Dobry Papież Jan
Był następcą św. Piotra 4 lata, 7 miesięcy i 6 dni. Niewiele? Ale to właśnie on, Jan XXIII, w październiku 1958 roku zapoczątkował w Kościele nowy, powiedzielibyśmy: nowoczesny styl sprawowania władzy Piotrowej. Styl bliższy ludziom, mniej zwracający uwagę na „watykańską etykietę”, bardziej bezpośredni, otwarty na osoby o odmiennych przekonaniach, wychodzący na różnego rodzaju „peryferie”, traktujący wszystkich jako dzieci jednego Ojca w niebie.
2016-10-11
Warto pamiętać, że to, co już nas zwykle nie dziwi – choć czasem i dzisiaj zaskakuje! – zapoczątkowane zostało ponad 60 lat temu przez papieża Jana. Umierał – tyle lat przed Janem Pawłem II – „na oczach całego świata”. 3 czerwca 1963 r. na Placu św. Piotra, jak pamiętnego 2 kwietnia 2005 r., tysiące wiernych trwały na modlitwie, wpatrywały się w okno papieskiego apartamentu, wreszcie ze łzami polecały Bogu duszę ukochanego ojca świętego.
Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem – na początku pontyfikatu udał się do więzienia. Rozmawiając z więźniami, pocieszał ich, mówiąc, że jego krewny też trafił za kratki – za kłusownictwo. Podczas innej wizyty zauważył, że niektóre cele są zamknięte. Kiedy dowiedział się, że przebywają tam najbardziej niebezpieczni przestępcy, poprosił o otwarcie wszystkich drzwi, „bo wszyscy ci nieszczęśliwi ludzie to dzieci Boże”… Mawiał też: „Jak nędzne jest życie biskupa czy księdza zredukowanego wyłącznie do roli dyplomaty lub biurokraty”. Dzisiaj echem tych słów są podobne wypowiedzi papieża Franciszka...
Takich „podobnie” można by znaleźć mnóstwo; dotyczyłyby zarówno podejścia do odczytywania Ewangelii „tu i teraz”, jak i spraw bardziej zewnętrznych, na przykład stosunku do papieskiego protokołu. Kiedy noszono papieża Jana w „sedia gestatoria”, mawiał, że to „bardzo niewygodny fotel” i wyraził pragnienie, by mógł chodzić na własnych nogach. Przekonywano go, że dzięki temu ludzie widzą go lepiej. Wtedy pogodził się z tym… upokorzeniem „z miłości do bliźnich”.
Fascynująca, a jednocześnie prosta i wzbudzająca ciepłe uczucia osobowość świętego papieża Jana XXIII zasługuje na głębszą refleksję, a przede wszystkim na naśladowanie.
Dusza zbawiająca dusze
– Jan XXIII dał się poznać światu jako „Dobry Papież”. Źródłem jego dobroci i pokoju było posłuszeństwo Kościołowi i Opatrzności – mówił papież Franciszek w bazylice watykańskiej podczas spotkania z mieszkańcami Bergamo, rodzinnego miasta Papieża Roncallego, 3 VI 2013 r., w 50. rocznicę jego śmierci. Franciszek wyznał, że dni, w których umierał Jan XXIII, wciąż pozostają w jego pamięci. Plac św. Piotra stał się wówczas „sanktuarium pod gołym niebem”, gdzie ludzie ze wszystkich środowisk modlili się za umierającego papieża.
