Radość ofiary
„Tak jak ofiarę na ołtarzu okadza się, by była miłą Bogu, tak i ofiarę z siebie trzeba okadzić, a tym kadzidłem jest wesołość, uśmiech i radość w chętnym składaniu ofiary”.
2013-10-16
Laski – najbardziej niezwykłe z wszystkich lasów świata. Pod tą zieloną nazwą kryje się niewielka wioska na skraju Puszczy Kampinoskiej, w bliskim sąsiedztwie Warszawy. Ktoś nazwał ją trafnie Bożym darem dla świata. Od 1922 roku swoją siedzibę ma tu Towarzystwo Opieki Nad Ociemniałymi, więc z tą działalnością na rzecz niewidomych Laski są do dziś powszechnie kojarzone. Ale to niecała prawda o Laskach. Od początku stanowią one bowiem centrum filozofii chrześcijańskiej. Między pierwszą i drugą wojną światową wokół Lasek skupiało się środowisko inteligencji katolickiej. Powstała tu także Biblioteka Wiedzy Religijnej, rozwijał się ruch ekumeniczny, wydawano czasopismo społeczno-kulturalne Verbum. W Laskach znajduje się również Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz prowadzony przez nie dom rekolekcyjny. Przybywają tu ludzie z całej Polski, szukając swej duchowej przystani lub choćby tylko przystanku, na którym będą mogli zaczerpnąć oddechu.
Laski miały wyjątkowe szczęście do mieszkańców. Jeden z nich – ks. Tadeusz Fedorowicz – w swojej książce „Drogi Opatrzności” napisał: „Ludzie święci zawsze się gdzieś spotykają, jedni drugich szukają i znajdują”. Oni odnaleźli się właśnie w Laskach: Matka Elżbieta Róża Czacka, ks. Władysław Korniłowicz – duchowo-intelektualny przywódca Dzieła Lasek, księża Tadeusz i Aleksander Fedorowiczowie, Antoni Marylski - świecki budowniczy Lasek, który dopiero pod koniec życia przyjął świecenia kapłańskie oraz wielu innych, którzy postanowili swoje życie związać z tym miejscem.
Wbrew zasadom dobrego wychowania, jak i zwykłej chronologii postanowiłam najpierw przybliżyć postać jednego z kapłanów. Niewielu jest bowiem takich, którzy nie słyszeliby o Matce Elżbiecie Czackiej – twórczyni Zakładu dla Niewidomych i założycielce Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, której proces beatyfikacyjny zbliża się ku końcowi. Piszemy o niej także w numerze październikowym „Apostolstwa Chorych”. Za to postać ks. Tadeusza Fedorowicza znana jest głównie tym, którzy zetknęli się z nim osobiście, lub spotkali ludzi, na życie których– zwłaszcza na jego sferę duchową – ks. Tadeusz i jego brat Aleksander wywarli wielki wpływ.
Ksiądz Tadeusz Fedorowicz pochodził z Kresów. Urodził się 4 lutego 1907 r. w Klebanówce niedaleko Podwołoczyc na Podolu, jako trzecie z dziewięciorga dzieci ziemiańskiej rodziny Fedorowiczów. Rodzice otaczali swoją gromadkę ciepłem i miłością, ale potrafili również stawiać dzieciom wysokie wymagania. To pewnie z rodzinnego domu Tadeusz wyniósł otwartość i szacunek do każdego człowieka oraz pracowitość, odpowiedzialność i wewnętrzną dyscyplinę. Wszyscy, którzy go znali podkreślają, że odznaczał się także prostą, żywą i pozbawioną jakiejkolwiek dewocji wiarą. Potrafił też, jak dziecko, zachwycać się pięknem świata i cieszyć każdym drobiazgiem.
