Na zapleczu życia
21 września obchodzimy Światowy Dzień Osób z Chorobą Alzheimera. Choroba ta jest bardzo podstępna. Zabiera człowiekowi jego historię i bezlitośnie zaczyna pisać od nowa swoją własną. Jest to historia z coraz to liczniejszymi przerwami, historia obca i wroga.
2016-09-21
Długi korytarz z mnóstwem drzwi i sztucznym neonowym światłem. Woń środków dezynfekujących zmieszany z aromatami szpitalnej kuchni. Gwar rozmów, odgłosy aparatury, monitorów i kapiących ospale kroplówek. Oddziałowe godziny szczytu.
Na końcu korytarza, przy wielkim oknie, które jako jedyne wpuszcza tutaj promienie słońca, funkcjonuje równoległy świat. Na inwalidzkim wózku ona. Charakterystyczna pochylona sylwetka, dłonie splecione w koszyk modlitwy, a może tylko wykręcone przez bezlitosny czas. Tęczowa piżamka, włosy spięte w siwy ogonek i kilka drobiazgów na stoliku obok. Nazywają ją tutaj „Kruszynka”. Naprawdę ma na imię Alicja.
Ma metr pięćdziesiąt wzrostu i niedawno skończyła 95 lat. Siedzi posłusznie na wózku chociaż potrafi chodzić. Czasem widuję ją nawet, jak wsparta o balkonik lub czyjeś życzliwe ramię, zapuszcza się na wyprawę do wielkiego zapomnianego kaktusa, stojącego w rogu korytarza. Rozmawia z nim jak z przyjacielem. Chucha, dmucha i oczywiście podlewa. Lubi rośliny. Świeże i suszone. Podpatrzyłam kiedyś, że z jej książeczki do nabożeństwa wystają wąsy suszonych niezapominajek i konwalii. Kiedy widzę takie „cuda” trudno mi uwierzyć, że pani Alicja pamięta coraz mniej i nie zawsze wie gdzie i kim jest. Cierpi na chorobę Alzheimera w średnim stadium rozwoju.
Poza czasem
Nie od razu odważyłam się usiąść obok niej. Upłynęło też sporo czasu zanim wiedziona trochę troską, a trochę ciekawością, zabrałam ją na przejażdżkę po oddziałowym korytarzu. Pani Alicja ma ogromne kłopoty z pamięcią. Coraz częściej nie rozumie co się z nią dzieje i dziwi się, że w jej szpitalnej sali, którą wciąż uważa za swój dom, nie wisi stary zegar z przedpokoju. To niesamowite, że pamięta wydarzenia sprzed 50 lat, a nie wie, że ma córkę Zofię albo potrafi protestować z przerażeniem, gdy przed posiłkiem pielęgniarka przychodzi zrobić jej zastrzyk insuliny, którą przyjmuje przecież 3 razy dziennie od blisko ćwierć wieku.
Któregoś dnia spotykam na oddziale jej córkę. Gdy tylko może, odwiedza mamę. Karmi ją, myje, po prostu jest. Moja mama jest z zawodu florystką. Przez wiele lat pracowała również jako krawcowa. W domu było nas troje, ale zostałam już tylko ja. Mama nie pamięta tragicznej śmierci dwóch swoich synów. Jest przekonana, że wyjechali za chlebem. Ale tak jest tylko w te lepsze dni. Zwykle w ogóle nie wie, że miała dzieci i często zdarza się, że obcych ludzi uważa za członków rodziny. Wtedy pod żadnym pozorem nie wolno jej wyprowadzać z błędu. Dla jej dobra trzeba odgrywać wyznaczone przez nią role.
Skradzione historie
Dobrze wiem, o czym mówi ta kobieta. Doświadczyłam kiedyś „bycia” prawnuczką pani Alicji. Kiedyś uporczywie zaczęła nazywać mnie Matyldą i wówczas musiałam zgodzić się na kilkugodzinną kradzież cudzego życiorysu. Pani Alicja wspominała nasze wspólne wakacje z codziennymi wyprawami do lasu. Z detalami opowiadała mi jak bardzo musiała na mnie uważać, bo byłam nieposłuszna i bez przerwy trzymały się mnie psoty. Zrelacjonowała mi również wzruszający pochówek mojego ukochanego psa
Brutusa, którego śmiertelnie pożądliły szerszenie. Dowiedziałam się także, że prababcia dwa razy uratowała mi życie, gdy topiłam się w rzece oraz że musiała gotować mi moją ulubioną zupę szczawiową z groszkiem ptysiowym. Jakież było moje zdumienie, gdy pani Zofia potwierdziła wszystkie opowieści swojej mamy. Zgadzał się każdy szczegół, najmniejszy detal.
Choroba Alzheimera jest jednak bardzo podstępna. Zabiera człowiekowi jego historię i bezlitośnie zaczyna pisać od nowa swoją własną. Jest to historia z coraz to liczniejszymi przerwami, historia obca i wroga. Chory pamięta wiele szczegółów, ale nie potrafi właściwie umiejscowić ich w czasie i ułożyć z nich ciągu wydarzeń. Czuje się tak, jakby na swoje życie patrzył od zaplecza. Jest bardziej jego obserwatorem niż uczestnikiem.