Wieloletni sekretarz Jana XXIII, ks. Loris Capovilla, od niedawna kardynał, otrzymał tuż po śmierci papieża list od młodego człowieka. Mężczyzna przyznał, że nie był praktykujący i drażniła go matka, słuchająca przez kilka dni radiowych komunikatów o umierającym papieżu. Przełomem stał się dla niego moment śmierci Jana XXIII. „Wracałem właśnie z pracy – napisał – kiedy na ulicy zobaczyłem płaczącego mężczyznę w moim wieku. Wybełkotał tylko: »Umarł« – jakby chciał powiedzieć: »Mój ojciec«”. Uścisnęliśmy sobie ręce – i to wystarczyło: dwaj obcy, ale w tym momencie bracia. Łzy napłynęły mi do oczu. W domu zastałem oczywiście rodzinę przed telewizorem. Znów ogarnęło mnie dziwne uczucie bycia sierotą. Mama przytuliła mnie wtedy, jak kiedyś, gdy byłem dzieckiem: matka rozumie wiele! Ojcze, chłopak, który nie wierzy w księży, który rzadko chodzi do kościoła, tego wieczoru, pragnąc przebaczenia, poszedł się wyspowiadać, aby móc pracować dla sprawiedliwszego świata – tak jak chciał tego on, podobnie jak ja syn ubogich ludzi. Tak, nie jestem zbyt praktykujący, ale tak naprawdę czuję się chrześcijaninem i ta śmierć wzywa mnie do życia. Teraz wiem: Papież Jan, zanim się zorientowałem, wkroczył do mojego serca”.
Zanim jednak nastąpiła „święta śmierć”, było długie, „walczące” o świętość życie. Kiedy czyta się „Dziennik duszy” Jana XXIII, pojęcie walki duchowej narzuca się samo. Przyszły papież rozpoczął swoje notatki w wieku zaledwie 14 lat, gdy wstąpił do niższego seminarium duchownego. Uderza w nich wyjątkowa dojrzałość oraz nieustanny wysiłek, by pozostać wiernym wybranej drodze; pragnienie życia blisko Boga, w pokorze i posłuszeństwie. Od początku wie, że ma zostać kapłanem i pragnie tego. Równocześnie odczuwa swoją słabość i rozumie, że tylko wytrwała praca nad sobą i zaufanie Bogu, który prowadzi swoimi drogami, pozwoli mu zrealizować marzenia. Podczas rekolekcji przed święceniami kapłańskimi pisze: „Kim będę w przyszłości? Czy dobrym teologiem, wybitnym prawnikiem, wiejskim proboszczem czy też zwykłym, biednym księdzem? Cóż mnie to może obchodzić! Może niczego nie osiągnę, może znacznie więcej – to wszystko zależy od tego, co Bóg zechce ze mną uczynić. Bóg jest dla mnie wszystkim”.
W dzień św. Wawrzyńca, 10 sierpnia 1905 r., po święceniach kapłańskich, które przeżył jedynie ze swymi przełożonymi, napisał list do biskupa swojej diecezji Bergamo oraz do swoich rodziców. Popołudnie spędził „sam na sam z Bogiem” – jak zanotował. „Sam z moimi myślami, postanowieniami, ze szczęściem mego kapłaństwa. Wyszedłem z domu. Zatopiony w Panu, nie widząc na ulicach Rzymu nikogo, odwiedziłem najbardziej czczone kościoły, ołtarze świętych i obrazy Matki Boskiej. Nawiedzenia były króciutkie, lecz tego wieczoru wydawało mi się, że mam wszystkim coś do powiedzenia i że każdy z tych świętych też chce mi coś powiedzieć. I rzeczywiście tak było”.
U schyłku życia, 11 sierpnia 1961 r., zapisze w „Dzienniku”, że cotygodniowa spowiedź praktykowana od dziesiątków lat pozostaje dla niego „solidną podstawą w dążeniu do doskonałości: przynosi uspokojenie wewnętrzne” i pomaga być przygotowanym „każdej godziny i każdej chwili dnia” na stawienie się przed Panem. Kilka dni później, w uroczystość Wniebowzięcia, doda, że odmawiany w całości Różaniec jest dla niego „ustawiczną medytacją oraz spokojną, codzienną kontemplacją”. Podczas rekolekcji przygotowujących do rozpoczęcia Soboru napisze natomiast: „…czymże jest to życie papieża, jeśli nie odprawianiem dzień po dniu prawdziwych rekolekcji dla zbawienia własnej duszy, pragnącej zbawić dusze wszystkich ludzi, odkupionych przez Chrystusa, »Zbawiciela Świata«”?”.
