Prawdziwa wielkość człowieka
Homilia wygłoszona podczas Mszy Świętej odprawionej 19 listopada w ramach spotkania Apostolstwa Chorych w kościele pw. Przemienienia Pańskiego w Katowicach.
2013-11-19
To, do czego chyba najbardziej dążymy w naszym życiu, za czym tęsknimy, to doświadczenie pokoju w środowiskach, w których żyjemy, to stały pokój w sercu.
Trzeba oddzielić doświadczenie Bożego pokoju – który jest Bożym darem, okupionym przez człowieka wielkim wysiłkiem, wypracowanym przez niego – od tzw. „świętego spokoju”. Ten drugi charakteryzuje się nieprzejmowaniem się swoim i innych życiem, nonszalancją, ostatecznie brakiem życia w prawdzie. Gdy Boży pokój gości w sercu, potrafimy dokonać wielkich rzeczy. Na przykład ofiarować za innych to, co jest bardzo trudne – cierpienie fizyczne. W tym przejawia się duchowość Apostolstwa Chorych. Bohater pierwszego czytania sędziwy Izraelita, Eleazar – którego autor natchnionej księgi określił jako „jeden z pierwszych uczonych w Piśmie”, „mąż szlachetnego oblicza” – mając pewne sumienie, nie poddał się pogańskim naciskom i nie przekroczył Prawa. Za to poniósł śmierć męczeńską.
Według podobnej logiki, czyli dążenia do pokoju w sercu, postępował biedny Zacheusz, bohater dzisiejszej Ewangelii. Mówię „biedny”, bo paradoksalnie osobiste bogactwo, które zdobył w nieuczciwy sposób, stało się dla niego wielką biedą. To w nim pokładał ufność, a innymi gardził. Pycha pustoszyła jego serce. Do tego stopnia, iż doszedł do wyboru, albo gehenna wewnętrzna albo Jezus, który wyzwala.
Wybrał drugie. Będąc niskiego wzrostu – nieraz się zdarza, iż nieodpowiedni wzrost rodzi w człowieku liczne kompleksy – musiał wejść na drzewo. On, pyszny wyglądał z góry na pokornego Jezusa. Jezus przechodził przez Jerycho. Nad nim, jak i nad naszym życiem, w pełni panuje.
Jezus przechodząc przez Jerycho spojrzał na Zacheusza z dołu, nie z góry. Miłość Jezusa jest pokorna. Co się stało? Mały i pyszny Zacheusz zszedł z drzewa-sykomory. Po to, aby Inny, który stał się najmniejszy z wszystkich, Sługą sług oraz Ten, który wziął na siebie pychę i inne grzechy człowieka, mógł wejść na inne drzewo. Aby zbawić – wybawić Zacheusza i każdego z nas z niepokoju, którego źródłem jest grzech. Tym Innym jest Jezus, a drzewem – Krzyż. Obróciły się role. W sercu nawróconego Zacheusza zagościł pokój. Wszedł na drogę zbawienia. A Jezus dokonując dzieła zbawienia na krzyżu doświadczył opuszczenia.
Człowiek naprawdę wielki – znając swoją nędzę – dąży do umniejszania się w pokorze i opierania swojego życia nie na sobie, ale na Bogu. Ta więź jednak zobowiązuje do współpracy z Bogiem. Współpraca musi być okupiona wysiłkiem człowieka. Przykładem może stać się dla nas święty Paweł. Pierwotnie nosił imię Szaweł. Specjalnie je zmienił na Paweł, które oznacza „mały, małoznaczący”. Uważał się za pierwszego spośród grzeszników i najmniejszego spośród świętych; za poroniony płód. Dlatego opierał życie na Bogu. I dlatego podjął się gigantycznego wysiłku współpracy z Nim. Często chcielibyśmy, aby Bóg magicznie uzdrowił serca, bez naszego ludzkiego wysiłku!
Podczas Mszy świętej przyjmiemy Ciało Pańskie. Podczas nabożeństwa lourdzkiego zaś – błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Tak jak przez Jerycho, tak przez kościół Przemienienia Pańskiego w Katowicach Jezus będzie przechodził. Jezus będzie przechodził przez całe nasze życie. Pamiętajmy, On nad wszystkim panuje. Ale panuje inaczej niż się spodziewamy; jako Król Ukrzyżowany. Dążąc do pokoju w sercu, czy przyjmiemy postawę nawracającego się Zacheusza?