Dobrze umrzeć
Święty Józef. Tak bardzo bliski ludzkiemu sercu, iż pragniemy widzieć w nim Orędownika w chwili dla człowieka najtrudniejszej i zarazem najważniejszej – w chwili śmierci.
2014-03-19
Stosunkowo niewiele wiemy o ziemskiej drodze św. Józefa – ziemskiego Opiekuna Jezusa i Jego Matki - Maryi. Ale nawet te skromne informacje, których źródłem jest Nowy Testament i Tradycja, sprawiają, że jest On tak bardzo bliski ludzkiemu sercu, iż pragniemy widzieć w nim Orędownika w chwili dla człowieka najtrudniejszej i zarazem najważniejszej – w chwili śmierci.
Nie wiemy dokładnie, kiedy ta chwila nastąpiła w życiu św. Józefa. Niektórzy Ojcowie Kościoła uważają, że św. Józef żył jeszcze w trakcie publicznej działalności Jezusa a nawet w chwili Jego wniebowstąpienia, inni – że zmarł krótko przed męką Chrystusa na krzyżu. Najwięcej jednak świadczy na korzyść twierdzenia, że zmarł przed rozpoczęciem przez Chrystusa Jego publicznej działalności. Zdaje się na to wskazywać kilka przesłanek. Na przykład podczas ofiarowania nowonarodzonego Jezusa, Symeon ze słowami swego proroctwa zwrócił się tylko do Maryi, tak jakby wiedział, że nie będzie już ono dotyczyło Józefa. Relacja z wesela w Kanie Galilejskiej także wskazuje, że nie było go tam razem z Maryją i Jezusem. Wniosek o wcześniejszej śmierci św. Józefa można wysnuć również z samego nauczania Jezusa. Kiedy mówił o swoim Ojcu, słuchacze nie pytali, którego Ojca ma na myśli, a kiedy wszedł do nazaretańskiej synagogi w Nazarecie, jego ziomkowie nie nazwali Go, jak dawniej, synem cieśli czy synem Józefa, lecz cieślą i synem Maryi. W 13 rozdziale Ewangelii św. Mateusza czytamy natomiast, że ci, którzy próbowali umniejszyć autorytet Jezusa, wśród Jego żyjących krewnych nie wymienili Jego ziemskiego ojca, Józefa. Wreszcie sam opis Męki Pańskiej świadczy o tym, że Józefa nie było już wśród żyjących, i to nie tylko dlatego, że Ewangelia nie zanotowała jego obecności pod krzyżem, ale głównie z tego powodu, że gdyby żył, Jezus nie powierzałby Janowi opieki nad swoją Matką, bo przysługiwałaby ona Jej mężowi.
Niezależnie jednak od tego, kiedy nastąpiła śmierć św. Józefa, w powszechnym przekonaniu musiała to być śmierć dobra i piękna. Należy się bowiem domyślać, że odchodził w ramionach ukochanych: Maryi i Jezusa, któremu tu, na ziemi, zastępował Ojca. Zważywszy na poprzedzające tę śmierć życie Józefa całkowicie podane woli Bożej, jest raczej pewne, że nie było w nim lęku przed Bożą sprawiedliwością.
Modlimy się, aby Bóg zachował nas od nagłej i niespodziewanej śmierci. Czy oznacza to, że wolelibyśmy, aby naszą śmierć poprzedziła długa choroba, nieuchronnie związana z długotrwałym cierpieniem? Z pewnością nie! Chodzi raczej o to, aby nas śmierć nie zaskoczyła, abyśmy mieli czas ją niejako oswoić, przygotować się do niej. Należy przypuszczać, że tak właśnie było w przypadku Józefa, który na co dzień obcował z Bogiem w osobie Bożego Syna Jezusa Chrystusa. Kto wie, czy pierwszy wyraźny krok na tej drodze św. Józef nie uczynił już jako opiekun dwunastoletniego Jezusa, wtedy gdy wraz z Maryją po trzech dniach poszukiwań odnaleźli zaginionego Jezusa, nauczającego w świątyni.
Z pewnością zdał sobie sprawę, że ten, któremu dotąd – najlepiej jak umiał – zastępował Ojca, dorasta, rozpoczyna inne życie, w którym jego rola nie będzie już taka ważna, na pierwszym planie Jezus postawił bowiem swojego Ojca Niebieskiego. Takie uczucia nie są obce także wszystkim innym rodzicom. Moment, kiedy uświadamiamy sobie, że nasze dzieci rozpoczynają własne życie, że nie jesteśmy im już tak bardzo potrzebni, dla wielu z nas jest właśnie tą pierwszą chwilą, która przywodzi myśli o własnym odchodzeniu, o własnym zbliżaniu się do kresu ziemskiego życia. Z tego powodu to doświadczenie, choć nieco bolesne, może być – wbrew pozorom – bardzo pożyteczne. Myśli o własnej śmierci nie warto bowiem zagłuszać. Ona i tak nadejdzie. Zamiast tego warto uświadomić sobie, że śmierć jest w istocie nowym narodzeniem. Im wcześniej zdamy sobie z tego sprawę, tym łatwiej będzie nam zaakceptować jej fakt. Umieranie – jak narodzenie – trochę zaboli. To zrozumiałe zwłaszcza, że w momencie śmierci uświadomimy sobie, co tak naprawdę było ważne, co przegapiliśmy, czego już nie nadrobimy. Aby ten ból nie przerodził się w rozpacz prośmy już dziś o wsparcie św. Józefa – patrona dobrej śmierci. On z pewnością pomoże nam rzucić się z ufnością w ramiona miłosiernego Boga. Bo „dobrze żyć – to wiele, dobrze umrzeć – to wszystko...”.
W Polsce działa zrzeszenie modlitewne o nazwie „Apostolstwo Dobrej Śmierci” którego celem jest przypominanie o pilnej konieczności dobrego przygotowania się do ostatecznego spotkania z Bogiem.
Wstępujący do Stowarzyszenia, poprzez swoje modlitwy i ofiary, pragną wyjednać dla wierzących wytrwanie w łasce uświęcającej, dla obojętnych religijnie i dla grzeszników – łaskę nawrócenia, oraz dla wszystkich – dobrą i świętą śmierć.
Realizując powyższe cele, należący do Stowarzyszenia kierują często swe myśli ku wieczności, starają się wystrzegać grzechu, by wzrastać w dobru i w ten sposób być gotowym na śmierć w każdej chwili życia. Grupy Apostolstwa żywią szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Bolesnej i św. Józefa, mają udział w zasługach płynących ze wspólnych modlitw, uczestniczą w przywilejach i łaskach, będących owocami odprawianych każdego dnia Mszy Świętych w ich intencji.
Więcej informacji na stronie: www.apostolstwo.pl/