojca. Ojca, który nic nie mówiąc, przemawia. Ojca, który potrafi pocieszyć, wziąć odpowiedzialność. Dziś coraz mocniej odczuwam potrzebę bycia ojcem nie tylko dla studentów, ale także dla rodzin. Odkrywam, że każdy ojciec i każda matka potrzebują duchowego ojcostwa. Kogoś, kto będzie mówił, nawiązywał, prowadził do Ojca, który jest początkiem wszystkiego: istnienia, miłości, jedności, piękna małżeńskiego...W tym odkrywam obraz ojcostwa.
– Jaki jest współczesny mężczyzna? Licealista, student, ojciec?
– Bliżej nieokreślony.
– Rozumiem, że to pytanie nie jest łatwe. Ale wiem też, że wielu z nich przychodzi do Księdza jako do swojego ojca i prosi o pomoc. Z jakimi problemami borykają się na co dzień?
– Chyba coraz częściej spotykamy się z tym, że w facecie trzeba szukać mężczyzny. Ja uważam, że we współczesnym mężczyźnie jest bardzo mało decyzyjności i odpowiedzialności. On ma wiele ciekawych pragnień, problemem jest jednak to, że często zostają one tylko na płaszczyźnie marzeń. Współczesny mężczyzna jest mało konkretny... Jak patrzymy na Ojca, który jest w niebie, to widzimy konkret. Planuje Ziemię, rozdziela wody, tworzy, sadzi, buduje, kształtuje. Myślę, że młodzi nie mają w sobie wypracowanego obrazu mężczyzny. Wynika to też z tego, że współcześni ojcowie zbyt mało czasu spędzają ze swoimi synami. Nie potrafią wskazać im sensu i właściwego kierunku ich życia. Wychowanie żydowskie uczy: wyrwać od mamusi, ciepłej, milutkiej, przytulającej, serdecznej, piorącej skarpetki i uczyć zupełnie innego życia. Syn musi odkryć w ojcu prawdziwego mężczyznę, a dziś mamy do czynienia z ogromnym kryzysem ojcostwa i męskości.
– Skąd bierze się ten kryzys?
– Problem zawsze jest w jakimś systemie, w którym żyjemy. W tym, że jest np. jeden syn, są rodzice, rodzeństwo, ciotki, dziadkowie i wszyscy chcą go wychowywać. Jak wszyscy wychowują, to ten chłopiec ma tak zaśmiecony umysł i źle ukształtowaną osobowość, że już właściwie nie wie, w którym kierunku iść.
– „W swoim życiu duchowym miałem kiedyś etap bardzo mocno chrystologiczny - chrystusowy. Teraz mam etap patrystyczny – ojcowski. Odkrywam obraz Ojca, który nie jest już dla mnie taki odległy. Wielbię Ojca, który to wszystko przygotował w łączności z Synem i Duchem Świętym” – mówił Ksiądz w pewnym wywiadzie.
– Wydaje mi się, że w pewnym momencie na drodze mojego powołania nie było jeszcze ojcostwa. Był wtedy ten chrystocentryzm, który polegał na tzw. „lataniu ewangelicznym”. Myślałem sobie: „Tu powiem, tam powiem, a resztę to już Pan Bóg spełni”. Dziś Bóg mówi mi: „To ty jesteś obrazem Mojego Ojcostwa”. Jednak myślę, że te etapy to coś zupełnie normalnego. Kapłaństwo porównać można przecież z drogą do małżeństwa. Najpierw jest się kawalerem, potem narzeczonym, następnie pojawia się pragnienie założenia rodziny, wzięcia za nią odpowiedzialności.
– Skąd kapłani biorą ojcowskie doświadczenie?
– Przede wszystkim z Pisma Świętego. To doświadczenie wypływa z miłości Ojca, ale też i z relacji z ludźmi. Jako kapłani musimy się ciągle uczyć umiejętności wychodzenia z poradą ojcowską. Ludzie szukają kogoś, kto będzie im przewodniczył. Mamy wielu mądrych, światłych ludzi, wielu doradców a niewielu ojców. Ojciec to jest ktoś statyczny, wiemy, że zawsze możemy do niego wrócić. Tutaj przypomina mi się postawa ojca z przypowieści o synu marnotrawnym. Syn wiedział gdzie szukać ojca. Temat ten prowadzi do zrozumienia mojego ulubionego fragmentu Ewangelii, bardzo często czytanego na ślubach, w którym Pan Jezus mówi: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Kto poznał Mnie, poznał i Ojca”. Dzięki Jezusowi poznałem Ojca, który jest w niebie. To On (dosłownie!) pokazał mi jak wygląda Ojciec!
