12 kroków do uzdrowienia
Z Daphne Kilner, autorką książki „12 kroków z Jezusem. Osobista historia uzdrowienia” rozmawia Cezary Sękalski.
2015-07-10
W jaki sposób zaczęła się Pani przygoda z programem 12 kroków?
Uzależnienie męża od alkoholu przyprawiało mnie o szaleństwo. Zaczęłam się więc zastanawiać, co mogłabym zrobić, aby mu pomóc i wtedy usłyszałam o grupach Al. Anon, które tę formację stosują.
Była Pani wtedy związana z katolicką Odnową Charyzmatyczną i uczestniczyła Pani w wielu rekolekcjach i sesjach połączonych z modlitwą o uzdrowienie. Czy rozpoczęcie programu 12 kroków oznacza, że tamte modlitwy nie były skuteczne?
Tak nie uważam. Modlitwy, które podejmowałam wcześniej, odnosiły skutek, ale wiedziałam też, że grupy Al. Anon, mają znacznie większe doświadczenie w pomocy rodzinom osób uzależnionych i mogą pomóc mi w przekroczeniu mojego współuzależnienia.
Co wnosiło w Pani życie uczestnictwo w Al. Anon?
Przede wszystkim poznałam ludzi, którzy mięli dokładnie takie same trudności, jak ja. Wcześniej zupełni nie zdawałam sobie sprawy z mojego problemu. Zawarłam też wiele nowych przyjaźni i nauczyłam się bardzo dużo o współuzależnieniu, którego doświadczałam i to mi bardzo pomogło.
Niektórzy z moich przyjaciół z grup charyzmatycznych, które były ekumeniczne (zwłaszcza ewangelicy) nie rozumieli, dlaczego ja, mimo że jestem chrześcijanką, potrzebuję jeszcze czegoś takiego jak program 12 kroków, który był otwarty dla każdego. Miałam trudności w zrozumieniu tego sama i jednego dnia modliłam się w kościele i pytałam o to Pana Boga. Podczas modlitwy w mojej wyobraźni pojawił się obraz glinianego garnuszka, który skojarzył mi się z ze słowami z Biblii, w których Bóg mówił, że jest garncarzem, a my gliną i do wykonania naczynia potrzebuje użyć obu rąk. Dla mnie jedna Jego ręka była Kościołem, a druga przechodzi przez Al. Anon... Usłyszałam też słowa otuchy: nie martw się, obydwie te ręce są moje... Właśnie dlatego na okładce angielskiego wydania mojej książki „12 kroków z Jezusem” jest zdjęcie glinianego naczynia i dwóch dłoni garncarza.
Czyli można powiedzieć, że człowiek do wzrostu może potrzebować z jednej strony drogi religijnej, duchowej a z drugiej psychoterapeutycznej?
W Kościele możemy znaleźć i pomoc duchową, i psychologiczną. Program 12 kroków na pewno ma charakter duchowy, ale niekoniecznie jest on związany z religijnością. Był on oparty na założeniach chrześcijańskich, bo zakładał, że bez Boga niczego nie potrafimy uczynić i tę myśl można było odnieść do każdego uzależnienia. I tak, jak mój mąż był bezsilny wobec swojego uzależnienia od alkoholu, tak ja byłam bezsilna wobec jego uzależnienia.
Kiedyś w Londynie brałam udział w spotkaniu z o. Richardem Rohrem, amerykańskim franciszkaninem, autorem wielu książek z dziedziny duchowości, który mówił o programie 12 kroków. Był też czas na komentarze do jego wystąpienia i powiedziałem, że Kościół jest jak wielkie muzeum, które ma tak wiele skarbów, że część z nich musiał schować w piwnicy. Czasem w Kościele pojawiają się różne osoby (jak m.in. twórcy programu 12 kroków), które potrafią wydobyć te skarby i użyć je z powodzeniem w służbie innym ludziom. O. Richard Rohr odpowiedział, że to zabawne, bo on też kiedyś w podobny sposób o tym pomyślał, z tą różnicą, że w jego wyobrażeniu wszystkie te skarby były składowane nie w piwnicy, tylko na strychu... (śmiech).
