Święty do niczego
Leopold Mandić OFMCap - patron Roku Miłosierdzia
2016-04-29
5 lutego 2016 roku, wieczorem, ciała św.św. Ojca Pio i Leopolda Mandicia zostały wprowadzone do Bazyliki św. Piotra. W ten sposób zostali uhonorowani dwaj patroni Roku Miłosierdzia.
„Ojciec Pio i ojciec Leopold pozwolili, by przez ich ręce płynęła rzeka miłosierdzia, spędzając nawet 16 i więcej godzin dziennie w konfesjonale” - mówił kardynał Comastri podczas powitania. „To imponujące! Ileż osób odnalazło łaskę Bożą za ich pośrednictwem. Iluż odnalazło wiarę i radość zawierzenia Jezusowi! Te dni, błogosławione przez ich obecność wśród nas, niech będą okazją powrotu do Pana i odnalezienia ferworu wiary i misyjnego entuzjazmu, jakie charakteryzowały całe życie tych dwóch świętych, którzy podążając śladami św. Franciszka z Asyżu wiernie naśladowali Jezusa”.
Postać Ojca Pio jest dużo bardziej znana. O. Leopold jednak może stanowić dla wielu niezwykłą inspirację do przekraczania wszelkich ograniczeń fizycznych, aby odnaleźć jak najlepszą formę służby innym pomimo nich.
Karłowatość
Kiedy w wieku 16 lat opuścił rodzinną miejscowość Castelnuowo leżącą w dzisiejszej Czarnogórze niedaleko granicy z Chorwacją i wstąpił do niższego seminarium kapucynów w prowincji weneckiej, był niedużego wzrostu. Nie wiadomo jednak, czy spodziewano się, że jego wzrost docelowo osiągnie zaledwie 135 cm i jaki to może mieć wpływ na dalsze życie zakonnika. Dziś wzrost poniżej 150 cm wzrostu uważa się za przejaw choroby rzadkiej zwanej karłowatością. Choroba ta może mieć różne przyczyny, ale trudno dziś powiedzieć, jaką przyczynę medytczną miała niskorosłość w tym przypadku. Bogdan (bo tak brzmiało jego imię chrzcielne) mimo, że wstąpił do Braci Mniejszych Kapucynów, to jednak niekoniecznie należało to podkreślać wzrostem, bo jak wiadomo wygląd zewnętrzny mimo, że zwykle oficjalnie wydaje się drugorzędny w stosunku do walorów wewnętrznych, może mieć jednak spory wpływ na skuteczność podejmowanych przez zakonnika i kapłana posług.
Marzenia misyjne
Podczas studiów był ceniony za zdolności intelektualne, ale z niewiadomych przyczyn (być może problemów zdrowotnych) jego edukacja przeciągnęła się o dwa lata. Po święceniach odczuł w sobie powołanie misyjne i miał nadzieję wrócić w rodzinne strony, aby pracować nad pojednaniem katolików i prawosławnych, ale przełożeni nie bardzo widzieli go w tej funkcji. Kiedy w końcu w 1897 roku na jego prośbę wysłali go do Zary w Dalmacji, gdzie został przełożonym, jednak po jednej kadencji został odwołany z braku odpowiednich dyspozycji. Kolejna próba wysłania go na Bałkany znowu zakończyła się powrotem na Półwysep Apeniński, a jedyna funkcją, do której z większą ochotą był przydzielany, było sprawowanie sakramentu pojednania.
Nie pierwszy to raz, kiedy marzenia i wizja samego siebie i kształtu swojego powołania boleśnie różni się od realnych możliwości. Podobnie, jak było to w przypadku św. Teresy z Lisyeux, powołanie misyjne o. Leopolda mogło urzeczywistnić się jedynie (albo aż!) przez modlitwę i ofiarowanie samego siebie w intencji jedności Kościoła... W końcu 25 kwietnia 1909 roku czterdziestotrzyletni zakonnik przybył do Padwy i tam z niewielkimi przerwami miał spędzić resztę życia.
Wada wymowy i zapalenie stawów
Na wspomniane porażki mógł pośrednio wpływać niski wzrost zakonnika, do tego dochodziło jeszcze jedno może bardziej bolesne ograniczenie. O. Leopold posiadał bowiem wadę wymowy, która sprawiała, że wypowiadane przez niego słowa nabierały bełkotliwego charakteru. Stąd właściwie nie wygłosił żadnego kazania i nigdy nie był posyłany do posługi kaznodziejskiej.
Do tego dołączały kolejne schorzenia, które nie oszczędzały aż nadto doświadczonego przez los zakonnika: zapalenie stawów, które deformowało jego ciało oraz zaropiałe i zaczerwienione oczy, co czyniło go raczej obiektem drwin niż szacunku. Potrafił to jednak znosić z niezwykłą pokorą, dystansem do siebie i pogodą ducha, bo na zaczepki miejscowych dzieci odpowiadał: „Jestem naprawdę człowiekiem do niczego, jestem nawet śmieszny”.
Moc słabości
Czy te jego przypadłości nie potwierdzają słynnego zdania św. Pawła, który w jednym ze swoich listów napisał, że „moc w słabości się doskonali”? Czy nie jest tak, że świadomość własnych ograniczeń, jak również dystans do nich i oparcie się wyłącznie na Jezusie i Jego miłości nie doprowadziły o. Leopolda do niezwykłej wrażliwości na słabości innych, co w przedziwny sposób miało zajaśnieć w jego posłudze w sakramencie pojednania?
