Stolica Apostolska uznała heroiczność cnót Marty Robin
Papież Franciszek wyraził zgodę na ogłoszenie heroiczności cnót Marty Robin i siedmiorga innych sług Bożych w tym także włoskiego chłopca Silvio Dissegna (1967-1979), który w wieku 12 lat zmarł na raka kości. Dekret w tej sprawie Kongregacja ds. Kanonizacyjnych wydała 7 listopada. Do ich beatyfikacji potrzebne będzie jeszcze uznanie cudu za ich wstawiennictwem.
2014-11-09
Oprócz Marty Robin dekretami o heroiczności cnót zostali objęci także: bp Francisco Valdés Subercaseaux (1908-1982), kapucyn, pierwszy ordynariusz diecezji Osorno w Chile; Ildebrando Gregori (1894-1985), włoski benedyktyn, założyciel Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Wynagrodzicielek Świętego Oblicza Naszego Pana Jezusa Chrystusa; o. Raimondo Calcagno (1888-1964), włoski oratorianin; ks. John Sullivan (1861-1933), irlandzki jezuita; o. Pelágio Saúter (1878-1961), niemiecki redemptorysta, zmarłego w Brazylii; Jeanne Mance (1606-1673) z Francji, świecka założycielka szpitala Hôtel-Dieu w Montrealu; oraz zmarły na raka kości w wieku 12 lat włoski chłopiec Silvio Dissegna (1967-1979).
Marta Robin od wielu już lat bliska jest ludziom chorym i cierpiącym, także członkom i czytelnikom "Apostolstwa Chorych". Marta przyszła na świat 13 marca 1902 roku we francuskiej wiosce, 60 km na południe od Lyonu, jako najmłodsza z szóstki dzieci biednej chłopskiej rodziny. Mimo słabego zdrowia, była pogodnym i wesołym dzieckiem. Lubiła śmiać się i tańczyć, ale lubiła także modlić się. Szczególnie pokochała Różaniec. W 1918 roku ostatecznie wstąpiła na drogę cierpienia. Zdiagnozowano u niej paraliż kończyn dolnych i górnych oraz stopniowy zanik odruchu przełykania. Gdy wszyscy zastanawiali się nad przyczyną jej choroby, Marta nagle zapadła w śpiączkę, z której obudziła się po miesiącu.
20 maja 1921 roku doszło do niezwykłego wydarzenia. W nocy siostrę Marty obudziło intensywne światło w jej pokoju. Marta przyznała: „Tak, to piękne światło, ale ja widziałam też Najświętszą Dziewicę”. To pierwsze z licznych objawień, jakich Marta Robin miała doznać w swoim życiu. Po tym wydarzeniu jej zdrowie poprawiło się na tyle, że sądzono, iż została uzdrowiona. Zaczęła znów snuć marzenia o wstąpieniu do Karmelu. Niestety, w listopadzie powrócił ból i paraliż nóg. Od tej pory Marta coraz więcej się modliła, czytała Ewangelię i żywoty świętych. Słyszała też wewnętrzny głos: „Dla ciebie to będzie cierpienie”, zaś w otwartej książce jej wzrok padł na słowa: „Bogu trzeba oddać wszystko”. Wiele do myślenia dało jej pytanie z modlitewnika: „Dlaczego szukasz przyjemności, kiedy stworzona jesteś do cierpienia”. Przeczuwała, że wszystkie te słowa skierowane są do niej, ale ciagle jeszcze usiłowała z nimi walczyć. Z nadzieją na wyzdrowienie zapragnęła pielgrzymować do Lourdes, jednak ostatecznie ustąpiła swoje miejsce innej chorej parafiance, powoli odkrywając, że została wezwana do tego, by jako osoba świecka uczynić ze swego życia ofiarę dla Kościoła i świata w zjednoczeniu z Jezusem Ukrzyżowanym.
Po trwającej 3 tygodnie śpiączce Marta twierdziła, że widziała św. Teresę. Przy ponownym spotkaniu Święta z Lisieux pozostawiła jej wybór: Marta może od razu pójść do Nieba albo przyjąć cierpienie w intencji odrodzenia życia chrześcijańskiego we Francji. Marta Robin wybrała ofiarę ze swego cierpienia. Po tym akcie ofiarowania się Bogu, czuła się coraz gorzej. Od 1928 roku Marta już do końca życia pozostała w łóżku. Przez 47 lat była unieruchomiona w jednej pozycji, a każdy dotyk sprawia jej niewypowiedziany ból. Nie sypiała, nie jadła i nie piła, choć odczuwała pragnienie. Choć nie potrafiła nic przełknąć, w cudowny sposób wchłania konsekrowaną Hostię – jedyny pokarm przez 52 lata życia. Jej stan zdrowia stale sie pogarszał. W 1929 roku Marcie odmówiły posłuszeństwa także ramiona i dłonie. Nie mogła już haftować ani nawet przesuwać paciorków różańca. Choć wszystko wskazywało na to, że wkrótce jej cierpienia sie skończą, żyła jeszcze wiele lat, starając się wyrwać z rąk szatana jak najwięcej dusz. Jezus dopuścił ją także do uczestnictwa w Swojej męce: została obdarzona stygmatami. W 1939 roku Marta uczyniła kolejną ofiarę z siebie, oddając Bogu swój wzrok w intencji ocalenia Francji. Ci, którzy ja znali, twierdzili, że mimo nieustającego cierpienia Marta sprawiała wrażenie szczęśliwej. Może dlatego, że przyjmując na siebie dobrowolnie cierpienia innych, zwłaszcza grzeszników, mogła lepiej wyrazić swoją miłość do Boga?
Ale i ona miała oczywiście chwile smutku i załamania. Była tylko człowiekiem. Często też nawiedzał ją zły duch, poddając w wątpliwość jej ofiarę i sugerując, że jej cierpienie nie ma sensu, a dusze, za które się ofiarowała i tak zostaną potępione. Wątła, chora i słaba – Marta nie ulegała tym podszeptom Złego aż do samej śmierci, która nastąpiła 6 lutego 1981 roku.
Ta niezwykła kobieta uczy - zwłaszcza cierpiących - że słabość można obrócić w siłę, a cierpienie w łączności z Chrystusem zawsze ma sens. Jej przykład i słowa: „Nie cierpcie na próżno, to zbyt smutne...” ubogacają duchowo i dodają sił cierpiącym na ich krzyżowej drodze.
(wykorzystano informację KAI)