Ks. Loris Capovilla wypowiedział o papieżu Janie piękne świadectwo: że „dał nam przykład dotykania dusz jeszcze zanim otworzy się usta”.
Anegdoty i wspomnienia
„Namiestnik Chrystusa”! Ach, nie jestem godny tej nazwy, ja, biedny syn Battisty i Marianny Roncallich, dwojga niewątpliwie zacnych chrześcijan, lecz jakże skromnych i pokornych” – pisał Jan XXIII w „Dzienniku duszy” niespełna dwa lata przed śmiercią.
Oboje rodzice dożyli konsekracji biskupiej syna w roku 1925. Jak podkreślał często papież, rodzina była biedna, ale szczęśliwa. Dla dziesiątki dzieci – pięciu córek i pięciu synów – w domu były jedynie dwie pary skórzanych butów. Na co dzień noszono drewniaki lub chodzono boso. W tym kontekście słowa Jana XXIII przytoczone przez jednego z jego biografów, Roberta Quardta, mogą wywołać głęboką refleksję: „Nie przychodziło nam na myśl, że czegoś nam brak, bo w istocie nie brakowało nam niczego…”. Czterogodzinny marsz do szkoły i ze szkoły stanowił dla dziesięcioletniego chłopca poważny wysiłek, toteż troskliwa matka „przygotowywała mu w domu dodatkowy posiłek w postaci… jednego jajka”!
Po roku rodzice przenieśli Angela do Bergamo, do Konwiktu Biskupiego. Później wstąpił do niższego seminarium duchownego. Prowadzone przez niego od tego czasu notatki później, dzięki ks. Lorisowi Capovilli, zostały za zgodą papieża wydane pod tytułem „Dziennik duszy”. Można w nim prześledzić duchową drogę chłopca i młodzieńca, później gorliwego księdza, a wreszcie wielkiego, ale do końca odznaczającego się prostotą i pokorą papieża.
Pełniąc kolejne ważne funkcje kościelne, Angelo Roncalli zawsze latem przyjeżdżał do Sotto il Monte. Nigdy nie wstydził się swego chłopskiego pochodzenia. Było naturalne, że gdy trafił się w rodzinie czy w sąsiedztwie jakiś ślub czy chrzciny, proszono biskupa, a później kardynała o posługę szafarza. Przyszły papież potrafił też być elastyczny w mniej istotnych w sprawach. Kiedy umarł jeden z członków rodziny, zapytano wuja, czy jego zdaniem należy odłożyć planowany ślub. On poradził wówczas, by młodzi pobrali się mimo tradycyjnej żałoby.
Gdy Angelo Roncalli przebywał w Turcji jako delegat apostolski, podporządkował się obowiązującemu tam zakazowi noszenia stroju duchownego: przez 10 lat chodził w garniturze i w meloniku. Tak wspominała przeżycia związane z zarządzeniem Atatürka w „Wyznaniach zakonnicy” siostra Emmanuelle: „Jego także obowiązywało nowe prawo. Z całą prostotą przyszedł nas odwiedzić. Był dość przy kości. Jeśli jego krawiec spodziewał się, że szyjąc mu maksymalnie wąski płaszcz, otrzyma efekt wyszczuplający, to stało się dokładnie na odwrót. Nasz kochany biskup, dość zaambarasowany swoim wyglądem, trzymając ręce splecione na brzuchu, dodawał nam otuchy: »Nie należy się przejmować, nawet jeśli ewidentnie naszym nowym strojom daleko do doskonałości. Przy kolejnym szyciu na pewno będzie lepiej«. Biskup pobłogosławił nas z łagodnym uśmiechem i wyszedł”.
Mając 63 lata, został nuncjuszem w Paryżu. Tam zaprosił raz do siebie swych czterech braci. Elegancko wystrojeni przez siostry na drogę, przybyli w krawatach, a wieczorem natrudzili się, by je rozwiązać. Ale najgorszy okazał się ranek… Ani oni, ani ich dostojny brat nie potrafili zawiązać krawatów. Nuncjusz, z całą prostotą, bez skrępowania, przedstawiał więc francuskim dostojnikom braci bez krawatów!
