Jezu, jeśli Ty tego chcesz...
Wspomnienia powoli układają się w obraz zwyczajnej dziewczyny: córki, przyjaciółki. Mogłyby należeć do każdego z nas… Należą jednak do rodziców i przyjaciół Chiary Luce Badano, którą Kościół w 2010 r. ogłosił Błogosławioną.
2014-02-21
Czasem nadmiar wrażeń i wielkie wzruszenie nie pozwalają od razu zebrać myśli. To był jeden z takich przypadków. W sobotnie popołudnie 15 lutego odbyło się spotkanie Rodziców bł. Chiary Luce Badano z rodzinami Archidiecezji Katowickiej. To niezwykłe wydarzenie poprzedził interesujący wykład oraz panel ekspertów, snujących swe refleksje wokół tematu: „Wiara i miłość jako odpowiedź na cierpienie w rodzinie”. Poruszające świadectwo Rodziców i Przyjaciół młodziutkiej Błogosławionej doskonale wpisało się w tę tematykę, dostarczając słuchaczom niezapomnianych wzruszeń oraz impulsu do nowego spojrzenia na własne cierpienie.
Sobotnie spotkanie z Rodzicami błogosławionej Chiary Luce Badano, zorganizowane głównie przez „Nowe Rodziny” – jedną z gałęzi Ruchu Focolari, tak naprawdę rozpoczęło się na wiele godzin przed przybyciem Marii Teresy i Ruggero Badano oraz rodzeństwa Chicci i Franza – przyjaciół Chiary.
Już o dziewiątej przed południem aula Liceum Plastycznego na katowickim osiedlu „Tysiąclecie Górne” wypełniła się ludźmi, którzy pragnęli uczestniczyć w konferencji i „Panelu ekspertów” na temat: „Wiara i miłość jako odpowiedź na cierpienie w rodzinie”. Były wśród nich osoby w różnym wieku; sporo rodzin z dziećmi, młodzież, kapłani, siostry zakonne. Zarówno konferencja jak i panel ekspertów zasługuje na osobne omówienie, co też wkrótce uczynimy. W tym tekście chciałabym „na gorąco” podzielić się osobistymi wrażeniami, ale przede wszystkim ważnym świadectwem, jakie po Mszy Świętej o swojej córce Chiarze złożyli jej Rodzice. Poruszające było również świadectwo „przyjaciółki od serca” bł. Chiary, jak określiła siebie Chicca Coriasco. Chicce towarzyszy jej brat, Franz – włoski pisarz i publicysta. Nietrudno było spostrzec, jak bardzo jego słowa zafascynowały zebranych w aulii. Jego świadectwo miało szczególną moc oddziaływania głównie dlatego, że wypływało z serca człowieka, który sam o sobie mówi, że… w Boga nie wierzy - agnostyka.
O tym, jak serdeczna i gorąca atmosfera panowała w auli świadczyła burza oklasków, którymi powitano wchodzących Gości: Panią Marię Teresę Badano – filigranową, elegancką kobietę o ciepłym uśmiechu nieopuszczającym jej twarzy ani na moment, wysokiego, zwłaszcza na tle żony, pana Ruggero, który ze swymi białymi jak śnieg włosami i takimż zarostem przywodzi na myśl patriarchów Starego Testamentu, oraz młodzieńczo wyglądającą Chiccę i jej starszego brata Franza Coriasco.
Kiedy na białej ścianie pojawiła się pierwsza fotografia może siedmioletniej Chiary, popłynęły wspomnienia podobne do tych, jakie każdy z nas przechowuje w pamięci o swoich dzieciach czy innych ludziach, których kochaliśmy, a którzy już dorośli czy w jakiś inny sposób już od nas odeszli. Wspomnienia – jak maleńkie, sprawiające wrażenie niepozornych, elementy układanki – powoli układały się w obraz zwyczajnej dziewczyny: córki, przyjaciółki. Mogłyby należeć do każdego z nas… Należą jednak do rodziców i przyjaciół Chiary Luce Badano i składają się na wizerunek Tej, którą Kościół w 2010 r. ogłosił Błogosławioną.
Najlepsze, co mogę uczynić, to oddać głos im samym.
Ta – tak, ta – nie…
Żeby opowiedzieć o naszych doświadczeniach, o doświadczeniach Chiary przede wszystkim, musimy uczynić krok wstecz – zaczyna swe wspomnienia Maria Teresa – Pobraliśmy się, kiedy mieliśmy 26 lat i naszym największym pragnieniem było posiadanie dzieci. Ale musieliśmy na to czekać 11 lat. Kiedy Chiara się pojawiła, natychmiast wydała nam się darem Maryi. Wraz z Jej przybyciem, odczuliśmy jeszcze mocniej łaskę sakramentu małżeństwa. Córka dopełniała nasz związek i sprawiała, że miłość między nami wzrastała. Chiara rosła piękna i zdrowa; była źródłem wielkiej radości. Ale w duszy czuliśmy, że nie była tylko naszą córką, ale przede wszystkim była córką Boga i jako taką powinniśmy ją wychowywać, w jej wolności (co nie znaczy że mogła robić wszystko co chciała) – ale w tej prawdziwej wolności dzieci Bożych. Od małego opowiadałam jej o Jezusie. Mówiłam jej: „Chiara, ty masz dwóch ojców: jednego z nich możesz zobaczyć, drugiego nie, ale możesz się do niego zwracać z miłością”. Pamiętam taki mały epizod. Chiara miała może 5 lat, chodziła do przedszkola. Uczyłam jej jakichś modlitw. W pewnym momencie, kiedy była w swoim pokoju, poprosiłam: „Chiara, pomodlimy się razem?” A ona na to zdecydowanie odpowiedziała: „Ja nie będę się modlić”. Czułam, że autorytet matki pozwalał mi oczekiwać od niej posłuszeństwa, ale powiedziałam tylko: „To ja pomodlę się za również za ciebie”. Ale już za chwilę usłyszałam jej głosik dobiegający z dziecięcego pokoju. Modliła się razem ze mną.