Z mamą nie jest jeszcze bardzo źle. Wiem, że najtrudniejsze dopiero przed nami. Lekarze mówią, że ostatnie stadium choroby przyjdzie niebawem, że jest to kwestia kilku miesięcy, może nawet tygodni. Mamie już zdarzyło się kilka napadów agresji. Kiedy ostatnio przyszła do niej pielęgniarka, by założyć kroplówkę, wzięła ją za złodziejkę. Na szczęście skończyło się tylko na krzyku i oblaniu wodą. Innym razem, gdy salowa chciała zmienić jej pościel i posprzątać, mama zaczęła histerycznie płakać. Krzyczała, by nie zabierać jej poduszki, którą dostała w posagu. Ze łzami w oczach przekonywała, że przechowuje w niej białą szatkę na dzień chrztu swojego pierwszego dziecka, które nosi pod sercem.
Kadry z życia
Kilkakrotnie byłam z panią Alicją, gdy miała swoje gorsze dni. Siadałam wówczas obok niej przy wielkim oknie i czekałam na jakąś reakcję. Godzinami patrzyła przed siebie całkowicie nieobecnym wzrokiem i od czasu do czasu miarowo uderzała zaciśniętą pięścią w kraciasty koc okrywający jej nogi. Może właśnie próbowała sobie przypomnieć młode i szczęśliwe lata. Może chciała powiedzieć coś ważnego, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Może oczami wyobraźni widziała swój dawny ogród z rzędami dorodnych czereśni i kępkami polnych kwiatów. Może zastygłe na wargach słowa układały się w modlitewny szept. A może przez jej głowę przetaczała się właśnie jakaś niesłychana przygoda albo płomienny flirt z młodzieńczych lat. Może...
Jedyne na co pani Alicja pozwalała w takie dni, to trzymanie za rękę. Kiedy złapała, nie chciała puścić. Jakby się bała, że bez dotyku drugiego człowieka zupełnie przestanie istnieć. Jakby ciepło czyjejś dłoni było gwarancją przeżycia kolejnej chwili. Jakby realny kontakt zapewniał bezpieczeństwo i spokój.
Dobrze pamiętam jej dłonie. Kościste palce, czyste paznokcie, zaręczynowy pierścionek i wytarta obrączka. Mapa naczyń krwionośnych płytko zaznaczona pod skórą. Topografia życia, topografia lat. Kiedy trzymam jej dłoń, oczami wyobraźni widzę młodą dziewczynę. Piękną, szczęśliwą, zakochaną. Alicja w krainie czarów. Teraz, kilkadziesiąt lat później, ta sama Alicja, nie potrafi odnaleźć drogi do samej siebie. Nie wie dlaczego wszystko minęło, nie rozumie, gdzie podział się jej szczęśliwy świat. Boi się. Samotnie walczy o każdy oddech. Rezygnacja, bezradność, samotność, rozpacz.
Mama nie wróci
Córka pani Alicji jest tutaj prawie codziennie. Wielokrotnie ze sobą rozmawiamy. Czasem siedzimy razem przy oknie i milczymy. To niesamowite ile człowiek drugiemu człowiekowi jest w stanie powiedzieć o sobie bez słów. Gesty, uśmiech, nawet sposób trzymania kubka tak wiele mogą zdradzić, tak wiele mogą odsłonić. Jednak za delikatnym uśmiechem pani Zosi kryje się przede wszystkim wielkie cierpienie. Mogę się tylko domyślać jak trudna do zniesienia musi być codzienna bezradność wobec choroby mamy. Jak niewyobrażalnie męczące musi być odgrywanie niechcianych ról. Jak ciężko patrzeć i godzić się na ból bliskiej osoby. Intuicja mnie nie zawodzi. Któregoś dnia pani Zosia szukając ulgi, wyrzuca z siebie potok słów.
Odkąd u mamy zdiagnozowano Alzheimera, przeżywam swoją żałobę po niej. Przeżywam żałobę, bo nie ma już mamy, którą pamiętam. Oczywiście nie przestałam jej kochać, ale bardzo tęsknię za moją mamą sprzed lat. Sama mam już po 70-tce. Doczekałam się gromady wnuków. Ale kiedy przychodzę do mamy, staję się na powrót małą dziewczynką, która najchętniej wdrapałaby się jej na kolana i mocno wtuliła w ciepłą szyję. Tej mamy już nie ma i nigdy nie będzie. Ona już nigdy nie założy przetartego fartucha i nie ostróże mi jabłek. Już nigdy nie powie, że kocha mnie najbardziej na świecie, już nigdy nie zapewni mnie, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze. Tej mamy już nie ma. Ona już nie wróci.
Małe cuda
Moment tego wyznania był dla mnie chwilą absolutnie uświęconą. W ułamku sekundy poczułam na sobie cały ciężar bólu i niepewność przyszłości, którą dźwigała ta niemłoda już kobieta. Dotarło do mnie, że można przestać istnieć za życia. Zrozumiałam, że nie tylko pani Alicja zgubiła swoją krainę czarów, ale również jej córka powoli osuwa się w otchłań osamotnienia, w przepaść lęku. Pojęłam nagle, że ta okrutna choroba wykrada życie po kawałku nie tylko samym chorym, ale także ich najbliższym. Właśnie ich Alzheimer dotyka najokrutniej.
W gardle grzęzną mi słowa pocieszenia. Nie wiem, co wypada zrobić w takiej sytuacji. Bezradnie siadam więc pomiędzy panią Alicją i jej córką. Obejmuję je ramieniem i delikatnie się uśmiecham. Obydwie ten mój uśmiech odwzajemniają. To są momenty, w których od nowa zaczynam żyć. Myślę sobie: Dobry Boże, ile razy jeszcze pokażesz mi Siebie w biednym człowieku? Ile czasu jeszcze upłynie zanim wreszcie pojmę, że Ty najbardziej kochasz to, co wątłe i słabe? Ile cudów jeszcze zobaczę?