Jako nuncjusz we Francji, by rozweselić przygniecionego problemami kraju prezydenta Auriola (który zresztą wręczył mu, jako głowa państwa, kardynalski biret), ofiarował mu świeżo wydaną książkę „Don Camillo”.
Dzięki swemu taktowi, życzliwości i przyjaznej postawie zdobył sobie sympatię i szacunek Francuzów. Gdy mianowany kardynałem opuszczał Paryż, cała Francja żegnała go z prawdziwym żalem.
Kiedy do Sotto il Monte dotarła wieść, że „wujek Angelo” został papieżem, całą noc na znak radości palono sztuczne ognie i ogniska, a następny dzień był wolny od nauki w szkole. Wszyscy żałowali tylko, że „wuj Angelo” jako papież już nigdy nie odwiedzi rodzinnych stron…. Na koronację papieża Jana XXIIII wyruszyła prawie 40-osobowa delegacja rodzinna. Wybierając się na tę uroczystość, siostra Assunta nie zapomniała zawieźć swojemu dostojnemu bratu domowej kiełbasy, „bo nie wiadomo, co mu tam w Rzymie dają do jedzenia”. Po koronacji papież spożył obiad w rodzinnym gronie. Powracając do lat dziecięcych, wspominał, jak jego ojciec nosił go na plecach na odległe pielgrzymki. Teraz, po 70 latach, wniesiono go na sedii do Bazyliki św. Piotra…
Wiele sympatii miał dla ludzi prasy. W pierwszych dniach po wyborze przyjął na specjalnej audiencji 500 dziennikarzy. Żartował z nimi o plotkach rozsiewanych na temat zakończonego konklawe, ale też – już na poważnie – zalecił im, by w swym sumieniu i swych słowach byli zwiastunami prawdy. Wezwał też do siebie redaktora „Osservatore Romano” i zażądał, by zaniechano używanych dotąd określeń typu: namaszczone czy oświecone słowa, dostojne kroki itp. Chciał, by informacje podawane były po prostu: ojciec święty powiedział to i to, udał się tam i tam.
W pierwsze papieskie Boże Narodzenie 1958 r. po południu Jan XXIII odwiedził chorych w dwóch rzymskich szpitalach. Podobne wydarzenie nastąpiło blisko 100 lat wcześniej, w 1854, gdy Pius IX niósł pomoc duchową chorym w czasie epidemii cholery. Papież rozmawiał swobodnie z chorymi dziećmi. Żadne nie bało się go. Jeden z chłopców, zapytany o imię, odpowiedział rezolutnie: „Angelo”, na co papież odrzekł: „Wiesz co, ja też tak się kiedyś nazywałem, ale teraz mam na imię Jan”.
Wcześniej, zgodnie z tradycją, papieże spożywali posiłki sami. Jan XXIII przez osiem dni próbował dostosować się do tego zwyczaju. „Ale mi to nie służyło – stwierdził później. – Nie jestem przecież seminarzystą, który coś przeskrobał i za karę nakazują mu spożywanie posiłków w odosobnieniu!”.
Papież Jan był towarzyski i lubił rozmawiać z ludźmi. Mawiał: „Pan Bóg dał nam język, byśmy się dzięki niemu lepiej porozumiewali, poznawali, bardziej szanowali i uczyli wzajemnej miłości. Trzeba doceniać ten Boży dar…”. Tak było na przykład z ogrodnikami, którzy opowiadali potem, że choć od długich lat pracują w papieskich ogrodach, nigdy nie mieli okazji odezwania się do papieża.
Któregoś dnia papież wstąpił do jednego z watykańskich warsztatów. Robotnicy z przejęcia nie byli w stanie się odezwać. Papież polecił więc przynieść wino. Podniósł w górę kielich, wznosząc toast za zdrowie pracowników. Wtedy języki się rozwiązały.
