Krew męczenników
Krew męczenników często wydaje wspaniałe owoce: umacnia w wierze pozostałych i budzi z uśpienia międzyludzką solidarność.
2013-08-28
Kim był Jan Chrzciciel – jedyny Święty, którego Kościół wyróżnia aż dwukrotnym wspomnieniem w liturgii roku kościelnego: w dniu jego narodzin i śmierci?
Fakt ten nie zdziwi nikogo, kto wie, że nie sposób znaleźć człowieka, którego Jezus obdarzyłby większym komplementem. Powiedział przecież o Janie Chrzcicielu: „Coście wyszli oglądać na pustyni? (...) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela”.
Ten syn Elżbiety (krewnej Maryi) i żydowskiego kapłana Zachariasza z Ain Karim przez niektórych współczesnych sobie słuchaczy – przynajmniej do czasu rozpoczęcia publicznej działalności przez Jezusa – uważany był za Mesjasza. Dla Mandejczyków jest największym z proroków, Muzułmanie zaś wymieniają go, jako jednego z proroków, którzy poprzedzili Jezusa i Mahometa. Przez chrześcijan Jan Chrzciciel uznawany jest natomiast za ostatniego proroka Starego Testamentu.
Po śmierci rodziców Jan mógł zostać kapłanem. Wybrał jednak inną, trudniejszą drogę. Udał się na niegościnne tereny Pustyni Judzkiej, by wieść surowe życie pustelnika. Z czasem jego powołaniem stało się wzywanie ludzi do wewnętrznego nawrócenia i odnowy moralnej. Chciał w ten sposób przygotować grunt do publicznej służby zbliżającego się Mesjasza. Sam o sobie mówił, iż jest tylko „głosem wołającego na puszczy”. Słuchaczom swoich nauk, na znak ich woli nawrócenia, udzielał Chrztu w Jordanie. Taki chrzest z rąk św. Jana przyjął także Jezus. Jan Chrzciciel – zawsze bezkompromisowy i odważny – nie lękał się ludzkiej opinii. Nie wahał się napominać nawet najmożniejszych tego świata. Kiedy wezwał do nawrócenia samego króla Heroda Antypasa, liczył się z konsekwencjami. Mimo to nie zrezygnował. Na efekty gniewu Heroda i Herodiady nie trzeba było długo czekać. Wkrótce po spotkaniu z Jezusem nad Jordanem, Jan został wtrącony do więzienia i ścięty.
Kiedy piszę te słowa, oczami wyobraźni widzę również nieco późniejsze wydarzenia: męczeńską śmierć diakona Szczepana i prawie wszystkich Apostołów, krwawe prześladowania chrześcijan pierwszych wieków i te późniejsze, powtarzające się w kolejnych pokoleniach na przestrzeni dziejów i w rozmaitych zakątkach świata. Nie sposób też pominąć milczeniem wielu mniej lub bardziej drastycznych przypadków naruszania wolności religijnej. Nie wszystkie one kończyły się rozlewem krwi, jednak wszystkie wymagały od prześladowanych niezwykłego hartu ducha, odwagi oraz wierności Bogu i wyznawanym prawdom.
Nasz – XXI wiek – nie jest niestety wolny od przejawów dyskryminacji na tle religijnym. Co więcej, z każdym rokiem coraz bardziej się one nasilają, a najliczniejszą grupą wśród prześladowanych są właśnie wyznawcy Chrystusa. Na to zjawisko zwrócił niedawno uwagę, podczas debaty na temat prześladowania chrześcijan w świecie, Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego ks. kard. Jean-Louis Tauran. Powiedział także: „Czytając w tych dniach dzienniki i dowiadując się o nadużyciach, których ofiarą padają nasi bracia katolicy, zabijani bądź deportowani wyłącznie ze względu na swą wiarę, lepiej możemy zrozumieć, jak bardzo aktualna jest kwestia wolności religijnej. (…) Prześladowania nie zawsze są brutalne. Często są podstępne, zwłaszcza w krajach zachodnich. W kulturze, obyczajach czy prawie, które urzeczowiają człowieka, obecna jest też tendencja, by ograniczyć religię wyłącznie do sfery prywatnej”. Tej formy dyskryminacji coraz częściej doświadczamy niestety także w naszym kraju.
Raz po raz poruszają nas dramatyczne relacje i wstrząsające fotoreportaże ze świata. Tak było choćby 5 lat temu, gdy usłyszeliśmy o pogromach antychrześcijańskich w indyjskim stanie Orisa, które spowodowały śmierć wielu ludzi, zniszczyły ich domy i kościoły. Tak jest obecnie, kiedy grozę budzą doniesienia o krwawych wydarzeniach w Syrii czy Egipcie. Krew męczenników znów zrasza ziemię – i to w sensie jak najbardziej dosłownym.
Znów, tak jak kiedyś męczeńska śmierć Jana Chrzciciela była wyrazem krótkotrwałego triumfu zła, tak i dziś zło zdaje się zwyciężać, a jego skutki są często dotkliwe i długofalowe. Jednak ostatnie słowo nie należy do zła, lecz do Boga, który respektując wolność, jaką obdarzył człowieka, niejeden już raz na przestrzeni dziejów naprawiał skutki złych wyborów ludzkich.
Tak będzie i tym razem. Krew męczenników często wydaje wspaniałe owoce. Nie tylko umacnia w wierze pozostałych, ale budzi z uśpienia międzyludzką solidarność. Katolicki biskup Luksoru zwrócił uwagę na tę solidarność z cierpiącymi chrześcijanami, której doświadczają oni zarówno ze strony współwyznawców na całym świecie, jak i od wielu przedstawicieli innych wyznań, w tym także muzułmanów. Hierarcha otrzymał też wiele telefonów z całego świata, w których rozmówcy zapewniali, iż podjęli apel papieża Franciszka, w którym prosił między innymi, aby modlić się o pokój dla Egiptu.
Nadzieja nie umarła i pozwala wierzyć, że miłość zwycięży nienawiść.
PS: Niedawno w Internecie opublikowano budzące nadzieję fotografie wykonane w Egipcie: Na jednej z nich chrześcijanie otaczają kołem modlących się muzułmanów, aby chronić ich przed ewentualną próbą odwetu za zbrodnie popełnione przez muzułmańskich ekstremistów. Drugie z kolei pokazuje muzułmanów ochraniających wyznawców Chrystusa uczestniczących we Mszy Świętej celebrowanej w świątyni.