Innym razem, wchodząc do jej pokoju, zauważyłam, że miała wokół siebie mnóstwo zabawek. Powiedziałam: „Posłuchaj, Chiaro. Ty masz tyle zabawek, mogłabyś niektóre podarować biednym dzieciom”. A ona popatrzyła na mnie trochę przestraszona i powiedziała: „Nie, to są moje zabawki” – i zrobiła taki gest, jakby chciała je wszystkie przygarnąć. Wróciłam do kuchni. Po jakimś czasie usłyszałam, jak mówi szeptem: „Ta – tak, ta – nie, ta – tak, ta – nie…”. Wróciłam więc do jej pokoju, a ona poprosiła: „Mamo, przynieś mi taką torbę na zakupy”. I do tej torby zaczęła wkładać zabawki – jedną po drugiej. Kiedy zorientowałam się, że ona wkłada te najładniejsze i najnowsze zabawki, zapytałam: „Chcesz podarować te? One są nowe?” A ona mi na to odpowiedziała: „Biednym dzieciom nie można dać zniszczonych zabawek”.
Była mniej więcej w tym samym wieku, gdy kiedyś, po powrocie z przedszkola poszła się pobawić ze swoim kolegą, Diego. Kiedy pół godziny później wróciła do domu, miała w ręku przepiękne jabłko. Zapytałam, skąd je ma. Odpowiedziała, że od Gianny – mamy Diega. Zapytałam, czy spytała ją o zgodę na zabranie jabłka. „Nie, tam było tak dużo owoców…” – odpowiedziała Chiara. „Gdybyś ją poprosiła, pewnie by ci je dała. Ale teraz musisz jej odnieść to jabłko” – powiedziałam i zobaczyłam jak Chiara cała się skurczyła, stając się jeszcze mniejsza. Poprosiła: „Mamo, może ty je zaniesiesz?” „Ale ja nie wzięłam tego jabłka – to ty je wzięłaś”. Ale zaraz pocieszyłam ją: „Bądź spokojna, ja będę stała na tarasie i będę tam z tobą”. Jeszcze ją widzę jak szła w tym swoim fartuszku, bardzo przejęta. To było blisko. Ciągle odwracała się, aby zobaczyć czy jestem. A ja uśmiechałam się do niej, aby dodać jej odwagi. Kiedy wróciła, była smutna. Wyznała, że mama Diego powiedziała jej: „Oj ta twoja mama! Już mogła sobie tego oszczędzić…” – i wróciła do swego pokoju. Po sekundzie zadzwonił dzwonek. To była mama Diego. Niosła koszyk pełen owoców – jedne piękniejsze od drugich. Poprosiła by zawołać Chiarę, a kiedy ta przyszła, powiedziała: „Przyniosłam ten koszyk owoców, abyś mogła zjeść podwieczorek razem z twoją mamą. Bo dzisiaj twoja mama nauczyła cię czegoś bardzo ważnego”. Zobaczyłam, jak Chiara cała się rozpromienia… Bo pewnie dotąd nie rozumiała, czy racja była po stronie Gianny, czy po stronie mamy, która kazała jej to zrobić.
Nieco później, gdy miała już 9 i pół roku, poprzez Chiccę – swoją przyjaciółkę „od serca” – Chiara przeżyła spotkanie zasadnicze dla jej życia. Spotkała ruch Focolari, jego założycielkę Chiarę Lubich i wielu młodych. Od tej chwili rozpoczęła się jej wędrówka z Ewangelią w ręku, tą Ewangelią, którą przy okazji Komunii podarował jej proboszcz.
Żyć Ewangelią i kochać
Mama Chiary przekazuje mikrofon przyjaciółce córki. Teraz czas na opowieść Chicci.
- Z Chiarą poznałyśmy się jako dziewczynki. Byłyśmy częścią młodzieży należącej do Ruchu Focolari. Nam i wszystkim młodym na całym świecie Chiara Lubich – założycielka Ruchu – zaproponowała, by żyć Ewangelią w codziennym życiu. Przede wszystkim zachęcała nas, abyśmy próbowali kochać tych wszystich, którzy przechdzili obok nas w obecnej chwili życia. Starałyśmy się tak czynić na ile tylko potrafiłyśmy: kochać nauczyciela, mamę, tatę, braci… próbowałyśmy – mówi Chicca i uśmiecha się, patrząc znacząco w kierunku swego brata Franza. – Potem opowiadałyśmy sobie, jak nam się to udawało. Dzieliłyśmy się naszymi osiągnięciami ale i trudnościami, na jakie napotykałyśmy, pragnąc naśladować Chrystusa.
Muszę tu poiedzieć, że Chiara była całkiem normalną dziewczyną. Robiłyśmy wspólnie mnóstwo zwyczajnych rzeczy.Chiara przyjeżdżała autobusem z Sassello, ja wychodziłam po nią na przystanek autobusowy i potem spędzałyśmy czas razem. Grałyśmy w różne gry towarzyskie, tańczyłyśmy, urządzałyśmy wspólne uczty - głównie na bazie Nutelli. A potem biegłyśmy na plażę, bo uwielbiałyśmy pływać, i uczyłam ją skakać do morza.
Doświadczenia przeżyte wspólnie z młodzieżą Focolari dawały nam ogromną siłę, także to słowo Boże, które mówiło: „Gdzie są dwaj albo trzej w Imię moje, tam ja jestem pośród nich”. Jeśli kochałyśmy się naprawdę, to było możliwe. Starałyśmy się, żeby zasłużyć na obecność Jezusa między nami. On rzucał światło na nasze życie i czynił nas zdolnymi do rzeczy o wiele większych od nas. I tak rozwijała się ta nasza przyjaźń, a te doświadczenia przeżywane wspólnie z innymi poszerzały nasze horyzonty. Wiedziałyśmy, że jeśli naprawdę się pokochamy, to powszechne braterstwo jest możliwe. I tak wzrastając w tym osobistym odniesieniu do Boga, w doświadczeniu przeżywanym razem, byłyśmy naprawdę szczęśliwe.
Lekcje Chiary
Swoimi refleksjami i doświadczeniem spotkań z Chiarą Badano pragnie podzielić się także Franz Coriasco.
