Czy wystarczy miłości?
Bóg ma 4 miliardy twarzy. Dzieciątko wyznacza mi spotkanie przed tymi ludzkimi twarzami (…) Jedynie „tracąc czas” z ludźmi, mam pewność, że punktualnie stanę przed Nim.
2015-12-20
„Jest taka myśl św. Ambrożego, która mi nie daje spać: «Bóg nie zwraca zbytnio uwagi na to, co Mu dajemy, raczej na to, co zachowujemy dla siebie». Teraz ten, kto może być zadowolony z darów ofiarowanych Bogu, niech wystąpi, proszę…”.
Słowa te odkryłam w książce Alessandro Pronzato pt. „Niewygodne ewangelie”, któregoś roku, tuż po Świętach Bożego Narodzenia i bardzo poruszyła mnie ich zbieżność z własnymi przemyśleniami.
W moim domu rodzinnym, jeszcze wtedy, gdy żyła babcia i święta spędzaliśmy wszyscy razem, panowała – chyba dość powszechna w polskich rodzinach – tradycja pozostawiania wolnego miejsca przy stole dla spóźnionego czy niezapowiedzianego gościa. Bardzo mi się to podobało, ale pamiętam, że jedna sprawa nie dawała mi spokoju; Oprócz tej pięknej tradycji istniała jeszcze jedna. Otóż stale powtarzano nam, dzieciom, że nikomu nie wolno wstać od stołu podczas trwania wigilijnej wieczerzy. Wiem teraz, ze chodziło o poskromienie naszej ciekawości, o to, byśmy w przyległym pokoju zbyt wcześnie nie odkryli gwiazdkowych upominków. Wtedy jednak o tym nie wiedziałam i przeżywałam swój mały, dziecinny bunt; po co to puste miejsce przy stole, skoro nie można wstać, aby otworzyć drzwi temu, dla kogo jest ono przeznaczone?!
Wiele lat temu, w dniu poprzedzającym Wigilię Bożego Narodzenia zatelefonowała znajoma. Chodziło o znalezienie rodziny, która zechciałaby przyjąć do swego domu, w tym jednym, wyjątkowym dniu młodą – samotną i chorą – matkę oczekującą dziecka. Pomyślałam, ze mogłaby to być moja rodzina… Ale… Właśnie: ale… znalazłam zaraz kilka usprawiedliwień, zresztą – jak mi się wówczas wydawało – bardzo sensownych i uzasadnionych, choćby takie jak to, że tych świąt nie spędzaliśmy u siebie, więc nie wypada komuś sprowadzać do domu obcego człowieka. A potem pojawiła się myśl, która do dzisiejszego dnia nie daje mi spokoju: „Dla Ciebie, Boże, też nie było miejsca w żadnym betlejemskim domu, w żadnej gospodzie, z powodów równie uzasadnionych; był przecież spis ludności, wszystkie miejsca zajęte…
Tego samego dnia zatelefonowałam do mojej współparafianki, matki sześciorga dzieci z pytaniem, czy może zna kogoś, kto mógłby przyjąć na wigilię tę biedna kobietę. W słuchawce usłyszałam rozradowany głos: „Jakie to szczęście! A moje córki już się bały, że w tym roku nie będzie u nas nikogo, że dodatkowe miejsce pozostanie puste…”.
„Szedłem swoją drogą – pisze Alessandro Pronzato – i nie potrafiłem dostrzec zrozpaczonego, staruszki, pijaczyny, człowieka przygniecionego niesprawiedliwością… Wykreśliłem Dzieciątko. Nie zdawałem sobie sprawy, że jedynie rozpoznając je na drodze, miałem prawo zobaczyć, jak rozwija się w żłóbku (…) Bóg ma 4 miliardy twarzy. Dzieciątko wyznacza mi spotkanie przed tymi ludzkimi twarzami (…) Jedynie 'tracąc czas' z ludźmi, mam pewność, że punktualnie stanę przed Nim”.
Obyśmy w Roku Miłosierdzia nigdy nie musieli się wstydzić, że nie rozpoznaliśmy Jezusa w naszych braciach i siostrach.