Milion dusz dla Jezusa

Gdybyśmy nie znali jego historii, powiedzielibyśmy, że to materiał na życiowego nieudacznika, całkowite beztalencie, przeciwieństwo wszystkich tych, którzy mają prawo odnieść sukces. A jednak szacuje się, że ten niepozorny człowiek w zabitej dechami dziurze, której mieszkańcy topili swoje życie w alkoholu, zdobył dla Chrystusa co najmniej milion dusz!

zdjęcie: flickr.com

2014-08-04

Zapewne już wszyscy, którzy choć trochę interesują się życiem Kościoła zdążyli zauważyć, jak wielki nacisk kładzie Papież Franciszek na dzieło ewangelizacji. Do tego dzieła nakłania nas wszystkich – starych i młodych, zdrowych i chorych, wszechstronnie utalentowanych jak i tych przekonanych o własnej niedoskonałości. Każdy z nas może zrobić coś ważnego dla Bożego Królestwa. Najlepszym dowodem na to, jest patron dzisiejszego dnia – św. Jan Maria Vianney.

Gdybyśmy nie znali jego historii, powiedzielibyśmy, że to materiał na życiowego nieudacznika, całkowite beztalencie, przeciwieństwo wszystkich tych, którzy mają prawo odnieść sukces. A jednak szacuje się, że ten niepozorny człowiek w zabitej dechami dziurze, której mieszkańcy topili swoje życie w alkoholu, zdobył dla Chrystusa, co najmniej milion dusz!

Przyszedł na świat w wielodzietnej rodzinie wieśniaków 8 maja 1786 roku. Rewolucja Francuska zbierała właśnie swoje żniwo – nie tylko krwawe, ale także duchowe, skutecznie niszcząc wiarę ludzi. Trwały też prześladowania kapłanów, którzy sprzeciwiali się uznaniu zwierzchnictwa państwa nad Kościołem. Kościół w istocie powrócić musiał do katakumb; Msze święte odprawiano w prywatnych domach, po kryjomu i w konspiracji przygotowywano dzieci do przyjęcia Pierwszej Komunii, Z pewnością z tego powodu także mały Jan przyjął komunie dopiero w wieku 13 lat i to w bardzo mało uroczystych warunkach. Ponieważ pozamykano wszystkie działające przy parafiach szkoły, wiejskie dzieci miały bardzo utrudniony dostęp do wiedzy. Jan Vianey dopiero w wieku 17 lat zdobył umiejętność pisania i czytania, a ponieważ uchodził za mało zdolnego o poszerzaniu wiedzy niezbędnej do przyjęcia święceń kapłańskich, które stały się jego pragnieniem, nie mógł w ogóle marzyć. Mimo to, dzięki życzliwej i jak się później okazało opatrznościowej protekcji proboszcza parafii w Ecylly, w 1815 r. został jednak kapłanem.

To, co zastał na swojej pierwszej parafii w Ars, mogłoby załamać i odebrać ochotę do duszpasterskiej posługi nawet najbardziej gorliwemu kapłanowi. Spośród 230 mieszkańców wioski zaledwie kilku odwiedzało od czasu do czasu kościół. Niedziela z Dnia Pańskiego przerodziła się w kolejny dzień pracy a jedyną rozrywką miejscowych wieśniaków stał się alkohol, w którym topili swoje smutki, każdą woloną chwilę spędzając w karczmie. Podobnie jak dusze mieszkańców Ars tak i parafialny kościółek już dawno przestał przypominać świątynię Boga.

Kto inny pewnie by się poddał. Ale nie proboszcz Vianney. Zajął na swoje potrzeby zaledwie jeden skromny pokoik z siennikiem wypchanym słomą i starą skrzynią. Uważał, że niczego innego nie potrzebuje, aby pościć, umartwiać się i modlić za swoich parafian. Także wiele nocnych godzin spędzał w kościele przed Najświętszym Sakramentem, aby już o świcie rozpocząć nowy dzień Mszą Świętą, którą sprawował z wielką pobożnością, widząc w niej podstawę całej duchowości Kościoła i swojego kapłaństwa. Nie zważał na brak snu, zbyt skromne odżywianie się, zniszczony strój. Uznał, że w intencji nawrócenia swoich parafian musi zdobyć się na jeszcze większe umartwienie swojego ciała. Nie poprzestawał jednak tylko na poście, modlitwach i umartwieniu. Zdecydował, że aby lepiej ewangelizować, musi dokładnie poznać tych, których Bóg powierzył jego pieczy. Odwiedzał ich więc w ich domach, przyglądał się ich życiu, tam gdzie to było możliwe starał się zaradzić ich biedzie.

Powoli, powoli – ta mozolna praca i modlitwa proboszcza zaczęła przynosić widzialne skutki w jego małej parafii. Wystarczyło zaledwie 10 lat, aby w Ars pozamykano karczmy a wioska nabrała miłego, schludnego wyglądu. Przykład życia Jana Vianney’a sprawił również, że wierni coraz liczniej zaczęli przystępować do sakramentów świętych i coraz chętniej klękali do modlitwy. Starali się także zmienić swoje życie rodzinne. Wypływało to zapewne z ich wewnętrznej potrzeby nawrócenia, ale poza tym wszyscy wiedzieli, że proboszcza i tak nie uda im się oszukać. Miał bowiem ks. Jan niezwykły dar czytania w ludzkich duszach. Pomagało mu to skutecznie udzielać swoim penitentom duchowego wsparcia a jego sława niezwykłego spowiednika, który większą pokutę nakładał sobie niż grzeszni kom pukającym do kratek jego konfesjonału, wybiegła daleko poza Ars, sprowadzając tu w ciągu ponad czterdziestoletniej posługi ks. Jana setki tysięcy penitentów z różnych zakątków kraju, nawet ze stolicy.

Zmiany zachodzące w duszach ludzkich były wielką radością proboszcza z Ars, dlatego starał się nie przejmować intrygami zazdrośników, przykrościami ze strony karczmarzy i próbami ośmieszania go i wykpiwania braku wykształcenia. Tym, co naprawdę było w stanie go dotknąć i sprawić, że bardzo cierpiał, były niemal conocne ataki szatana. To z ich powodu próbował nawet, i to aż trzykrotnie, porzucić swoją parafię. Jednak za każdym razem wracał, zrozumiawszy, że Bóg chce, aby pozostał na swoim posterunku – wierny Bogu i ludziom, wierny misji, jaką powierzył mu Chrystus.

Dla Nieba urodził się 4 sierpnia 1859 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło ok. 300 kapłanów i 6000 wiernych. W 1905 roku papież Pius X ogłosił go błogosławionym, a dwadzieścia lat później Pius XI obwołał go świętym i mianował go patronem proboszczów. Myślę, że wstawia się z Nieba także za tymi wszystkimi, którzy podejmując dzieło nowej ewangelizacji starają się z radością i zapałem wychodzić do wszystkich zagubionych, niosąc im Dobrą Nowinę o zbawieniu i świadcząc własnym przykładem życia.

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Najnowsze, Orędownicy dnia

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024