- Nazywam się Franz i jestem bratem Chicci. Kiedyś ona była moją siostrą, ale teraz – ponieważ to ona jest najlepszą przyjaciółką Chiary Luce Badano – ja jestem jej bratem – mówi z uśmiechem. Muszę w tym miejscu uczynić dwa wyznania. Pierwsze to takie, że nie jestem osobą wierzącą i w tym kontekście czuję się troche tak – jak w pewnym włoskim wyrażeniu – „jak barka na łące”. Drugie wyznanie to fakt, że poznałem Chiarę, kiedy ona miała 9 lat. Byłem dużo starszy od niej, więc traktowałem ją dokładnie tak, jak traktowałem moją siostrę, z takim gestem w rodzaju: „odczep się ode mnie”. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, jest jeszcze gorzej, bo ona mnie podziwiała. Może dlatego, że już pisałem piosenki, zajmowałem się muzyką, pisałem artykuły na ten temat, wiec dla niej byłem kimś ważnym. Ale może także dlatego, że ona w ogóle tak traktowała ludzi, nawet takich jak ja. Teraz, z perspektywy 20 lat widać wyraźnie, kto był ważny, a kto nie. To jest tylko jedna z lekcji, którą dała mi Chiara Luce.
Chiara nigdy nie dawała lekcji przez słowa, ale zawsze w sposób bardzo konkretny – przez gesty, działanie. Pierwszą wielką lekcją, jaką mi dała, jest to, że każda chwila i każda osoba jest tak samo ważna. I że nie ma jakichś części życia A i B, jakiejś gorszej i lepszej. I tak samo ludzie – nie są lepsi i gorsi. Z perspektywy lat i doświadczeń widzę, że chciałbym naprawić rózne błędy które zrobiłem, szczególnie ten, że nie patrzyłem na ludzi tak samo, nie traktowałem ich na równi. Teraz w każdej sytuacji, szczególnie publicznej, mam wrażenie, jakby Chiara była taką muszką, która gdzieś tam za moim uchem brzęczy: „Uważaj, ponieważ błądzić jest rzeczą ludzką, ale trwać w błędzie jest rzeczą diabelską”.
Potem dała mi jeszcze wiele innych lekcji; ciagle mi je daje. Ta relacja z nią trwa aż do dziś, a nawet jest dużo żywsza, niż była za życia Chiary. Ona nie mówi mi, jak mam żyć, ale jakim mogę być. To nie jest mój obowiązek – to jest możliwość. Dlatego sądzę, że jeśli Bóg istnieje, nie mógł kochać jej bardziej, niż mnie. Spoczywa więc i na mnie pewna odpowiedzialność. Choć jeśli chciałoby się to jakoś zmierzyć, to ona jest jak butelka na wino, a ja jestem przy niej jak kieliszek śliwowicy – śmieje się Franz i mówi dalej. – Więc myślę, że jeśli Bóg istnieje to chyba ważne jest, aby dopełnić tę swoją własną miarkę.
Chcę jeszcze tylko potwierdzić, że gdybyście zobaczyli rodzinę Marii Teresy i samą Chiarę w zwyczajnym życiu, wiedzielibyście, że to była całkiem normalna rodzina, a Chiara była całkiem zwyczajną dziewczyną. Ale… miała w sobie coś „dziwnego”. Na początku lat osiemdziesiątych, a więc w dekadzie trochę podobnej do obecnej, kiedy forma wydawała się ważniejsza niż istota – Chiara zaczynała stawać się kobietą. Z pewnością była córką swoich czasów i pozornie niczym się nie różniła od Chicci i od koleżanek z klasy. Lecz jednocześnie była inna: nie fascynowała się tym, co proponowały media. Nie miała jednak nad głową żadnej aureoli, była całkiem zwyczajną dziewczyną. Aż nagle, w jednym dniu, właściwie w jednaj godzinie, wszystko się zmieniło…
Wstrząsająca diagnoza
O tym co i dlaczego się zmieniło, postanowiła opowiedzieć już Mama Chiary.
- Tak, byliśmy normalną rodziną – przyznaje Maria Teresa. – Mieliśmy swoje radości i cierpienia, jak w każdej rodzinie. Ale równocześnie powoli nauczyliśmy się patrzeć na Jezusa, na Jego cierpienie na krzyżu. Potem niespodziewanie, w wieku 17 lat Chiara zachorowała. Od pewnego czasu odczuwała ból w ramieniu. Przychodził i mijał, więc nie przywiązywaliśmy do niego zbyt wielkiej wagi. Aż pewnego ranka Chiara powiedziała nam: „Hej, wy dwoje, jeśli dzisiaj nie zawieziecie mnie do szkoły, ja nie mam siły, żeby tam iść”. Kiedy zapytałam „dlaczego?”, ona odpowiedziała „Ponieważ tej nocy ból był okropny”. Zaproponowałam, aby nie poszła do szkoły, ale sprzeciwiła się, gdyż miała ważny sprawdzian z łaciny. Więc tata zawiózł ja samochodem. Profesor na jej widok powiedział: „Chiaro, dobrze się czujesz? Bo dziś jesteś chiara (po włosku znaczy „jasna”) z imienia i wyglądu”.
Zdałam sobie sprawę, ze Chiara zaczęła trochę zwalniać: nie chodziła tak często na treningi i kiedy tylko mogła, kładła się na kanapie. Potem, po Bożym Narodzeniu, zaczęła już trochę się leczyć, ale cierpienie było coraz większe, często gorączkowała. W końcu powiedziała: „Mamo, chcę iść do szpitala, chcę wiedzieć, co mi jest”. Tak tez zrobiliśmy. Pewnego ranka zawieźliśmy ją do nowoczesnego szpitala w Savonie. Kiedy tam przebywała, starała się służyć dwóm osobom, które leżały razem z nią w pokoju. Chodziła dla nich po wodę czy po gazetę… Ale najbardziej opiekowała się pewną dziewczyną z innego pokoju, która przebywała tam z powodu uzależnienia narkotykowego. Pewnego dnia, kiedy wydawało mi się, że Chiara gorzej się czuje, zaproponowałam: „Może nie idź dziś do tej twojej koleżanki, odpocznij trochę…”. Ale ona odpowiedziała: „Będę miała jeszcze czas, żeby odpoczywać”. Lekarz powiedział jej, że jutro będzie miała rezonans, więc poprosiła, abyśmy rano do niej przychodzili, tylko jak zwykle popołudniu. Zgodziliśmy się, ale następnego dnia, wcześnie rano, byliśmy już w szpitalu. Zobaczyła nas, kiedy wyjeżdżała ze swojego pokoju z dokumentacą pod pachą. Obok niej szedł lekarz. Na nasz widok powiedziała: „Ach wy, nigdy was nie można zatrzymać, już tu jesteście!”. Więc poszliśmy tam razem.
