Moje walizki są spakowane
Jan XXIII wystąpił w „dobrych zawodach”, dlatego, gdy już „kończył swój bieg”, mógł powiedzieć: „Moje walizki są spakowane. Gdy przyjdzie moment, by odejść, nie będę się ociągał… To łóżko jest ołtarzem, a ołtarz domaga się ofiary. Jestem gotów”.
2013-10-11
To papież mojego dzieciństwa. Miałam 4 lata, gdy powołano go na Stolicę Piotrową, a zaledwie 9, kiedy umierał. Dzień jego śmierci – jak rzadko które wspomnienie z dzieciństwa – trwale zapisał się w mojej pamięci. Dobry papież Jan – tak o nim myślę od zawsze. Takim pozostał w pamięci wielu. W mojej podświadomości wyznaczył coś na kształt miarki, do której „przykładałam” później jego następców: Pawła VI, Jana Pawła I, Jana Pawła II, Benedykta XVI i papieża Franciszka.
Jego pontyfikat, choć bardzo krótki, uchodzi za jeden z bardziej znaczących w historii Kościoła. Nikt nie spodziewał się, że Jan XXIII, którego uważano za papieża „przejściowego” zatrzęsie Kościołem. A jednak ten blisko 80-letni staruszek odważył się zwołać Sobór Watykański II, którego ustalenia – jak pokazała przyszłość – dały początek zmianom bardzo istotnym dla całej wspólnoty Kościoła.
Urodził się niedaleko Bergamo, w ubogiej, wielodzietnej rodzinie Roncallich. W domu zawsze panowała bieda, którą Jan XXIII określał niemal z czułością „błogosławioną biedą”. To ona sprawiła, że papież Jan odznaczał się zawsze ogromną prostotą. Już jako malec marzył o kapłaństwie, lecz niestety, nauka nie szła mu najlepiej. Mimo to Boża Opatrzność sprawiła, że przyjęto go do seminarium. Miał skromne marzenia. Chciał po prostu zostać wiejskim proboszczem. Pragnął tylko „być dobrym zawsze i wobec wszystkich”. Czy przeczuwał, jak proroczo zabrzmią słowa, które usłyszał po święceniach, klęcząc u stóp papieża Piusa X: „Życzę, aby Twoje kapłaństwo stało się pocieszeniem dla Kościoła Bożego".
O swoim pragnieniu, by po prostu być dobrym nie zapomniał nawet podczas przyjmowania kolejnych zaszczytów i długich lat pracy w charakterze watykańskiego dyplomaty. Zawsze uczył się języka kraju, w którym przebywał, odwiedzał katolików zamieszkujących nawet najbardziej zapomniane wioski, głosił im kazania i spieszył z pomocą najuboższym. Także gdy wybuchła druga wojna światowa arcybiskup Roncalli pomagał uchodźcom, organizował dostawy żywności i leków dla tysięcy głodujących Greków, pośredniczył w przesyłaniu jeńcom listów od rodzin. Uratował też tysiące uciekających z Europy dzieci żydowskich, wymuszając na władzach tureckich, by mogły one swobodnie odpłynąć do Palestyny.
Kiedy w 1944 r. przybył do Francji, dzięki swej prostocie, umiejętności żartowania z własnej tuszy i prowadzenia serdecznego dialogu nawet z ludźmi wrogo nastawionymi do Kościoła, wkrótce zjednał sobie wszystkich, z którymi się spotykał. Często podkreślał, aby wszędzie szukać raczej tego, co łączy, niż tego, co dzieli, a i własnym postępowaniem starał się dowieść, że ma to sens. Równie dobrze i swobodnie czuł się na paryskich salonach jak i w domach biedaków. Starał się zresztą nigdy nie stracić kontaktu ze zwykłymi ludźmi. Często widywano go w weneckich kawiarniach rozmawiającego z przygodnymi ludźmi, odwiedzał też szpitale i więzienia.
Zawsze skory do żartów, pewnie nie przewidywał, że jedno z jego powiedzeń stanie się później symbolem całego jego pontyfikatu. Wchodząc po raz pierwszy do apartamentów papieskich, powiedział: „Wpuśćmy trochę świeżego powietrza”. Takim sporym haustem „świeżego powietrza” dla całego Kościoła stał się właśnie Sobór Watykański II. Jan XXIII zawsze bowiem pragnął Kościoła otwartego, twierdząc, że Kościół „nie jest muzeum archeologicznym” lecz powinien bardziej przypominać studnię, z której każdy może czerpać wodę. To było prawdziwe „trzęsienie ziemi”, stąd trudno się dziwić ówczesnemu otoczeniu papieża, że nieraz cenzurowało jego wypowiedzi czy podawało je z dużym opóźnieniem do publicznej wiadomości. Papieżowi bardzo leżała na sercu także sprawa jedności Kościoła. Dał tego dowód zapraszając na Sobór także członków innych Kościołów, którzy mogli podzielić się swoimi opiniami podczas jego trwania. Temu pragnieniu dał wyraz nawet w momencie własnej śmierci, powtarzając słowa: „…aby byli jedno”. To tylko jedno z przesłań, jakie zostawił po sobie. Pragnął przede wszystkim, aby wyrzec się nieufności, a w zamian budować miłość. Tego chciał dla świata i dla Kościoła, dla każdego z nas.
Wystąpił w „dobrych zawodach”, dlatego, gdy już „kończył swój bieg”, mimo wielkiego cierpienia mógł powiedzieć: „Moje walizki są spakowane. Gdy przyjdzie moment, by odejść, nie będę się ociągał… To łóżko jest ołtarzem, a ołtarz domaga się ofiary. Jestem gotów”.
Takiego papieża Jana XXIII chcę pamiętać. Dlatego tak bardzo ucieszyłam się, gdy w roku 2000 – roku Wielkiego Jubileuszu – Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. Czy przeczuwał, że tego samego dnia – 27 kwietnia 2014 roku – Kościół obu wielkich papieży: Jana XXIII i Jana Pawła II – godnymi miana Świętych? W kontekście tego, co o nich wiemy, trudno nie przyznać, że Niedziela Miłosierdzia Bożego to najwłaściwszy dzień na świętowanie tego wielkiego wydarzenia w Niebie i na ziemi.