Czym charakteryzuje się współuzależnienie?
Pierwszym jego znakiem rozpoznawczym jest tendencja do nieustannego kontrolowania drugiej osoby. Kiedy żyje się w bliskości z chorobą alkoholową, czy też jakiegokolwiek innego uzależnienia (np. hazardu czy narkomanii itp.), wiele rzeczy staje się zupełnie nieprzewidywalnych. Życie wtedy przynosi nieustannie poczucie braku kontroli. Wobec tego w odpowiedzi na taką sytuację odruchowo staramy się kontrolować wszystko to, co leży w zasięgu naszych rąk. Wtedy zaczynamy nadmiernie kontrolować innych ludzi i związane z nimi sytuacje, ale to nie zdaje egzaminu, nie działa i jest bardzo, bardzo wyczerpujące.
Drugi symptom to obejmowanie drugiego nadmierną opieką. Osoba uzależniona jest bardzo skoncentrowana na tym, co przynosi jej chwilową ulgę, w przypadku alkoholika tą rzeczą jest alkohol. Dostęp do alkoholu w jego życiu staje się najważniejszy. Taka osoba nie ma czasu dla rodziny ani na mówienie swoim dzieciom, że je kocha. Istnieje choroba, która pojawia się u osób, które mają niedobór witaminy C. Na szkorbut, bo tak ta choroba się nazywa, często chorowali kiedyś marynarze i kupcy, którzy wypływali bardzo daleko od stałego lądu. Myślę, że podobną chorobą jest uzależnienie, z tym że wiąże się ono z niedoborem nie witamin, tylko miłości. Aby zdobyć miłość od innych ludzi, zawsze staramy się zrobić coś dobrego dla nich. Czasem więc będziemy zgadzać się z drugą osobą, mimo że mamy inne zdanie. Staramy się, by inni czuli się z nami dobrze, po to aby otrzymać od nich akceptację. Prawdziwa opieka różni się jednak od takiej postawy tym, że w niej robimy coś dla innych, nie oczekując niczego w zamian. Natomiast osoba współuzależniona nieustannie oczekuje odpowiedzi na jej wysiłki i z powodu ich braku czuje się ciągle sfrustrowana.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o takim objawie, jak sprawianie, by inni czuli się przy mnie dobrze, pomyślałam sobie, że przecież to właśnie zaleca chrześcijaństwo! Często bowiem spotykałam się z taką opinią, że w chrześcijaństwie wartościowe jest to, co robimy dla innych, a nie to, co możemy zrobić dla siebie. A przecież Jezus powiedział: „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, a nie powiedział: „Kochaj bliźniego, ale siebie nie...!”
Zasada miłości siebie i bliźniego obowiązuje nawet dzisiaj w samolotach. Jeśli życie pasażerów jest w niebezpieczeństwie i z sufitu wypadają maski tlenowe, powinniśmy najpierw założyć maskę sobie, zanim będziemy chcieli pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje. Wynika to stąd, że jeśli nie będziemy w stanie właściwie zaopiekować się samym sobą, to możemy przedwcześnie stracić przytomność i nie będziemy mogli pomóc już nikomu innemu...
Kolejnym symptomem u osoby współuzależnionej jest perfekcjonizm. Nieraz takim osobom wydaje się, że tylko wtedy, kiedy ich działanie będzie idealne i bez zarzutu, będą zasługiwać na miłość ze strony Boga. Bóg jednak nie oczekuje od nas bycia idealnymi.
Jest taki werset w Biblii, który bywa nieraz tłumaczony w taki sposób: „Bądź idealny, jak Ojciec Twój niebieski jest idealny”. Sens tego wersetu jednak lepiej oddaje inne zdanie: „Bądź miłosierny, jak Ojciec twój niebieski jest miłosierny”. Jezus próbował nas nauczyć, że nie oczekuje od nas, abyśmy byli idealni, bo nawet do dobrego łotra powiedział: „Dziś będziesz ze mną w raju...”