Była 7.30. Ja i Ruggero zostaliśmy w poczekalni. Nic nie wskazywało na to, że diagnoza będzie tak wstrząsająca. Po niecałej godzinie Chiara wyszła. „Muszę jeszcze pójść na inne badanie, a potem do was przyjdę” – powiedziała. Lekarz zapytał nas czy jesteśmy rodzicami Chiary i powiedział: „Wasza córka ma nowotwór, najgorszy z możliwych, najbardziej bolesny…”. Poczułam w sobie rozdarcie, którego nie można wypowiedzieć słowami. Czułam się, jakbym umierała. Pomyślałam jednak, że Chiara, kiedy wróci, chciałaby swoją mamę zobaczyć na nogach a nie na noszach. Razem z Ruggero uścisnęliśmy się mocno i powiedzieliśmy: „Tylko Jezus może nam pomóc powiedzieć nasze «tak»”. Nie wiemy, w jaki sposób to powiedzieliśmy; być może bardzo cicho i pełni strachu, że Jezus weźmie to na poważnie. Poprosiliśmy Maryję, żeby trzymała Chiarę za rękę, teraz kiedy miała ona zacząć swoją kalwarię. Następnego dnia chcieliśmy Chiarę zawieźć wszędzie, gdzie to możliwe, ale lekarz poradził, byśmy pojechali jeszcze do szpitala do Turynu, by potwierdzić diagnozę przez inne badania i mały zabieg.
Dwadzieścia pięć minut
Rodziny z Ruchu Focolari w Turynie znalazły dla nas dom. Starały się, żeby było nam wygodnie. Po 10 dniach Chiarę wypisano ze szpitala, ale Profesor poradził nam, żebyśmy zostali w Turynie, jeśli mamy taką możliwość, aby zaoszczędzić Chiarze podróży. Za jakieś dwadzieścia dni chciał bowiem znów ją zobaczyć, aby zadecydować, co dalej robić. Więc zostaliśmy.
Chiara walczyła całą siłą swych 17 lat i jej stan szybko się poprawiał. Mijały dni. Może na tydzień przed po.wrotem Chiary do szpitala zaczęłam nagle odczuwać bardzo silny ból w nodze. Szybko zrozumiałam co to było, bo zapalenie żył miałam już wcześniej. Powiedziałam lekarzowi, ze ja nie mogę się położyć, bo mam teraz coś ważnego. Ale on bardzo nalegał mówiąc, że nie można ryzykować. Lekarz wyszedł a my zdecydowaliśmy, że Chiarę do szpitala odwiezie tata. Kiedy Chiara wyszła, ja bardzo się zdenerwowałam na Jezusa. Bardzo… Powiedziałam: „Dlaczego mnie zatrzymałeś? Kiedy Chiara wejdzie do tego szpitala, w którym zaraz przy wejściu jest napisane wielkimi literami „Onkologia”, natychmiast zrozumie, co jej jest. Jezu, wydaje mi się, że w takiej chwili mama powinna być przy niej”. Ale ta złość nie trwała długo. Powoli, powoli poczułam pokój w sobie. Powiedziałam: „Dobrze, Jezu, jeśli tego ode mnie chcesz, postaram się przeżyć to najlepiej jak to możliwe, ponieważ jeśli mi się uda, jestem pewna, że Ty pójdziesz zamiast mnie i zrobisz wszystko lepiej ode mnie”.
W tym pokoju były takie oszklone drzwi. Cały czas przez nie patrzyłam, aby zobaczyć, kiedy tylko Chiara będzie wracać. Ale minuty stawały się godzinami. Minęły dwie godziny. Potem z oddali zobaczyłam jak powoli się zbliża. Szła trochę przed tatą. Miała taki długi płaszcz (wtedy nosiło się takie płaszcze), ręce trzymała w kieszeni i w miarę jak się zbliżała, widziała, ze twarz ma bardzo ciemną. Patrzyła na ziemię. Kiedy otworzyła drzwi i weszła, zapytałam: „Chiara, jak było?”. A ona nie patrząc mi w twarz powiedziała dwa razy: „Teraz nie mów, teraz nie mów”. I rzuciła się, tak jak stała, na łóżko, obok mnie. Ja patrzyłam na nią. Chciałam jej cos powiedzieć, ale musiałam uszanować to, o co mnie poprosiła – milczenie. Widziałam w wyrazie jej twarzy całą walkę, jaka się w niej rozgrywała, żeby powiedzieć „tak” Bogu, jak zawsze wcześniej robiła. Ale wcześniej mówiła to z radością. Teraz musiała to powiedzieć w wielkim cierpieniu. I nie potrafiła. Nad nią był zegar. Patrzyłam na niego. Minęło 25 minut takiego milczenia. W pewnej chwili Chiara odwraca się do mnie ze swoim zwyczajnym uśmiechem i mówi do mnie: „Mamo, teraz możesz mówić, możesz mówić”. A ja zrozumiałam, że nie mam już nic do powiedzenia. Bo Chiara w tym momencie potrafiła przemienić cierpienie w miłość. A ja w duszy mówiłam do Jezusa: „Jezu, teraz Chiara powiedziała Ci swoje „tak”. Ale ile razy będzie musiała je powtórzyć? Ile razy upadnie? Ale Chiara potrzebowała tylko 25 minut, żeby powiedzieć Jezusowi swoje „tak” i… nigdy się z tego nie wycofała. Rozpoczęła swój bieg na Kalwarię.