„Widzisz, ponieważ Pan nie dał mi daru głoszenia Słowa, chcę przyciągnąć do Niego dusze przez posługę w konfesjonale” - powiedział kiedyś do jednego ze współbraci. I rzeczywiście wierni dziwnym trafem zaczęli coraz bardziej garnąć się do niego. Jeden z penitentów wspominał: „Miał w sobie szczególną pokorę, tak że natychmiast wzbudzał sympatię, właśnie przez tę postawę, pełną pokory. Pochylał się nad każdym człowiekiem w szczególny sposób. Same słowa, których używał, wprowadzały od razu klimat zaufania...”
Kilka razy zdarzyło się nawet, że potrafił uklęknąć przed swoim penitentem, aby wysłuchać jego spowiedzi, czym rozwiewał wszelki lęk i opór przed wyznawaniem swoich grzechów.
W posłudze konfesjonału był dyspozycyjny i zawsze potrafił znaleźć czas dla penitenta. Był serdeczny i odznaczał się wielką dobrocią i empatią.
Szafarz miłosierdzia
W czasach, kiedy podręczniki dla spowiedników zalecały odroczenie rozgrzeszenia jako środek do większej poprawy penitenta i był to zwyczaj dość częsty u ówczesnych spowiedników, o. Leopold wolał kierować się wyłącznie miłosierdziem. Nieraz za to był oskarżany o zbytnią wyrozumiałość. Jeden ze współbraci opowiadał: „Powiedział mi kiedyś, że ktoś uważał go za zbyt pobłażliwego w spowiedzi, i [o. Leopold] wskazując na Jezusa Ukrzyżowanego, dodał: „Jeśli On miałby jakieś zastrzeżenia do mnie, to powiedziałbym Mu, że to On sam dał mi taki przykład, i że ja nie umarłem jeszcze za zbawienie dusz, tak jak On to uczynił...”
O skuteczności jego posługi może świadczyć następujące świadectwo: „Pamiętam, że ze spowiedzi u o. Leopolda wynosiło się nowy zapał do życia chrześcijańskiego – wspominał jeden z penitentów. – w sumie odchodziło się naprawdę rozpalonym. Spowiedź u niego to były rekolekcje!”. Inny z kolei dodawał: „Mogę stwierdzić, że specyfiką o. Leopolda była umiejętność wprowadzania penitentów w klimat nadprzyrodzoności; wzbudzał w nich pragnienie życia wiecznego. Prawie emanowała z niego fascynacja życiem wiecznym, która pobudzała i pocieszała penitentów”.
Oprócz tego odznaczał się wielką roztropnością i potrafił doradzać także w bardzo złożonych problemach. Minister generalny jego zakonu, który się u niego spowiadał, dał o tej spowiedzi takie oto świadectwo: „Pamiętam, że we wszystkich udzielonych mi radach, również w okolicznościach szczególnie trudnych, okazywał się nadzwyczaj roztropny i jednocześnie pewny tak, że czułem się spokojny, idąc za jego wskazaniami, a życie potem potwierdzało, że była to jedynie słuszna droga”. I tak ujawniał się kolejny paradoks, że ten, który sam nie bardzo potrafił być przełożonym, w konfesjonale umiał skutecznie doradzać tym, którzy piastowali najwyższą władzę w zakonie kapucynów...
Urodziliśmy się do wysiłku
Nic więc dziwnego, że garnęły się do niego rzesze penitentów i praktycznie całymi dniami spowiadał, będąc zawsze gotowy do posługi.
Dwa lata przed śmiercią, w 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich powiedział do współbraci: „Urodziliśmy się do wysiłku. Wielką radością jest mieć zajęcie. Proście Pana Boga, aby móc umrzeć z trudów apostolskich”.
Dobry Samarytanin
Ostatnie lata jego życia związane były z jeszcze jedną chorobą, tym razem terminalną: rakiem żołądka. Potrafił przeżywać tę dolegliwość z niezwykłą odwagą i bohaterstwem. Dzień przed śmiercią wyspowiadał jeszcze 50 osób w... infirmerii, gdzie leżał chory.
W homilii pogrzebowej biskup Jakub Gianessi tak streścił życie zmarłego: „Ojciec Leopold nie zajmował wysokich urzędów w swoim Zakonie, ale zajął wzniosłe miejsca w sercach tysięcy swoich penitentów, którzy płaczą z powodu jego odejścia; nie pozostawił po sobie dzieł i ksiąg, tak jak uczeni, ale wypisał niezatartymi zgłoskami w wielu duszach spragnionych światła i sprawiedliwości sentencje i wspomnienia, które nie zostaną nigdy zapomniane; nie wzruszał tłumów łatwością przemowy wielkich mówców, ale przekazał tysiącom dusz z ewangeliczną prostotą słowa dobroci, zmartwychwstania i przebaczenia; nie był założycielem dzieł miłosierdzia, ale jak dobry Samarytanin z ewangelii rozlewał obficie w zbolałych sercach olej i wino chrześcijańskiej miłości, łagodząc cierpienia; sprawiał, że w umysłach zaślepionych błędami i wątpliwościami mogło zabłysnąć słońce prawdy; nie miał wdzięku darów zewnętrznych; ale miał dobroć, miłość i świętość”.
Ostatnie zacytowane słowo z homilii wygłoszonej w 1942 roku okazało się prorocze. Kanonizacja o. Leopolda odbyła się w 1983 roku, a do chwały ołtarzy wyniósł skromnego zakonnika św. Jan Paweł II.