– To ciekawe, jak zatem wygląda Ojciec?
–Już po części o tym wspomniałem. To jest obraz Jezusa. Syna, który zawsze wskazuje na Ojca. Nieustannie mówi o Ich jedności. Oznacza to, że dotykając Jezusa, dotykam również i Ojca. I choć Boga Ojca nie ujrzałem oczyma ludzkimi, codziennie dostrzegam Jego troskę, czuję Jego obecność, zwłaszcza wtedy, gdy jest mi ciężko. Widzę Jego cierpliwość kiedy życie zaczyna się komplikować. To jest mój obraz Ojca.
– Taki obraz Boga Ojca nie do końca jest znany wiernym. Większości z nas kojarzy się On jako sprawiedliwy Sędzia, który za dobro wynagradza, a za zło karze... Jemu należy się szacunek, bo to On będzie sądził świat. Jedynym ratunkiem wydaje się Jezus. A co z przesłaniem Chrystusa, o którym właśnie Ksiądz wspomniał?
– Ojciec zna nas po imieniu. To jest coś niezwykłego. Ja nie jestem podmiotem Jego sądów. Jeżeli Ojciec zna mnie po imieniu, to znaczy, że jestem Mu bardzo bliski. Wszystkie włosy na mojej głowie są policzone, On zna wszystkie moje drogi, zna moje imię! Każdy, kto odkryje to w sobie, przestanie myśleć o Ojcu, który trzyma w ręku wagę. Jeżeli uwierzę w to, że Ojciec zna mnie po imieniu, to zrozumiem i to, że jest On miłosierny, przebaczający. Uwierzę, że nieustannie na mnie czeka. Poznam, że jest sensem mojego życia, poczuję, że nie jestem Mu obojętny. Jeżeli nie odkryję Go jako Miłość, to karykaturą będzie obraz Pana Jezusa. Jeżeli widzimy, że Jezus jest pięknem, jest bliski naszemu życiu, to to samo musi zrodzić się w nas w stosunku do Ojca.
– Odkrywamy na nowo, że to Jezus prowadzi nas do Ojca w Duchu Świętym. Oni dosłownie stanowią jedność...
– Oczywiście, trzeba powiedzieć, że dopełnieniem jedności między Ojcem i Synem jest Duch Święty. To On wszystko nam tłumaczy. To On wyciąga z nas wszystkie schematy dotyczące Ojca. Duch Święty jest konkretną treścią, konkretnym przesłaniem. On mówi do nas. Ja czuję doskonałość Ojca nie przez to, że mój tata jest niedoskonały. Mój tata jest bardzo dobrym, mądrym i odpowiedzialnym człowiekiem. Ale Duch Święty mówi mi o prawdziwej doskonałości Ojca. Wiem, że jest ktoś taki. Gdybym o tym nie wiedział, nie widziałbym sensu w nawróceniu, spowiedzi świętej, w tym, żeby przepraszać, prosić, cieszyć się Bogiem.
– Czego Ksiądz, jako ojciec duchowy, przede wszystkim oczekuje od swoich dzieci?
– Odpowiedzialności. Przecież Ewangelia jest Słowem, które prowadzi nas do odpowiedzialności za siebie i innych. Jeżeli my nie weźmiemy odpowiedzialności za siebie, nigdy nie będziemy odpowiedzialnymi za innych, za rodzinę, społeczność, naród, dobro. Ja bardzo oczekuję kreatywnej, budującej odpowiedzialności. Jako człowiek ryzykuję, popełniam błędy, ale wszystko w duchu odpowiedzialności za drugiego człowieka. Robię to wszystko, żeby dobro, któremu się poddaję, dla którego poświęcam swoje życie, zostało w sercach innych.
– Jak parafianie mogą pomóc Księdzu w byciu proboszczem tego miejsca?
