Idąc drogą nawrócenia (Homilia)
Ukazanie pełnej chwały Jezusa miało umocnić serca apostołów, ich wiarę na czas próby – cierpienia i uniżenia Syna Bożego; wtedy, gdy Jego Bóstwo będzie zakryte dla oczu ludzi.
2014-03-16
Homilia wygłoszona podczas Mszy Świętej w bazylice św. Krzyża w Warszawie 16 marca 2014 r.
II Niedziela Wielkiego Postu:
Rdz 12, 1-4a; Ps 33, 4-5. 18-20. 22; 2 Tm 1, 8b-10; Mt 17, 7; Mt 17, 1-9
Drodzy Siostry i Bracia, Chorzy, Samotni, Więźniowie. Drodzy Radiosłuchacze. Czcigodni Członkowie Wspólnoty Apostolstwa Chorych.
Trwamy w Wielkim Poście. Podejmujemy wysiłek nawrócenia. Nie ma on dotyczyć tylko postaw zewnętrznych. Nawrócenie jest czymś dogłębnie wewnętrznym. Jest miłowaniem Boga z całego serca, aż po krzyż, miłowaniem bliźniego, aż przebaczę; jest otwarciem się na wrażliwość Boga, aż będę wrażliwszy na ludzką biedę. Po prostu jest wyjściem z własnego świata egoizmu. Gdybyśmy zewnętrznie deklarowali, iż kochamy Boga, a z najbliższymi nie żyli w zgodzie i zamknęli serce na człowieka w potrzebie, nasz post nie miałby sensu.
Gdy stajemy w prawdzie przed Bogiem i sobą, zaczynamy dostrzegać, iż nasze naturalne siły są ubogie: ludzka miłość jest ułomna, wola krucha, a duch tego świata wdziera się w umysł. Odkrywamy bezmiar naszej nędzy; jawi się nam ona jako duchowa pustynia, „niepełnosprawność duchowa”, która jest znacznie gorsza niż fizyczne inwalidztwo. Poznanie tego nie jest przyjemnym doświadczeniem, ale bardzo ważnym.
„Bóg nie może wypełnić tego, co jest pełne. On może wypełnić tylko to, co jest puste” – pisała kiedyś bł. Matka Teresa z Kalkuty do pewnego kapłana. „Twoje wielkie ubóstwo i twoje ‘tak’ jest punktem wyjścia, aby być lub stać się pustym. Najważniejsze nie jest to, ile ‘mamy’ do dania, ale do jakiego stopnia jesteśmy ogołoconymi, aby w pełni otrzymać Jezusa” – podpowiada nam błogosławiona od ubogich z Kalkuty. I kończy list ważną wskazówką: „Uśmiechnij się do Jezusa za każdym razem, kiedy twoje ‘nic’ ciebie przestraszy.” Odkrycie naszej nędzy i pustki nie ma być powodem do rozpaczy, czy też lęku, ale do ufności w Miłosierdzie Boga, zanurzeniem się w Jego Ranach, bo On nas kocha „do końca”. To punkt wyjścia do pracy nad sobą. Odkrycie tej drogi nie jest proste.
Podobnie było w życiu apostołów. Jezus formował ich. Oni szli za Nim. Nieraz błądzili, nie rozumieli Go; Jezus jednak cierpliwie ich prowadził Słowem i przykładem swojego życia. W wydarzeniu Przemieniania doświadczyli również swojej ograniczoności. Widzieli przemienione człowieczeństwo Jezusa, Jego Bóstwo i chwałę; równocześnie wiedzieli, kim oni są. W uszach Piotra i w jego sercu brzmiały jeszcze niedawno skierowane do niego słowa: „Zejdź mi z oczu szatanie! Jesteś mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, ale ludzki!” Widząc zaś Go Przemienionego Piotr i apostołowie „upadli na twarz”, bo „bardzo się zlękli”.