Z podziwem słuchałam tego, o czym mówiła Maria Teresa, starająca się tak dzielnie panować nad wzruszeniem. Dużo gorzej udawało się to Ojcu Chiary. Zresztą i mnie nie przychodziło to łatwo, gdy patrzyłam na tego dostojnego mężczyznę raz po raz ocierającego wilgotne powieki dużą, staroświecką chusteczką. Teraz czekał go najtrudniejszy moment dzisiejszego wieczoru.
Jeśli Ty, Jezu, tego chcesz i ja tego chcę
Zawsze bardzo się wzruszam, kiedy Teresa opowiada o tych naszych doświadczeniach, dlatego posłużę się już wcześniej spisanym świadectwem - zaczął Ruggero. Każde cierpienie Chiara przyjmowała i ofiarowała ze słowami: „Dla Ciebie Jezu; jeśli Ty tego chcesz i ja tego chcę”. Odkrywaliśmy w niej nadzwyczajną umiejętność przechodzenia ponad cierpieniem. Potrafiła przemienić je w miłość i odnaleźć radość. Któregoś dnia poprosiła Matkę Bożą z Lourdes o dwie rzeczy: jeśli to możliwe – o uzdrowienie, a jeśli nie, to aby potrafiła wypełniać wolę Bożą w radości. Któregoś wieczora po bardzo bolesnej terapii opowiadaliśmy sobie nawzajem, jak potrafiliśmy ten ból i cierpienie przeżywać z poddaniem się woli Bożej. To był taki szczególny moment jedności. Do tego stopnia, że Chiara powiedziała: „Kiedy ta obecność Jezusa między nami jest tak mocna, jesteśmy najszczęśliwszą rodziną na świecie”. A w nocy słyszałem, jak śpiewała. W tamtych momentach odczuwaliśmy całą miłość Pana Boga do nas.
Często zdarzało się, że Chiara prosiła mnie, bym wyszedł z pokoju, bo chciała zostać tylko z mamą. Teraz ta miłość ludzka stała się Bosko-ludzka, tak, że można było powiedzieć całą prawdę. Kiedyś na początku choroby zapytała mamę: „Mamo, czy to jest normalne umierać w wieku osiemnastu lat? Moje koleżanki biegają, jeżdżą na rowerze, chodzą do szkoły…”. Maria Teresa odpowiedziała jej: „Nie wiem, ale ważne jest żeby wypełniać wole Bożą, jeśli to jest Jego plan dla ciebie”. Kiedy indziej zapytała mamę, czy już nie będzie chodziła? Teresa jej odpowiedziała: „Nie martw się. Jeśli Jezus odebrał ci władzę w nogach, da ci skrzydła”. Któregoś dnia, gdy Chiara czuła się szczególnie źle, zapytała: „Jak myślisz, czy to był fałszywy alarm, czy już odchodzę?” Maria Teresa odpowiedziała: „Nie wiem, żeby odejść musi być ten Boży moment… Ale możesz być spokojna. Ty masz pełną walizkę; pełną dobrych uczynków. Kiedy przyjdzie ta chwila, Jezus weźmie cię za rękę i powie: chodź, idziemy”. Innym razem, kiedy z powodu krwotoku wydawało się, że została jej godzina życia, powiedziała do Marii Teresy: „nie puszczaj mojej ręki”. Maria Teresa powiedziała jej: „Bądź spokojna, nie puszczę jej, póki nie poczuję, że wzięła ją w swoją dłoń Matka Boża”. My, tak jak Ona musieliśmy trwać, tak jak Pan Bóg od nas tego oczekiwał. Siłę odnajdowaliśmy w naszej jedności i w modlitwach wielu osób, ale także w Eucharystii. Do tego stopnia, że kiedy tylko mogliśmy, biegliśmy tam, żeby nawet już nie tyle się modlić, co po prostu tam być, trwać.
Wydawało mi się czasem, że jestem jak spadochroniarz, który rzuca się i spada w przepaść, ale wie, że otworzy się spadochron. Tak samo było ze mną. Czasem czułem, jakbym spadał w pustkę. Ale Jezus mnie podtrzymywał i dodawał siły, żeby rozpocząć od nowa. Nasze cierpienia i cierpienia Chiary były tam gdzieś poza nami, nie dotykały nas…
Ruggero wydawał się bardzo wzruszony, więc siedzący obok Franz przejął od niego mikrofon.