Do gimnazjum Tadeusz Fedorowicz uczęszczał we Lwowie, a po maturze zdanej w 1925 roku, podjął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. W 1931 r., jako młody magister prawa, rozpoczął naukę i formację we lwowskim Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologii Uniwersytetu im. Jana Kazimierza. Święcenia kapłańskie przyjął 28 czerwca 1936 roku. Realizując swoje powołanie, od początku wyróżniał się gorliwością i ewangelicznym radykalizmem. Początkowo zajął się organizowaniem opieki nad ubogimi, zostając nawet dyrektorem Domu Ubogich we Lwowie. Kiedy jednak zaczęto wywozić ludzi w głąb Związku Radzieckiego, zgłosił się dobrowolnie, aby im towarzyszyć i w ukryciu pełnić dla nich duszpasterską posługę. W 1943 r. został aresztowany i przez kilka miesięcy był więziony przez NKWD. Do kraju udało mu się wrócić dopiero w 1944 r. z armią generała Berlinga. Wkrótce po powrocie ks. Władysław Korniłowicz poprosił go o pomoc w pracy duszpasterskiej wśród osób ociemniałych, najpierw w Żułowie, a potem właśnie w Laskach, w których ostatecznie spędził resztę swego długiego życia, z krótką przerwą, gdyż przez pewien czas zlecono mu funkcję ojca duchownego w seminarium w Kalwarii Zebrzydowskiej
Były to lata wypełnione gorliwą służbą Bogu i ludziom.. Z właściwą sobie radością włączył się również w nową formę oddziaływania duszpasterskiego, jaką stały się wędrówki z młodzieżą. Przyjmował wiele zaproszeń do prowadzenia rozmaitych rekolekcji a sam organizował rekolekcje dla grup małżeńskich. Przez całe lata był spowiednikiem i duchowym przewodnikiem wielu wybitnych osób, a dla ludzi młodych i osób niewierzących lub poszukujących drogi do Boga prawdziwym autorytetem moralnym. Póki nie odszedł do wieczności tylko nieliczni wiedzieli, że był również powiernikiem Kardynała Wojtyły, nawet wówczas, gdy został on papieżem.
Zasadniczą posługę pełnił jednak ks. Tadeusz Fedorowicz jako duszpasterz a zarazem Kierownik Zakładu dla Niewidomych. Swą duchową opieką otaczał także Siostry Franciszkanki, oraz wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób służyli niewidomym i niedowidzącym. To on położył fundamenty pod duszpasterstwo niewidomych w Polsce, a ludzie, którzy cierpieli z powodu utraty wzroku zawsze byli największą miłością jego życia.
O tym, jakimi wartościami kierował się w swojej służbie tak bardzo odmiennym środowiskom, najlepiej opowiadają jego własne słowa, rozsiane w rozmaitych publikacjach i prywatnych listach, a także świadectwa ludzi, którzy spotkali na swojej drodze tego niezwykłego i gorliwego kapłana. Wszyscy oni jednomyślnie uważali ks. Tadeusza za człowieka świętego, tą świętością, której nie da się nie zauważyć, gdyż zakotwiczona jest w realnym życiu. To świętość, która nie odgradza od innych ludzi, lecz przeciwnie – pochyla się nad każdym, nawet najmniejszym czy najbardziej grzesznym i słabym człowiekiem. Ksiądz biskup Bronisław Dembowski nazwał ks. Tadeusza „dobrym drzewem, które wydawało dobre owoce przyjaźni, życzliwości, które wielu pomagało zbliżać się do Boga”.
W czym tkwi sekret duszpasterskiego sukcesu księdza Fedorowicza? Może w tym, że o trudnych i bolesnych doświadczeniach, także tych, których doznał ze strony innych ludzi, umiał myśleć bez goryczy? Lub może w tym, że o ludziach zawsze mówił z wielką życzliwością, radością i wdzięcznością? Ksiądz Tadeusz w każdym człowieku próbował dostrzec choćby tylko cień dobra, dlatego wszystkie spotkania były dla niego źródłem radości.
Szczęściarze, którym dane było znać tego niezwykłego kapłana twierdzą, że ks. Fedorowicz potrafił rzeczy zwyczajne robić w taki sposób, że trudno było o nich zapomnieć a ze spotkań z nim zawsze wracało się duchowo obdarowanym. Ks. Andrzej Gałka tak o nim pisze: „Mówił o sobie: «Jestem szczęśliwy i zawsze taki byłem, jestem szczęśliwy, że mogę być tutaj, w Laskach». Nic nie było w stanie odebrać mu tego szczęścia przez całe jego długie życie. Bezgraniczne zaufanie Bogu i Jego Opatrzności oraz przekonanie, że w każdym człowieku jest choćby zalążek dobra, pozwoliły mu patrzeć na wszystkich i na wszystko z optymizmem i nadzieją”.