Ukazanie pełnej chwały Jezusa miało umocnić serca apostołów, ich wiarę na czas próby – cierpienia i uniżenia Syna Bożego; wtedy, gdy Jego Bóstwo będzie zakryte dla oczu ludzi. Jak pamiętamy, próba ta wstrząsnęła nimi do głębi. Dlatego aż trzykrotnie Chrystus – Sługa Jahwe zapowiadał swoją mękę i śmierć, oraz cierpliwie przypominał, iż Jego droga do chwały jest również drogą ucznia.
Siostry i bracia
Idąc drogą naszego nawrócenia, Jezus daje nam dzisiaj ważną naukę: nie można trwać z Nim w Miłości i uwielbiać Go, bez wyrzeczenia, bez ofiarnej miłości, bez krzyża. Dlaczego? Bo pragnienie dobra drugiej osoby – a przecież to nasza chrześcijańska służba – poprowadzi nas prędzej czy później do ofiary z siebie: ze swojego czasu, zdolności, czasem ze snu, pieniędzy, a może i do ofiary ze swojego życia. To miłość matki, która w nocy wstaje, aby nakarmić płaczące dziecko. To miłość dorosłego dziecka, które opiekuje się starszymi rodzicami, jest z nimi, nie opuszcza ich. To miłość żony, która troszczy się o chorego na Alzhaimer męża, pomimo tego, iż sama niedomaga. Miłość pielęgniarki, która po raz kolejny pochyla się nad wzywającym ją chorym; lekarza, który służy swoją wiedzą medyczną; kapelana, który śpieszy do szpitala w nocy, aby udzielić sakramentu namaszczenia. W takiej miłości nie ma wzniosłych uczuć, za to konkret czynu. Drogą rozwoju osobistego – jak to często dzisiaj mówimy „samorealizacji” – jest służba bliźniemu. Nagrodą jest przytulenie Serca Jezusowego. I to jest sedno naszego nawrócenia! Czy chcę takiego nawrócenia?
Aby wytrwać w takiej miłości, nie wystarczą zewnętrzne deklaracje. Konieczna jest codzienna zażyłość z Jezusem! Raz pójdziemy z Nim na Tabor, aby doświadczyć Bożej chwały (podziękujmy Bogu za te chwile uniesień, powracajmy do nich zwłaszcza w trudnościach, gdy nasza wiara poddawana jest próbie). Innym razem będzie to Golgota i jednoczenie się z Jezusem Opuszczonym – i za te chwile próbujmy Mu dziękować. Bez więzi z Jezusem cierpiącym i uwielbionym nasze nawrócenie będzie powierzchowne. Pewien pisarz z IV w., Hilary z Poitiers, gdy był już w sile wieku i żonaty, nawrócił się. Napisał wówczas, zwracając się do Boga: „Zanim Cię poznałem, nie istniałem.” Dopiero poznanie Jezusa uwielbionego i cierpiącego prowadzi nas do pełni życia.
Siostry i bracia
Łaski wejścia w całe życie Jezusa, poznania Go, i cierpiącego i chwalebnego doświadczyła pewna młoda Włoszka, współcześnie żyjąca – Chiara Badano. Matka Chiary, Maria Teresa uczyła ją od dzieciństwa rozpoznawania głosu Bożego w sercu, wrażliwości na niego, chodzenia za nim. Poznała bliżej Jezusa, Jego miłość; dzięki zaś Ruchowi Focolari zapragnęła naśladować Jezusa Opuszczonego. Bóg dopuścił na nią ciężką chorobę, nowotwór kości. Miała wówczas 17 lat. Gdy usłyszała diagnozę i zapowiedź cierpień, przez które przejdzie, nie rozpaczała, przyjęła te słowa spokojnie. Potrzebowała pół godziny – w tym czasie przeszła walkę duchową – aby powiedzieć Jezusowi: „Jeśli Ty tego chcesz, ja również chcę tego.” Jednocząc się z Nim, ofiarowała cierpienia za Kościół, za młodzież, za misje.