Kiedy rozpoczęła się choroba Chiary rzadko ją odwiedzałem – przyznaje Franz - Trochę z powodu tego, że ponieważ straciłem wiarę obawiałem się, że pobrudzę ten klimat sakralności, który wokół niej był. Słyszeliście to, co mówili Teresa i Ruggero – to były bardzo mocne zdania. Więc również dlatego rzadko przychodziłem, bo zastanawiałem się, czym się różni świętość od szaleństwa. Ale za każdym razem, gdy zdobywałem się na odwagę, by ją odwiedzić, widziałem, że wszyscy wchodzący do tego pokoju – wierzący, czy niewierzący - doświadczali czegoś dziwnego. Jakby to była winda, gdzie rzeczywistość ludzka, banalność codzienności, nabierała wymiarów Bożych, świętych. I odwrotnie – to za należało do sfery sacrum, co było religijne, Boże, duchowe – dzięki temu, jak Chiara to przedstawiała, mówiła o tym – stawało się normalne. Do tego stopnia, że kiedy wychodziło się z tego pokoju, wydawało się, że ten świat wokół jest szalony i odczuwało się pragnienie, aby wrócić tam, gdzie odczuwało się normalność. Kiedy teraz o tym opowiadamy, może się to wydawać taką kliszą, powielaniem. Ot, zwyczajna dziewczyna, dotknięta straszną chorobą, potem umiera. Więc, kiedy ktos słyszy tę historię tak opowiedzianą, może pomyśleć: „Ooo, to była nadzwyczajna osoba, szkoda że nie mogłem jej poznać osobiście” i pomyślawszy to, zaraz dodajemy w myślach: „miejmy nadzieje, że mnie nie dotknie taka choroba”
Katedra Jezusa Opuszczonego
Jako świadek tej historii, nawet tak marginalny, mogę wam powiedzieć, że będąc blisko niej, nie odczuwało się żadnego współczucia. Jeśli już, to raczej uczucie zazdrości. Bo z pewnością jest to historia cierpienia i bólu, ale jest to też historia miłości i szczęścia. Ważne jest, żeby zrozumieć, skąd się brało to szczęście. Tak jak to słyszeliście od Chicci, Marii Teresy i Ruggero, Chiara długo przed swoją chorobą była już zakochana w Panu Bogu. Ale zakochała się w Bogu trochę szczególnym, w Bogu chyba najmniej upragnionym z tych możliwych. To był Bóg powieszony na krzyżu, który na chwilę przed śmiercią krzyczał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił. A więc Bóg, który być może nie miał przed sobą żadnego zmartwychwstania, Bóg, który – przynajmniej pozornie – przegrał. Bóg unicestwiony. Nie wiem jak wam, ale mnie często zdarza się odczuwać te przymiotniki codziennie. Myślę, że ten Jezus opuszczony – tak Go nazwijmy – to jest Bóg tego tysiąclecia. Bo streszcza w sobie wszystkie pragnienia, niepokoje, tęsknoty, które odnajduję w sobie i w wielu ludziach, którzy mnie otaczają. To jest typowe pytanie agnostyka. Chiara zakochała się w takim Bogu, przede wszystkim dlatego, że Chiara Lubich – założycielka ruchu Focolari – pomogła jej odkryć tego Boga. W tym Bogu odkrywała wszystkie swoje cierpienia i cierpienia ludzi, z którymi spotykała się codziennie. Ja tez słyszałem o tym Bogu i nieraz pytałem sam siebie, jak to jest możliwe, ze ten moment tak podstawowy w historii Jezusa, ze tych 14 stacjach Drogi Krzyżowej tego momentu nie ma. Jak to się stał. I pytałem jak to możliwe, ze na świecie nie ma kościoła, który byłby poświęcony Jezusowi Opuszczonemu. Chcę opowiedzieć, jak Chiara w dalszym ciągu do nas mówi. Kiedy byliśmy pierwszy raz w Polsce zawieźli nas do Auschwitz. Pamiętam, ze, kiedy zobaczyłem tę sławną wieżyczkę, pod którą przejeżdżały te pociągi z ludźmi do komór gazowych, oświeciło mnie i pomyślałem: to jest właśnie katedra Jezusa Opuszczonego. I chwile potem przyszło mi do głowy mnóstwo innych kościołów: łódź z uciekinierami z Afryki, która chce dotrzeć do Europy i tonie, baraki brazylijskie, śmietnisko w Afryce, na którym dzieci szukają czegoś do jedzenia – to są wszystko katedry Jezusa Opuszczonego. Jest wiele innych kościołów i kościółków, które znajdujemy w naszym wnętrzu i które tylko Pan Bóg może znać – na przykład niezdanie egzaminu… Chiara Luce nie zdała do następnej klasy i natychmiast odkryła w tym oblicze tego Boga, w którym się zakochała. Także historia miłości, która nie poszła dobrze, utrata kogoś bardzo drogiego, wszystkie historie z jakiegokolwiek oddziału onkologicznego. Moglibyśmy kilka dni wymieniać te wszystkie kościoły. Al.;e Jezus Opuszczony może nie potrzebuje kościoła; może tylko chce znaleźć miejsce w naszym sercu. I to jest kolejna lekcja, którą Chiara Luce mi daje.
I jeszcze coś – dodaje Franz Coriasco - Chciałbym, żebyście zobaczyli, jak funkcjonuje ta rodzina., To jest list, który Ruggero napisał do Chiary, kiedy skończyła 18 lat.
W tym momencie mikrofon znów jest w dłoni coraz bardziej wzruszonego Ruggero, który mówi:
- Nie wiem, czy dotrwam do końca. „Moja radości, mam Ci tyle do powiedzenia, ale nie mogę ci wszystkiego powiedzieć, tylko coś niecoś. Proszę Cie o wybaczenie, że byłem czasem zbyt surowy dla Ciebie. Dziękuję jezusowi, że zesłał nam Ciebie w tej podróży. Nigdy nie przestanę dziękować za radość i miłość, którą przyniosłaś. Dziękuję, że nauczyłaś mnie cierpieć, ofiarować się a przede wszystkim wypełniać wolę Boża we wszystkich wydarzeniach chwili obecnej. Bądźmy dalej zjednoczeni, żeby Jezus był we wszystkich wydarzeniach między nami. Tylko w ten sposób, z Twoja pomocą i z pomocą Jezusa, damy radę żyć w tym innym wymiarze”.
Oblubienica
Teraz już wszyscy są wzruszeni, a ich wzruszenie udziela się słuchaczom. Więc Chicca czyni ogromny wysiłek, by kontynuować:
- Trudno jest mówić w tej chwili – wyznaje. Ale spróbuję jeszcze opowiedzieć coś na temat ostatniego okresu z Chiarą. Kiedy dotarła do mnie wiadomość o chorobie Chiary, byłam w Turynie na Uniwersytecie. Ta odległość przysparzała nam wiele cierpienia. Otrzymałam ją przez telefon. Wydawało mi się to niemożliwe. Płakałam i pytałam Boga: dlaczego właśnie Chiara? Ale silniejsze było pragnienie, by wierzyć w miłość Boga wobec niej i z mocą powierzać ją Maryi, z tym przekonaniem, że ona będzie towarzyszyć Chiarze w tym jej pełnym cierpienia etapie życia. A potem Chiara była operowana i wszystkie etapy terapii przeprowadzano w Turynie, tam, gdzie ja się uczyłam. I w ten sposób nasze drogi życia znów się spotkały. Nigdy nie przestanę dziękować Bogu za tę okazję, którą nam podarował, żeby przeżywać razem z nią także chorobę i móc dokładnie widzieć to, jak Bóg w niej działał. I tak za każdym razem, kiedy Chiara karetką przyjeżdżała z Sassello do Turynu, starałam się być na miejscu, żeby ją przyjąć. Był czas właściwie tylko na to, żeby na siebie spojrzeć i powiedzieć: utrzymujmy tę obecność Jezusa pomiędzy nami. Potem ona znikała w tym swoim sterylnym pokoiku z rodzicami a ja zostawałam na zewnątrz, w poczekalni. Wiele godzin na tych zimnych krzesłach. Modliłam się i dzieliłam z wieloma ludźmi to doświadczenie Chiary. Czasem uczyłam się tam do egzaminów. Za każdym razem, kiedy Chiara wiedziała, że jesteśmy tam na zewnątrz, wysyłała Marię Teresę, żeby powiedziała nam o jej stanie zdrowia. I żeby powiedziała nam o tym, co najbardziej intymnego wówczas przeżywała. A więc uczestniczyliśmy w tej jej rzeczywistości, prosząc, aby te jej „tak” były chóralne, żebyśmy potrafiły wypełnić dobrze tę naszą część, żeby ta obecność Jezusa stale między nami istniała. Najważniejsze momenty, jakie zostały w mojej pamięci, wydarzyły się ostatniego lata. Byłam u niej niemal każdego dnia. W tym jej pokoju czas jakby się zatrzymał.
