Gdy daleko pada jabłko od jabłoni
Kiedy czasem nieco trudniej jest być żoną lub matką – niech myśl o św. Monice – dodaje otuchy i wiary, że u Boga wszystko jest możliwe...
2013-08-27
Panią Renię poznałam podczas jednego z turnusów rekolekcyjnych w Brennej. Zwierzyła mi się kiedyś, że lubi tu przyjeżdżać z wielu powodów. Jednego z nich trochę się wstydzi. „Bo widzi Pani – wyznaje ze skruchą w głosie – ja na co dzień to nie mam się komu wyżalić. A tu spotykam ludzi, którzy mają podobne problemy i wiedzą, o czym mówię”. Nie, wcale nie chodzi o kłopoty zdrowotne, choć Pani Renia ma ich sporo. Największym jej cierpieniem jest świadomość, że musiała – jak twierdzi - czegoś niedopatrzeć w wychowaniu dzieci, skoro dziś, jako dorośli ludzie, tak bardzo dystansują się od Bożych spraw. Przez całe życie starała się by żyli w przyjaźni z Bogiem, a teraz pęka jej serce, gdy widzi, jak żyją na przekór Bożym przykazaniom. Gdy patrzę na wielką bruzdę przecinającą czoło Pani Reni, domyślam się, ile łez musiały wypłakać jej oczy. Ja też jestem matką.
Słuchając jej opowieści przypomniałam sobie inną kobietę i jej ból tak bardzo podobny do cierpienia pani Reni. To bez znaczenia, że ich życiowe drogi dzielą całe wieki i tysiące kilometrów. Kobieta owa pochodziła z prowincji Numidia w północnej Afryce, z miasteczka zwanego niegdyś Tagasta a dziś Souk Ahras w obecnej Algierii. Nosiła piękne imię Monika, którego dotąd nie nadano żadnej ze świętych, za to miało się ono stać symbolem nadziei i pociechy dla wielu pokoleń matek takich jak Pani Renia.
Monika urodziła się ok. 322 r. w rzymskiej rodzinie wyznającej wiarę w Jezusa Chrystusa. Wychowano ją w religijnej atmosferze i od najmłodszych lat wpajano przekonanie, że tak naprawdę liczą się tylko rzeczy wieczne, zaś znikome sprawy tego świata nie zasługują na uwagę. Zgodnie z tą zasadą Monika wiele czasu spędzała na rozmowie z Bogiem. Czuła jednak, że sama modlitwa nie wystarczy, więc starała się okazywać Mu swą miłość służąc ubogim, chorym i podróżnym. Już jako szesnastoletnia dziewczyna wyróżniała się wielką energią i stanowczym charakterem, które świetnie godziła z czułym na potrzeby innych sercem.
Gdy osiągnęła odpowiedni wiek, wydano ją za mąż za dużo starszego radcę miejskiego Patrycjusza. Jej mąż był niestety poganinem, toteż nie okazywał zrozumienia dla praktyk religijnych młodziutkiej małżonki, a jej dobroczynność i miłość do ubogich nazywał dziwactwem. Stosunków między małżonkami nie ułatwiał także gwałtowny charakter Patrycjusza oraz teściowa Moniki. Jedyną pociechą w małżeństwie były dla niej dzieci: pierworodny Augustyn, Nawigiusz i Perpetua. Starała się wychować je jak najlepiej, w zgodzie z zasadami swojej wiary, w oparciu o Ewangelię. Z czasem, dzięki cierpliwości i niezmiennej uprzejmości, Monice udało się zmienić nastawienie teściowej a dzięki dobroci i uczynności zyskała miłość i szacunek krewnych i sąsiadów do tego stopnia, że stała się ich powiernicą. Powoli, małymi kroczkami, dzięki szacunkowi i wyrozumiałości, z jaką traktowała męża, Monika dokonała czegoś zgoła niebywałego: po 18 latach małżeństwa Patrycjusz nawrócił się i przyjął chrzest. Umierał ze świadomością, jak wiele zawdzięcza swojej mądrej, cichej i cierpliwej żonie.
Po śmierci męża, Monika jeszcze bardziej oddała się służbie Bogu i ludziom, zwłaszcza swoim dzieciom. Szczególnie pierworodny Augustyn potrzebował jej macierzyńskiej troski. Choć nauczyła go kochać Boga i ponad wszystko cenić prawdę, Augustyn – jak wielu jego rówieśników – na długi czas gdzieś zagubił właściwą drogę. Popędliwy i samowolny - charakterem coraz bardziej przypominał swojego ojca. Ideały, którymi żyła matka przestały się dla niego liczyć, za to coraz bardziej szukał wygodnego, przyjemnego życia. Jakby nie dość było tego, że żył z pewną dziewczyną i miał z nią nieślubne dziecko, to związał się z sektą manichejską, stając się wyznawcą głoszonych przez nią nauk. Czyż dla głęboko religijnej matki może być większe cierpienie? Ile łez musiała wypłakać, ile nocy przemodlić? Nie poddała się. Starała się być zawsze w jego pobliżu, bojąc się, że jeśli straci go z oczu, nie uda się już nic dla niego zrobić. Otoczyła opieką również jego przyjaciół, ostrzegała ich i napominała. Ani na chwilę nie przestała też prosić Boga o nawrócenie syna. Wiedziała, że musi być bardzo cierpliwa. Dopiero po 17 latach Augustyn na nowo odkrył Boga. Podczas pobytu w Mediolanie poznał św. Ambrożego i pod wpływem jego nauk przyjął chrzest. Po tylu latach cierpienia tak wielka radość dla matki! Bóg pozwolił jej także przeżyć wraz z Augustynem wspaniałą chwilę zjednoczenia z Bogiem. Podczas tego mistycznego doznania, które miało miejsce, krótko przed śmiercią św. Moniki, mogli wspólnie zachwycić się Bogiem.
Kiedy w 56 roku życia Monika umierała, trzymała w dłoni krzyż – symbol cierpienia i… zwycięstwa. Choroba nie pozwoliła jej przyjąć Chleba Eucharystycznego, lecz pociechą była dla niej świadomość, że jako żona i matka dobrze wypełniła swoje powołanie. Swoje dzieci poprosiła tylko o jedno: aby nie zapominały o jej duszy.
Gdy czasem nieco trudniej jest być żoną lub matką, kiedy – jak Pani Renia – cierpimy nad odejściem swych dzieci od Boga, niech myśl o św. Monice – patronce kobiet, które przeżywają kłopoty w małżeństwie, których dzieci zeszły z właściwej drogi, a także tych, które bywają ofiarami przemocy – dodaje otuchy i wiary, że u Boga wszystko jest możliwe, jeśli to Jego uczyni się swoim Powiernikiem.