– Jak oni mi pomagają? Po prostu sobą, byciem, uściskiem dłoni, słowem, otwartością, konkretnym gestem wsparcia. To jest niespotykane. Ludzie przychodzą, mówią: „Księże, dziękuję za słowo, za kazanie.” To bardzo motywuje nas, jako kapłanów. Bo tam, gdzie nie ma wdzięczności, nie ma też i chęci do pracy nad sobą. Gdy widzę, że jest potrzeba ze strony wspólnoty, to ja bardziej się przykładam, mocniej wchodzę w Słowo Boże, medytuję, kontempluje Jego treść, zaczynam stawiać pytania... Wchodząc w daną sytuację, staram się widzieć bardziej siebie. Głosząc Słowo Boże często widzę siebie, jako kogoś, kogo to Słowo przemienia. Jestem bardzo wdzięczny ludziom i zawsze im to mówię, że radość i sens kapłaństwa odnajduję tylko w nich. Gdyby nie oni, to nic tu po mnie, idę kopać rowy.
– Ludzie, którzy zakończyli przygodę z DA „Emaus” i nie mieszkają już w Częstochowie, wracając tutaj, zawsze czują się jak u siebie, jak w domu. Za to Panu Bogu należą się wielkie podziękowania, ale także Wam, Księdzu jako proboszczowi i księdzu Jackowi – wikaremu. To nie jest tylko moje doświadczenie, mówię i dziękuję w imieniu wielu absolwentów...
– Przepraszam, wejdę Ci w słowo, muszę to zrobić. Uważam, że ważne jest to, żeby umieć odciąć pępowinę i tworzyć wspólnotę w swoich rodzinnych parafiach czy w miejscu, gdzie przychodzi Wam mieszkać. Ja wiem, że to są bardzo trudne doświadczenia, bo studia zawsze będą nośnikiem doskonałych wspomnień, przyjaźni, relacji, do których często będzie się wracać. Dojrzałość i odpowiedzialność polegają jednak na umiejętności wchodzenia w nowe środowisko. Wiem, że to nie jest takie proste, różne są parafie, różni są ludzie, ale Wy wchodzicie z jakimś dorobkiem, możecie coś wnieść. Mam kilku takich niezwykle postępowych absolwentów, którzy mówią mi: „Księże, my to robimy. Idzie jak po grudzie, ciężko, topornie, ludzie nie potrafią się uśmiechać, być wdzięcznymi, ale my to po prostu robimy”. I to pokazuje, że są szaleńcami, że ich doznanie piękna Kościoła nie zamknęło się na czasie studiów i tej parafii, ale trwa nadal. Dlatego mówię: trzeba sobie tę pępowinę odciąć i narodzić się dla nowej wspólnoty, bo to jest bardzo nam potrzebne. Chcemy, żeby ludzie u siebie na Mszach Świętych obstawiali Liturgię Słowa, śpiewali, angażowali się w życie parafii, organizowali spotkania. Wzięli odpowiedzialność.
– Najważniejsze jest chyba to, żeby przede wszystkim widzieć Boga, a później ludzi...
– Ja nie lubię takiego stwierdzenia. Dla mnie stwierdzenie: „widzieć Boga” jest troszkę dewocyjne. Uważam, że jak się nie widzi ludzi, to nie widzi się i Boga. Jeśli ja w tym miejscu chciałbym widzieć Boga, to po co mam otwierać kościół? Trzeba widzieć ludzi, Pan Jezus mówił do apostołów: „Ci ludzie nie mają co jeść”. „My nic nie mamy, mamy tylko jakieś rybki, chlebek, denarki...” – mówili mu wtedy. Uczniowie siedzieli sobie spokojnie, dobrze im było, a Pan Jezus zauważył głód ludzi. On zawsze widzi konkretnego człowieka, konkretnych ludzi, konkretne wspólnoty. Tego i nam dziś brakuje. My wiele dla Pana Boga jesteśmy w stanie zrobić, ale tyleż samo zróbmy dla ludzi! W imię Boże, w imię Ojca, bo On wszystko robi dla człowieka. A my, wszystko robiąc dla Niego, często omijamy człowieka. I to bycie w tej parafii oznacza widzieć człowieka. To ma być najważniejsze.