W lipcu 1990 r. napisała list do Chiary Lubich, założycielki Focolari: „medycyna złożyła broń. Wszystko zależy od Boga. Ponieważ przerwano zabiegi, nasilił się ból kręgosłupa, spowodowany dwoma operacjami i unieruchomieniem w łóżku. (…) Czy zdołam być wierna Jezusowi Opuszczonemu? Czuję się tak bardzo mała, a droga do przebycia jest ciężka. Czasem czuję się przygnieciona cierpieniem. Lecz to Umiłowany przychodzi mnie odwiedzić”. Trzy miesiące później mając 19 lat odeszła do Jezusa. Ostatnie słowa, które wypowiedziała do mamy: „Ciao, bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa”. Cztery lata temu została ogłoszona błogosławioną.
Bł. Chiara otrzymała od założycielki Focolari przydomek „Luce”, czyli „Światło”, gdyż jej postawa w cierpieniu stała się dla wielu światłem, jak żyć. W cierpieniu świeciła nie swoim światłem, ale światłem Chrystusa Opuszczonego i Uwielbionego, któremu podczas Przemienienia „twarz zajaśniała jak słońce”. To nasze chrześcijańskie powołanie, o którym pisze św. Ambroży. Porównywał on misję członków Kościoła do księżyca w pełni. Księżyc nie świeci swoim światłem, ale blaskiem odbitym od Słońca; w mroku nocy oświetla błądzącemu drogę. Jezus przez świadectwo bł. Chiary oświeca mroki naszego życia.
Kluczem do zrozumienia życia bł. Chiary Luce Badano była jej postawa miłości, aż do pełnego ogołocenia, ofiary z siebie, ofiary z tego, co najtrudniejsze – z cierpienia. Gdy dała Jezusowi to wszystko, On mógł w niej w pełni zamieszkać; Chiara zaś doświadczała Jego obecności, cieszyła się na spotkanie z Nim w Wieczności. Przygotowywała siebie i swoich bliskich na swój pogrzeb, jak na zaślubiny. Chciała Jezusowi ofiarować wszystko, łącznie z wewnętrznymi narządami. Gdy z racji choroby nowotworowej nie mogła tego uczynić, powiedziała, iż posiada jeszcze serce, którym pragnie kochać.
Siostry i bracia
Jezus przemienił się zewnętrznie wobec apostołów. Użyty przez św. Mateusza czasownik „przemienić” oznacza tyle co „przybrać wygląd inny od zwykłego”. Nasze przemienienie dotyczy najpierw serca, które ma się nawrócić na miłość ofiarną, służebną, by później zewnętrznie zajaśnieć, podobnie jak bł. Chiara i wielu innych, którzy z pogodą ducha znoszą swoje cierpienia.
Odkryjmy obecność potrzebujących wokół nas: chorych, cierpiących, ubogich na duszy i na ciele. Ich jest tak wielu pośród nas! Służąc im, wchodzimy do szczególnej świątyni, nie murowanej. To obłok chwały Bożej i równocześnie „katedra Jezusa Opuszczonego”: Jezusa ostatniego, cierpiącego, pogardzonego, zepchniętego na margines społeczeństwa. W tej „katedrze” – podobnie jak w kaplicy Misjonarek Miłości – wyryte jest jedno słowo: „Pragnę”, które Jezus konając wypowiedział na krzyżu. On pragnie naszej miłości, abyśmy Mu służyli w cierpiących i On pragnie miłości cierpiących.
W tym roku mija 85 lat od powstania Apostolstwa Chorych w Polsce. Tyle lat jest także wydawany miesięcznik „Apostolstwo Chorych”. Pragnę podziękować wszystkim chorym, którzy z pogodą ducha trwają w tej wspólnocie, tworząc niewidzialną świątynię, „katedrę Jezusa Opuszczonego” i budując tym samym Kościół.
W tych dniach odchodzi do Boga pani Leokadia należąca do Apostolstwa Chorych, która ofiaruje swoją modlitwę i cierpienie za kapłana-neoprezbitera. On zaś towarzyszy jej, m.in. odprawiając przy jej łóżku Msze św. Wzajemnie sobie służą, a celem jest zbawienie pani Leokadii, księdza oraz wiernych, którym on posługuje. Chciałbym zaprosić chorych, którzy pragnęliby ofiarować swoją modlitwę i cierpienie za kapłanów i misjonarzy do wspólnoty Apostolstwa Chorych. Amen.