Zanim przyszłam do Al. Anon., czułam się zawsze bardzo zmęczona. Później też tak bywało, ale moje życie na pewno bardzo poprawiło się w tym względzie. Istnieje takie powiedzenie: „Nie próbuj zrobić wszystkiego, kiedy możesz zrobić tylko trochę”, więc, jeśli twoje ciało mówi ci, że powinieneś się zatrzymać i odpocząć, zrób to!
Rozumiem, że uczestnictwo w grupie Al. Anon. pomaga przełamywać te destrukcyjne sposoby funkcjonowania. W jaki sposób się to dzieje?
Ten proces jest stopniowy. W grupach Al. Anon. najpierw rozmawiamy i dzielimy się swoimi myślami. Dużo też słuchamy innych. A kiedy słyszymy, jak ktoś starał się odwieźć swojego męża od picia i chował przed nim butelki z alkoholem, nagle odkrywamy, że my sami robiliśmy dokładnie to samo. I to prowadzi do naszej przemiany w bardzo łagodny sposób, bo nikt nie staje przede mną i nie mówi mi: „Uważaj, bo jesteś zbyt kontrolująca”, tylko słuchamy kogoś, kto doszedł do takiego wniosku, patrząc na własne życie... Zanim poszłam do Al. Anon., nigdy nie słyszałam o ludziach, których problemem jest nadmierna kontrola innych... Zajmowanie się innymi zamiast samym sobą wydawało mi się czymś oczywistym, a nawet wskazanym.
W podobny sposób odkryłam jeszcze inny problem, który określa się słowem: projektowanie. Polega ona na tym, że przewidujemy najgorszą rzecz, która może się nam wydarzyć i po prostu się o to martwimy, mimo że najprawdopodobniej to się nigdy nie zdarzy...
Kiedy usłyszałam innych opowiadających o takich przeżyciach, zdałam sobie sprawę z tego, że sama robiłam wiele z tych rzeczy. Wtedy przypomniałam sobie werset z Psalmu 37, który mówi, aby nie martwić się na zapas, bo nic gorszego od krzywdy nie może się nam przytrafić.
Dzięki tym spotkaniom może nie wyzbyłam się od razu swoich wad, ale mogłam zobaczyć, co się ze mną dzieje i lepiej to rozumieć. Więc krok po kroku zaczynałem popełniać coraz mniej błędów...
Kolejnym ważnym zaleceniem Al. Anon. jest hasło: „żyj jeden dzień naraz”. Kiedy je usłyszałam, uświadomiłam sobie, że zwykle albo rozpamiętywałam to, co w przeszłości dotknęło mnie złego, albo co złego ja zrobiłam, że teraz mój mąż pije, albo myślałam o przyszłości, projektując swoje lęki i odpowiadając sobie na pytanie, co jeszcze złego może mnie spotkać. W ten sposób nigdy nie doceniałam dobrych momentów, które działy się w mojej teraźniejszości. Nie zostawiałam sobie czasu na to, aby podziwiać wspaniałe wschody słońca.
Kolejny ważny dla mnie drogowskaz stanowiło zdanie: „Odpuść sobie i pozwól Bogu”.
W końcu dzięki spotkaniom wreszcie przyznałam przed sobą, że jestem bezsilna wobec alkoholizmu męża. Wierzyłam w to, że Bóg może pomóc mojemu mężowi i mnie, ale zawsze wyobrażałam to sobie w ten sposób, że On potrzebuje mojej pomocy w tym procesie.
Miałam przyjaciółkę, która była bardzo „zawziętą” chrześcijanką, ale jej mąż już taki nie był. Wprawdzie był ochrzczony i chodził do Kościoła, ale nie był charyzmatykiem jak jego żona, która czuła, że płonie dla Pana Boga. Ona w różnych miejscach w domu zostawiała ewangelizacyjne ulotki, w nadziei, że mąż je znajdzie i przeczyta, a dla niego było to chyba bardzo irytujące. Pewnego dnia ona miała sen, w którym widziała swojego męża wchodzącego na górę, siebie natomiast zobaczyła idącą za nim, ale lekko go popychającą do góry. Zobaczyła też Jezusa, który wchodził na tę samą górę. W pewnym momencie Jezus powiedział do niej: - Czy mogłabyś się trochę przesunąć? Bo kiedy tak stoisz, twój mąż nie może mnie zobaczyć... Ona zrozumiała przesłanie tego snu i pozwoliła swojemu mężowi znaleźć własną ścieżkę do Pana Boga. Okazało się, że nie trwało to wcale długo, zanim sam ją znalazł., kiedy ona przestała mu „pomagać”...