Sądzę, że tajemnicę szczęścia, którym próbował dzielić się z innymi, ks. Tadeusz odkrywa między innymi w tym stwierdzeniu: „Miłość ma być źródłem całego naszego działania i ona jest u podstaw i w istocie pełnego wymiaru. Ogólnie w życiu duchowym katolików, nawet tych lepszych, panuje idea obowiązku religijnego. Obowiązek jest zawsze czymś ciężkim – stąd życie religijne tak ludziom ciąży. Tymczasem od Jezusa Chrystusa nie jesteśmy niewolnikami, lecz wolnymi. Krzyż jest pełnym wymiarem miłości: działanie z obowiązku prowadzi w dalszym ciągu do minimalizmu, podczas gdy pełny wymiar, maksymalistyczny, jest możliwy, gdy za źródło ma miłość”. Ksiądz Tadeusz był przekonany, że nasze życie powinno opierać się na „chcę” a nie na „muszę”. Konsekwentnie utrzymywał, że jest tylko narzędziem, że nie robi niczego szczególnego, a ludzką wdzięczność zawsze „przekierowywał” do Pana Boga. „Jestem zwykłym człowiekiem z wadami i zaletami. Ale też «niosę» na sobie kapłaństwo Chrystusa. Moją zaletą jest to, że staram się sobą nie zasłaniać kapłana, staram się być «w porządku». I zapewne dobro, które przeze mnie się dzieje, a widzę to nieraz i słyszę od innych, czasem ze zdziwieniem, bo sam tego nie zamierzałem, działo się jak gdyby «samo» – ono jest owocem kapłaństwa czyli Chrystusa” – twierdził z pokorą.
Ksiądz Tadeusz uważał, że żadnego człowieka nie należy potępiać. Swoim duchowym dzieciom radził: „Nie zrażajcie się waszymi niepowodzeniami. Bóg was kocha niezależnie od tych niepowodzeń i będzie wam pomagał wzrastać, tylko miejcie stałą dobrą wolę, by ku Niemu iść. Szczęśliwi, którzy nie stawiają nade wszystko wyników, ale wiedzą, że chodzi przede wszystkim o dobrą wolę i starania – znajdą Miłość Bożą i pokój serca”. Ksiądz Fedorowicz twierdził: „To nasza rola: być świadkami Prawdy i Miłości. Ta myśl bardzo mi ułatwia patrzenie na świat. Panu Jezusowi szczególnie miłą jest wierność w małym, bo jest ona wyrazem miłości. Kiedy człowiek od czasu do czasu robi jakieś nadzwyczajne wyczyny, wspaniałe rzeczy, to w tym może być dużo próżności, dużo siebie samego. A jeżeli człowiek tak na co dzień w małych, niepokaźnych rzeczach jest wierny, to z pewnością wypływa to tylko z miłości”.
Sądzę, że warto skorzystać z tych wskazówek. Najważniejsza jest wierność w małych rzeczach. Taka sama jak u św. Teresy od Dzieciątka Jezus i u Matki Elżbiety Róży Czackiej. Taka sama jak ta, którą mądrzy wychowawcy próbują zaszczepiać w sercach wychowanków i przyjaciół Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Oto recepta na szczęście i na świętość dla każdego z nas.
Krótko przed śmiercią, która nastąpiła 28 czerwca 2002 r. Ksiądz Tadeusz Fedorowicz wyznał: „I tak, jak zawsze cieszyłem się na podróż do rodziny i przyjaciół, tak teraz cieszę się na tę nową i ostateczną podróż do tych wszystkich, którzy byli mi bliscy tu na ziemi. Śmierć to nie śmierć (straszna, z kosą i zębami w czaszce), ale najcudowniejsze spotkanie z nimi wszystkimi! I to już niedługo”!
Nigdy nie byłam w Laskach, jednak Ci, którzy mieli to szczęście twierdzą, że można tam nadal obcować ze Świętymi. W miejscach, które były mu tak bliskie nadal pobrzmiewają też słowa ks. Tadeusza: „Tak jak ofiarę na ołtarzu okadza się, by była miłą Bogu, tak i ofiarę z siebie trzeba okadzić, a tym kadzidłem jest wesołość, uśmiech i radość w chętnym składaniu ofiary”.