W każdą niedzielę ojciec święty udzielał publicznych audiencji. Kiedyś wyraźnie przepychającym się siostrom zakonnym zwrócił z uśmiechem uwagę: „Tak, tak, zakonnice są układne w swoim klasztorze, ale jak tylko znajdą się poza nim, stają się wybitnie przebojowe!”.
Po rozmowie z pewnym elektrykiem, gdy dowiedział się, że mając dużą rodzinę, ledwie wiąże koniec z końcem, zarządził duże podwyżki dla robotników watykańskich. Natomiast przed świętami Bożego Narodzenia wydał w Watykanie zarządzenie, by każda z rodzin liczących powyżej czworga dzieci otrzymała specjalny upominek.
Głośna była audiencja, jakiej udzielił Jan XXIII Adżubejowi – zięciowi Nikity Chruszczowa, sekretarza generalnego partii komunistycznej i przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR. Niektórzy jawnie krytykowali decyzję papieża. W rozmowie z kard. Wyszyńskim na krótko przed śmiercią Jan XXIII powiedział: „Zdaję sobie sprawę, że takie spotkanie towarzyskie nie rozwiązuje trudności, ale powoli żłobi nowe drogi do ludzi. (…) czyż jako najwyższy pasterz, do którego przychodzą wszyscy, mógłbym odmówić prośbie o przyjęcie…?”.
Od młodości wielkim pragnieniem Angela Roncallego był bliski kontakt z Bogiem oraz pokora. Już w 1898 r. zaznaczył w dzienniku: „Bezwzględnie potrzeba mi jeszcze: 1. większej uwagi podczas odmawiania modlitw; 2. trochę mniej drzemania podczas medytacji; 3. częstszego wzbudzania aktów strzelistych…”. Pod koniec 1902 r. pisał: „W związku z pokorą – będę unikał o ile możności mówienia o sobie samym w pierwszej osobie; zaimków »ja« i »mnie« muszę się tak wystrzegać, jak gdyby to były węże. Będę unikał plotkowania, zwłaszcza w pewnych okolicznościach i na pewne tematy”. Natomiast pod koniec życia wyznał: „To poczucie małej wartości, stale mi towarzyszące, jest wielką łaską Bożą, która mnie chroni od pychy i sprawia, ze zachowuję prostotę, bez której naraziłbym się tylko na śmiech. (…) Wszelkie nadawanie sobie tonów wyższości i wysuwanie naprzód swojej osoby jest egoizmem i porażką (…). Moje skromne, a teraz już długie życie rozwinęło się jak z kłębka pod znakiem prostoty i czystości. Nic mnie nie kosztuje przyznanie się do tego i powtarzanie, że moja wartość – to jedno wielkie nic”.
Jan XXIII cenił bardzo XVI-wiecznego kard. Cezarego Baroniusza. Jego hasło: „Obedientia et pax” – „Pokój i posłuszeństwo” towarzyszyło jego posłudze – zarówno biskupiej, jak i papieskiej. Przed samym konklawe modlił się zresztą na jego grobie w jednym z kościołów rzymskich.
Miał wielkie nabożeństwo do Maryi. Czcił Ją w różnych wizerunkach. W 1956 r. odwiedził Fatimę. W Lourdes był aż dziesięć razy, po raz ostatni w marcu 1958 roku, gdy jako przedstawiciel Piusa XII poświęcił podziemną bazylikę pw. Piusa X.
Mówiąc o nabożeństwie do Matki Najświętszej, użył Jan XXIII kiedyś takiego określenia: „Modlitwa do Matki Bożej podobna jest do rozmowy telefonicznej – kto wywołuje i przyzywa Ją, temu Ona też odpowiada”.