Ja byłam podobna, bo myślałam sobie, że mój mąż może żyć w trzeźwości, ale tylko wtedy, kiedy uzyska moją pomoc.
Jest wiele sytuacji, w których staramy się pomóc Panu Bogu. W końcu jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że takim działaniem chyba w ogóle nie pomagamy. Czasem wszystko, co możemy zrobić, to zostawić drugiego człowieka w spokoju i pozwolić Bogu działać. Kiedy tak zrobimy, okazuje się, że Bóg łatwiej może działać, niż kiedy my mu „pomagamy”...
Widać zatem, że Al. Anon. pomaga na wiele różnych sposobów, a mnie przede wszystkim pomógł zauważyć moje niezdrowe zachowania.
Nawiązując do tego, co Pani teraz powiedziała, przychodzi mi na myśl zdanie, że możemy być współpracownikami Boga, ale tylko wtedy, kiedy pełnimy Jego wolę, a nie naszą...
Zgadza się.
Co zmieniło się w Pani życiu po przejściu 12 kroków?
Kiedy przeszłam 12 kroków, wydawało mi się, że teraz już wszystko będzie o.k., ale to tak nie działa. Czasem trzeba wrócić do kroku pierwszego i jeszcze raz przyznać się przed sobą, że wobec nowych sytuacji życiowych też jestem bezsilna.
Jeden z kroków jest poświęcony temu, aby spojrzeć na swój dzień i zastanowić się, co zrobiliśmy nie tak i przyznać się do tego. Okazuje się zatem, że nad 12 krokami możemy pracować nieustannie, wykorzystując te, które akurat w danej sytuacji są nam bardziej przydatne. Może dopiero w niebie uda się nam je do końca zrealizować... (śmiech).
Na pewno zdałam sobie sprawę z tego, że byłam bezsilna wobec picia męża. Zdjęło to ze mnie ogromny ciężar poczucia winy. Kiedy czułam, że mogę coś zrobić, to oznaczało to dla mnie, że jestem za coś odpowiedzialna. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy mąż nie jest alkoholikiem, ponieważ ja robię coś złego? Moi znajomi pytali mnie nieraz, czy ja wiem, dlaczego Peter pije. Bardzo odciążyła mnie myśl, że mąż pił przede wszystkim dlatego, że był alkoholikiem. Zrozumiałam, że to choroba, której może on sam nie chce, ale po latach picia, najpierw z umiarem a potem bez umiaru, nastąpiły poważne zmiany w jego mózgu i odtąd czuł, że nieustannie potrzebuje alkoholu i wydawało mu się to całkowicie naturalne. Kiedy nie dostawał alkoholu, czuł się naprawdę źle. I właściwie, kiedy nawet udawało mu się czasem przestać pić, to nadal czuł tę potrzebę, choć nie była ona już tak gwałtowna.
Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem bezsilna wobec problemu męża, to zaraz za tym pojawił się wniosek, że nie ja jestem za jego picie odpowiedzialna. To zdjęło ze mnie ciężar poczucia winy. Odebrało też poczucie niskiej własnej samooceny. Jeśli bowiem nie potrafiłam sprawić, aby Peter przestał pić, to odtąd nie znaczyło to dla mnie, że jestem zła czy głupia, a tak wydawało mi się, zanim przyszłam do Al. Anon. Myślałam sobie, że w teorii Peter chce być trzeźwy, Bóg zapewne też tego chciał, więc jeśli to się nie wydarza, to musi być moja wina. I mimo że nie było to racjonalne myślenie, tak właśnie uważałam.