Robimy razem mnóstwo rzeczy: Przygotowujemy warzywa, żeby później je zamrozić. Chiara kupiła dla Marii Teresy jako prezent zamrażarkę. Obierałyśmy te warzywa po to, żeby – gdy Chiary już nie będzie – młodzi, którzy będą przychodzić, mogli zjeść zupę. Obok jej łóżka stał telefon i ona rozmawiała przez telefon; cały świat łączył się z nią. Wielu opowiadało jej o swoich trudnościach. Wszystkich zapewniała, ze ofiaruje swoje cierpienie za tę sytuację. Pewnego dnia, tak jak wiele razy, z wielka prostota prosi mnie, żebym zrobiła listę naszych ulubionych piosenek na Mszę. Prosi mnie, aby przećwiczyła z nią te piosenki, bo chce, aby ten moment był prawdziwym świętem. I tak po prostu zaczynamy razem śpiewać. I nagrywamy to na małe radio. Możecie sobie wyobrazić, nie poszło nam najlepiej. I trochę się z tego śmiałyśmy. Ale było pięknie móc razem próbować te śpiewy, w tym doświadczeniu nieba. A potem wieczorem zamknęłyśmy się w jej pokoju i zawieramy razem uroczysty pakt: Mówimy, ze pierwsza, która odejdzie do nieba, pomoże drugiej również tam dotrzeć, a ta która zostanie, postara się wypełnić te wielką pustkę po tej pierwszej. A potem podarowuje mi swoja skórzaną bransoletkę podpisaną w środku. Ten moment wyryty w sercu pozostanie na zawsze. I ten pakt trwa. Pragnie być pochowana w białej sukience, jak oblubienica, która idzie do Jezusa, do tego Jezusa, o którym mówił Franz. I prosi mnie, abym to ja przymierzyła tę sukienkę. Chce, aby ta sukienka była bardzo prosta. „Ja poślubiam Jezusa, ale sukienka musi być prosta” – mówiła. I tak Maria Teresa pomaga mi ja ubrać. Sukienka była długa, wiec wchodzę na stołek i pokazuję Chiarze. Każe mi się obrócić. Chce widzieć wszystkie szczegóły. Jest to chwila bardzo uroczysta. Patrzę na Chiarę: jest taka piękna z tymi króciutkimi włosami, które zaczynają odrastać po chemioterapii. Jest jeszcze piękniejsza niż zwykle. Naprawdę promienna! Patrzy na mnie, uśmiecha się, ale jest już gotowa na spotkanie z Jezusem.
- Byłoby jeszcze wiele rzeczy do opowiedzenia. Spróbuję to streścić – odzywa się Maria Teresa. Teraz i ona – ta piękna, silna kobieta - nie kryje wzruszenia. - Chiara po pierwszej operacji była sparaliżowana i potem czasami odczuwała takie skurcze w nogach, których nie potrafiła kontrolować. Jej kolana się podnosiły i czuła, jakby te nogi wariowały. Ale kiedy była sparaliżowana i nie miała już żadnej kontroli nad nogami, to one przewracały się raz na jedną, raz na drugą stronę a to powodowało bardzo silny ból w kręgosłupie. Ruggero powiedział: „Moglibyśmy zrobić tak: kiedy tak się dzieje, będziemy kłaść jej ręce na kolana i tak przytrzymamy je. Czasem myśleliśmy sobie: „Rzeczywiście, Jezu, miałeś wielką fantazję. Bo w tej pozycji byliśmy prawie zobowiązani (zobowiązani to złe słowo, ale nie znajduje teraz innego), żeby być zawsze bardzo blisko niej. Chiara nauczyła nas wtedy wielu rzeczy. Nie mówiła wiele. Wystarczało kilka słów, żeby zawrzeć to, co najważniejsze.
A więc w górę!
Przez te dwa lata choroby codziennie przychodził do niej ksiądz. Przychodził codziennie o tej samej godzinie – o 8.30. Przynosił jej Najświętszy Sakrament a potem zaczynały się piękne chwile. Zdziwicie się może, ale możemy tak to powiedzieć. Wiele razy mówiliśmy to z Ruggero, że Chiara pozwalała nam dotykać tego raju, który ona już widziała. Przygotowywała się, żeby w nim zamieszkać. Pewnego dnia zapytała mnie: „Mamo, jaki będzie raj?” Mówię: „Nie wiem, Chiaro, ale będzie przepiękny. Będzie wiele kwiatów, takich najpiękniejszych, jak w górach, gdzie jest tyle tlenu, że one mają taki piękny kolor”. A ona zapytała: „A kto wyjdzie mi na spotkanie?”. A ja odpowiedziałam: „Wyjdzie ci na spotkanie babcia, która bardzo cię kochała, ale przede wszystkim wyjdzie ci na spotkanie Maryja i przyjmie Cię z otwartymi ramionami…”. Starałam się jeszcze coć powiedzieć, ale ona mówi: „Nie mów już nic więcej, mamo, bo odbierasz mi niespodziankę". Możemy powiedzieć, że dla nas te dwa lata choroby, to były lata najbardziej pobłogosławione przez Boga, bo Chiara utrzymywała nas naprawdę „ponad Ziemią”. Kiedy tylko pojawiały się jakieś chwile, gdy my trochę słabliśmy, ona, która była już wysoko, blisko Boga, natychmiast to zauważała. Mówiła: „Mamo, co się dzieje?” „Nic” –odpowiadałam. „A więc w górę, w górę!”. Były to momenty przepiękne. To ona tworzyła te zasady, które pozwalały nam zasługiwać na obecność Jezusa pomiędzy nami.