Pokój, dobroć, posłuszeństwo
– Angelo Roncalli był człowiekiem umiejącym przekazywać pokój; pokój naturalny, radosny, serdeczny. Wraz z wyborem na papieża ów pokój ukazał się całemu światu i został nazwany dobrocią – powiedział papież Franciszek 3 VI 2013 r. – W rzeczywistości Papież Jan przekazywał pokój, ponieważ pokój zapanował w głębi jego duszy, co było owocem długiej i trudnej pracy nad sobą, (...) stopniowego oczyszczania serca. Dzień po dniu odkrywał i umartwiał pragnienia, które pochodziły z egoizmu, a także rozeznawał natchnienia Pana, dając się prowadzić mądrym kierownikom duchowym i czerpiąc natchnienie z takich mistrzów, jak św. Franciszek Salezy czy Karol Boromeusz” – mówił dalej Franciszek.
– Przede wszystkim posłuszeństwo miało dla niego bardzo proste i konkretne znaczenie: pełnić w Kościele tę posługę, o którą proszą przełożeni, niczego nie szukając dla siebie, od niczego się nie wykręcając – powiedział papież. – Przez to posłuszeństwo ksiądz i biskup Roncalli przeżywał wierność jeszcze głębszą, którą moglibyśmy nazwać tak jak on zdaniem się na Opatrzność Bożą. Stale bowiem przyznawał w wierze, że na tej drodze życia, wyznaczanej pozornie przez innych, a nie według własnego uznania czy na podstawie własnej wrażliwości duchowej, Bóg realizował swój plan.
Najbardziej widoczne było bezwarunkowe otwarcie papieża Jana na Boże plany, gdy przyszło mu zapoczątkować sobór powszechny. Relacjonował, że kiedy powiedział kardynałom o swojej decyzji i spostrzegł ich zdumienie, wtedy uświadomił sobie, że rozpoczął rewolucję. „Wieczorem nie mogłem zasnąć – pisał – i pomyślałem sobie wtedy: Giovanni – dlaczego nie śpisz? Czy to ty, papież, rządzisz Kościołem, czy Duch Święty? To przecież Duch Święty, więc śpij, Giovanni!”.
Papież Jan pragnął ponad wszystko zjednoczenia chrześcijan. Z tego względu na obrady Soboru zaprosił – w charakterze obserwatorów – przedstawicieli innych wyznań, którzy mogli przedstawiać swoje opinie. I tak na przykład bracia ze wspólnoty Taizé – jej założyciel brat Roger Schütz oraz Max Thurian z Taizé – wnieśli wkład w ostateczny kształt trzech spośród 16 dokumentów soboru.
Zawsze pragnął, by ludzie byli dla siebie braćmi, niezależnie od wyznania, wykształcenia, stanu czy wieku. „Wolę raczej to, co łączy, niż to, co dzieli” – mawiał. Umierając, powtarzał: „Ut unum sint” – „Aby byli jedno…”.
Polskie wątki
– Chcę wam powiedzieć, że jeśli chodzi o moje powołanie, to narodziło się ono na podłożu budzących się uczuć do szlachetnych poczynań waszego bohaterskiego narodu – powiedział Jan XXIII w 1962 roku do polskich biskupów przybyłych na Sobór Watykański II.
Nie wszyscy o tym wiedzą, ale Jan XXIII bardzo kochał Polskę. W młodości czytał książki Henryka Sienkiewicza, a jego ulubionym bohaterem był Michał Wołodyjowski. Odwiedził nasz kraj dwukrotnie. W roku 1912, jako młody ksiądz, odprawił Mszę św. w katedrze na Wawelu. Zwiedził też Wieliczkę. W sierpniu 1929 r. przyjechał do Polski jako delegat apostolski w Bułgarii. Odwiedził wówczas Warszawę i odprawił Eucharystię na Jasnej Górze. W księdze pamiątkowej napisał: „Fiat pax in virtute tua, Regina Poloniae et abundantia in turribus tuis” („Niech będzie pokój w mocy Twojej, Królowo Polski, i obfitość w wieżycach Twoich”). Matka Boża Częstochowska była mu bardzo bliska, również dzięki więzi, jaką miał z polskimi biskupami, a zwłaszcza z kard. Stefanem Wyszyńskim. To Jej wizerunek – jak poinformowała prasa po śmierci Jana XXIII – umieszczony był nad papieskim klęcznikiem.