Dzięki Al. Anon. uświadomiłam sobie, że moje kontrolowanie męża i wylewanie jego drinków czy chowanie butelek z alkoholem, nie zdaje egzaminu. Starałam się z nim kłócić i podawać argumenty na poziomie racjonalnym, bo on był bardzo inteligentnym człowiekiem i wydawało mi się, że jeśli potrafię go przekonać, że to, co robi swojej rodzinie i dzieciom, jest złe, to on przestanie pić. Takie myślenie było jednak dla mnie pułapką, bo przez to brałam na siebie zbyt wielką odpowiedzialność. Dzięki Al. Anon. zrozumiałam, że powinnam pozwolić mężowi, aby spróbował swój problem pokonać dzięki pomocy Boga i grupy AA, a nie próbować go w tym wyręczać. Zrozumiałam też, że jedyną osobą, którą mogłam zmienić w tym układzie, byłam ja sama. Ta świadomość dawała mi naprawdę bardzo wiele, bo chęć dokonania czegoś niemożliwego jest bardzo wyczerpujące. Z drugiej strony ograniczenie się do robienia czegoś, co jest możliwe, a dotyczy własnego myślenia i zachowania z pomocą Bożą, naprawdę dawało mi satysfakcję.
Teraz odkrywam kolejny z symptomów współuzależnienia: chęć dokonania czegoś bez pomocy innych. I w Al. Anon. odkryłam, jak ktoś, kto w pierwszej chwili nie wydawał mi się wystarczająco bystry, potrafił powiedzieć mi coś, czego bardzo potrzebowałam. I w ten sposób w Al. Anon. nieustannie dokonuje się wzajemne sobie pomaganie. Ma to miejsce i na spotkaniach, i bezpośrednio, bo bierzemy od siebie numery telefonów.
Z początku miałam opory, aby do kogoś zadzwonić, bo wydawało mi się, że otwarcie się przed drugą osobą, pokaże moją słabość i porażkę. Dobrze pamiętam ten pierwszy raz, kiedy zdobyłam się na odwagę, aby do kogoś zadzwonić. Moje pierwsze słowa rozmowy brzmiały: „Prawdopodobnie dzwonię dlatego, że Peter pije, a ja nie wiem, co z tym faktem zrobić...” Znajoma odpowiedziała mi, że ona też nie wie, co z tym zrobić i dzięki temu mogłyśmy uznać, że obie jesteśmy bezsilne. Ta rozmowa paradoksalnie zakończyła się śmiechem i poczułam się po niej dużo lepiej. Pomyślałam sobie bowiem, że skoro ona też nic nie może, to ja w swojej bezsilności też nie jestem taka głupia, jak mi się wydawało...
Czy można powiedzieć, że jeśli będąc w związku małżeńskim, chcemy „zbawić” współmałżonka, to jest to objaw współuzależnienia, a jeśli znamy swoje granice i o nie zadbamy, to nasze zachowanie może być dla niego w jakiś sposób uzdrawiające?
Zamiast próbować zastępować Boga w ich życiu, lepiej modlić się za nich a efekty zostawić Panu Bogu. Musimy przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że oni są dziećmi Bożymi w takim samym stopniu jak i my, dlatego powinniśmy ich szanować i wierzyć, że Bóg kocha ich bardziej niż my sami. On ma także dużo lepszy plan na ich wyzdrowienie niż my. Powinniśmy też traktować ich jak dorosłych ludzi. Z czasem i ja zdałam sobie sprawę z tego, że traktowałam swojego męża jakby był zły albo głupi, ponieważ pije, nie rozumiałam bowiem, że jest odwrotnie, bo jego zachowaniem kieruje choroba. Uświadomiłam sobie, że wybawienie go od picia nie było wcale moim zadaniem, bo ja nie byłam jego matką, tylko żoną i nie powinnam mówić mu, co ma robić. Miałam go kochać i wspierać, ale traktować jak osobę dorosłą, która sama powinna podejmować własne życiowe decyzje.
Mogła też Pani stawiać wymagania, żeby był dobrym mężem...
Na tyle, na ile on temu mógł podołać, bo alkoholizm to choroba, która mocno oddziałuje na umysł i psychikę człowieka.