W pewnym momencie Chiara powiedziała: „Mamo, nie chcę już chemioterapii”. I powiedziała: „Mamo, weź telefon, bo chcę rozmawiać z Profesorem". Zrobiłam tak i Chara rozmawiała z Profesorem. A on mówi: "Jest tutaj lekarz odpowiedzialny, już ci go daję". Lekarz mówi: „Dobrze, Chiara, ale czy wiesz co to dla ciebie oznacza?". Ona odpowiedziała: „Ale ja podjęłam decyzję”. A on mówi: „Chcieliśmy zawiesić chemioterapię - bo było to praktycznie tylko podtrzymywanie… - ale nie mieliśmy odwagi". Kiedy potem odłożyła słuchawkę, powiedziała: „Widzisz mamo, wystarczy poprosić”. I od tego momentu zaczął się naprawdę ten bieg – bieg do Jezusa.
Pragnę Cię spotkać
Jej życie – takie pełne światła – zarażało. Pamiętam, jak pewnego dnia nie przyszedł ksiądz z Komunią. A ona już była taka trochę mniej przytomna. Widać było, że jej odejście jest bliskie. W przerwach mówiła: „Przyjdź, Panie Jezu”. Przez cały poranek powtarzała: „Przyjdź, Panie Jezu”. Ale ksiądz nie przychodził. Przyszedł po południu. Ja mu mówię: Proszę księdza, dlaczego ksiądz dziś nie przyniósł Pana Jezusa? Chiara bardzo czekała, od rana to powtarza. A on mówi: "Byłem dzisiaj poza domem, ale tu blisko jest kaplica szpitalna. Już idę, przyniosę Pana Jezusa". Kiedy przyszedł, Chiara przyjęła Pana Jezusa. My również – jak za każdym razem. Mogę was zapewnić, że był to naprawdę szczególny moment Boga. Niebo i Ziemia dotykały się. Ale Chiara, która nauczyła się żyć chwilą obecną, jak ją nauczyła Chiara Lubich. W czasie dziękczynienia po Komunii zobaczyła, że ksiądz Lino wychodzi. Nie chciał, żeby ktoś widział, jak płacze. Powiedziała do mnie: „Mamo zawołaj księdza Lina. Powiedz mu, żeby odmówił tę modlitwę”. Jaka modlitwę? I ona zaczyna: „Przybądź Duchu Święty, ześlij z nieba wzięty…” I tak odmówiliśmy to wszyscy razem. A potem ksiądz Lino pobiegł, bo nie chciał płakać przy Chiarze. Przy Chiarze nie można było płakać.
A zaraz potem przyszła nowa chwila obecna, nowa wola Boża, którą należało żyć. I Chiara mówi do mnie: „Mamo, dzisiaj jeszcze nie zrobiliśmy rozważania”. „Tak, to prawda, chcesz teraz?”. „Tak”. „A co chcesz czytać dzisiaj?”. Chiara Lubich przysyłała jej różne rozważania, teksty, które ona potem trzymała w szafie uporządkowane, do której my je wkładaliśmy. I mowi: „Mamo, dzisiaj zróbmy to rozważanie, które jest zatytułowane „Sześć S” – co oznacza: „Będę świetą, jeśli jestem świętą teraz” (po włosku wszystkie słowa zaczynają się literą „S”). I tak zbliżał się ten moment dla Chiary – ten moment piękny, święty. Byłam obok niej, trzymałam jej kolana. Patrzyłam na nią. Miała oczy zamknięte, a ja czułam w sobie ogromny pokój. I pomyślałam sobie: „Kto wie, o czym teraz myśli Chiara?” Ale nie wypowiedziałam tego na głos. Tak sobie tylko pomyślałam. Chiara otwarła oczy i powiedziała: „Mamo, wiesz co robiłam?”. „Nie” „Śpiewałam”. „Ach tak. A co śpiewałaś?” „Pragnę Cię spotykać w moim sercu” – to jedna z piosenek, jaką śpiewała zawsze z dżenami (młodzieżowa gałąź w ruchu Focolari). „A ty mamo, co robiłaś?”. „Ja też śpiewałam?” A co śpiewałaś: „Pragnę Cie spotykać w moim sercu”.
Chiara zawsze bardzo pragnęła oddać swe organy. Ale teraz nie mogła już tego zrobić – chemioterapia wszystko zniszczyła. Być może tylko rogówki… Zapytaliśmy lekarza, a on powiedział: „Tak, rogówki można”. Ale lekarz powiedział: „Zapytajcie ją o to jeszcze raz. Być może w między czasie zmieniła zdanie”. Kiedy tata ją o to zapytał, ona cała się rozpromieniła, pokazując, że bardzo by się z tego cieszyła. W pewnym momencie jej twarz stała się bardzo cierpiąca. Nigdy nie widziałam jej takiej. Popatrzyłam na Ruggero, który był z drugiej strony łóżka i powiedziałam: „Jak bardzo cierpi. Nigdy jej takiej nie widziałam”. Ale to zrozumiałam później, kiedy znów się uspokoiła i miała taką promienną twarz. Zrobiła taki znak, jakby chciała powiedzieć, żebym podeszła. Położyła rękę na moją głowę i rozczochrała mnie. I powiedziała mi: „Mama, ciao. Bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa”. To były jej ostatnie słowa, ale nie ostatni uczynek miłości, bo potem podarowała jeszcze swoje rogówki dwojgu młodym ludziom, którzy dzięki temu odzyskali wzrok.