Krótko przed śmiercią, w maju 1963 r., Jan XXIII przyjął dwukrotnie na prywatnej audiencji polskich biskupów. Z Prymasem Tysiąclecia rozmawiał długo w cztery oczy. Natomiast jego ostatnie orędzie radiowe zostało skierowane do robotników zgromadzonych na pielgrzymce w Piekarach Śląskich. Łacińskie słowa i ich polskie tłumaczenie rozbrzmiewały na piekarskim wzgórzu 26 maja 1963 r., tydzień przed odejściem papieża do domu Ojca.
Lęki cichną, powraca odwaga
Jednym z mistrzów duchowych przyszłego papieża Jana – obok licznych świętych – był jego proboszcz, ks. Francesco Rebuzzini. Ochrzcił go i był jego wychowawcą. Zmarł nagle we wrześniu 1898 r. „O, jakie miałem szczęście, że mogłem korzystać z nauk tak wielkiego mistrza – pisał 17-letni Angelo. – Odszedł mój ojciec, ale pozostał Jezus, wyciąga do mnie ręce i zaprasza, bym u Niego szukał pociechy”.
Drugą ważną osobą dla ks. Roncallego był biskup G.M. Radini Tedeschi. Ponad 9 lat, aż do śmierci biskupa, ks. Roncalli był jego kapelanem. Po jego śmierci zanotował w swoim dzienniku: „W godzinie trwogi i bólu odczułem w duszy wielki pokój i pokrzepienie. Na pewno wielka i święta dusza tego, którego tak kochałem i czciłem, modli się z nieba za mnie, błogosławi, opiekuje się i mnie podtrzymuje. Obym mógł pospieszyć za nim, gdy spodoba się Bogu zesłać na mnie śmierć! Tymczasem chciałbym przynajmniej naśladować jego czyny”.
Jan XXIII potrzebował wzorów jak każdy chrześcijanin. Po latach takim duchowym mistrzem stał się on sam dla swojego sekretarza: wiernego ks. Capovilli. To on, świadomy wielkości świętości Jana XXIII, uczynił bardzo wiele dla uczczenia pamięci i szerzenia jego kultu. Napisał wiele artykułów oraz książek o papieżu Janie (z których tylko jedna została przetłumaczona na język polski). W dniu przyjęcia biretu, pierścienia i tytułu kardynalskiego z rąk kard. Angela Sodano w kościele parafialnym w Sotto il Monte 1 marca 2014 r. blisko 100-letni abp Loris Capovilla, najbliższy świadek życia Jana XXIII – człowiek, który znał go jak nikt inny, wygłosił płomienne przemówienie. Podzielił się w nim swoim obecnym kontaktem z Janem XXIII, którego tak bardzo kochał. Słowa te mogą każdego z nas zachęcić do zwracania się do dobrego papieża Jana jako orędownika naszych małych i wielkich spraw:
„W mojej wierze umacnia mnie credo Papieża Jana: »Kończy się mój ziemski dzień. Chrystus żyje, a Jego Kościół prowadzi nadal Jego dzieła w czasie i przestrzeni«. Jestem świadomy, że wszystko jest piękne i nowe w blasku Zmartwychwstałego: wszystko jest łaską. Kiedy patrzę na pośmiertną maskę Jana sporządzoną przez Giacoma Manzù, kontempluję to oblicze majestatyczne i pełne pokoju, naznaczone cierpieniem; albo gdy biorę do ręki jedną z książek, którymi się delektował, lub jego listy czy „Dziennik duszy” albo jeszcze lepiej: kiedy znów się z nim spotykam i mówię do niego podczas modlitwy i kontemplacji, coś prostuje się we mnie. Przygnębienie – jeśli w ogóle jest – ustępuje, lęki cichną. Powraca odwaga. Rozkwita nadzieja. (…) I rodzi się we mnie pragnienie, by stać się apostołem Chrystusa nie chwiejnym czy powątpiewającym, lecz zdecydowanym i mocnym; pragnienie, by naśladować świętego papieża…”.