Oczywiście nie mogę powiedzieć, że Peter był idealnym mężem, ale z drugiej strony mimo ograniczeń wynikających z choroby, starał się robić, co mógł. Nigdy nie zdarzało się, aby był agresywny i sięgał po przemoc werbalną czy fizyczną. Jego choroba sprawiała, że bywał depresyjny, więc kiedy pił, czasami podejmował nierozsądne decyzje i jego nastrój był mocno obniżony. Wtedy zachowywał się tak, jakby to była zupełnie inna osoba i to było bardzo nieprzewidywalne.
Poza chorobą był dla mnie jednym z najbardziej szczerych ludzi. Natomiast kiedy pił, stawał się kimś innym. Czasem wydawało mi się, że coś wypił i pytałam go o to, a on wtedy się zarzekał: „Nie, nie, niczego nie piłem”. Ale już w chwilę potem, nabywałam pewność, że był pod wpływem alkoholu. Więc nieraz odczuwałam to tak, jakbym była żoną dwóch zupełnie innych osób. Czułam się tak, jakbym popełniała bigamię i posiadała dwóch mężów. Czasami byłam zła i miałam ochotę nawet palnąć męża za to co robi, ale potem uświadamiałam sobie, że to robi z nim jego choroba.
Nie jest to wcale odosobnione, że żony albo mężowie alkoholików czują się czasem tak, jakby oszaleli. Pierwszy krok mówi o tym, że staliśmy się bezsilni wobec alkoholu i nie możemy kontrolować naszego życia. Drugi krok mówi, że chcemy przyznać, że Siła Wyższa niż my (w moim przypadku był to Bóg) może przywrócić nam nasze postradane zmysły.
Nie jest łatwo się do tego przyznać, bo kiedy ja przyszłam do Al. Anon., wydawało mi się, że jestem bardzo rozsądna i zdrowa, i że całą rodzinę trzymam razem i dzięki mnie rodzina funkcjonuje. Dopiero po czasie zrozumiałam, że część z moich zachowań wcale nie jest racjonalna ani zdrowa. To nie było dla mnie łatwe, ale na pewno było to wyzwalające, bo odtąd albo mogłam coś z tym zrobić, albo pozwolić Bogu działać.
Do kogo najbardziej adresowany jest program 12 kroków?
W Stanach Zjednoczonych istnieje ponad 200 różnych programów 12 kroków, adresowanych do osób z rożnymi problemami, na różnych etapach życia. Każdy kto ma problem z jakimkolwiek uzależnieniem, czy jest to alkoholizm, narkomania, hazard, pracoholizm, seksoholizm...itp. może z takiej pomocy skorzystać. Tych uzależnień jest naprawdę wiele i do ich leczenia są pomocne grupy AA.
Taki program jest również pomocny dla osób, które mają w swojej rodzinie jakąś osobę uzależnioną. Dotyczy to nie tylko dzieci alkoholików, ale także ich rodziców, bo i oni nieraz obarczają się odpowiedzialnością i pytają: „Co zrobiliśmy źle, że nasz syn jest uzależniony...?”
Amerykanie mówią, że u nich 98% społeczeństwa jest od czegoś uzależniona, a pozostałe 2% nie zostało jeszcze zdiagnozowane... (śmiech). Oznacza to, że na spotkanie Al. Anon. praktycznie może przyjść każdy...
W ostatnim czasie w samym ruchu pojawiają się głosy, że nie powinniśmy dzielić ludzi na uzależnionych i współuzależnionych. Wiele bowiem osób, które nie leczy swojego współuzależnienia, z czasem staje się osobami uzależnionymi, bo nie potrafiły poradzić sobie ze sobą. Przekładając to na język chrześcijaństwa możemy powiedzieć, że każdy z nas potrzebuje Zbawiciela. W programie 12 kroków tym zbawicielem może być Bóg, Siła Wyższa, która ma moc, by wszystko zmienić.
Z angielskiego tłumaczyła Sylwia Włodarczyk.
http://e-serafin.pl/pl/p/12-krokow-z-Jezusem.-Osobista-historia-uzdrowienia-Daphne-K./2062