Zamknięte drzwi i otwarte bramy

Pomyślałam wówczas, jak wielkie, nieogarnione i uprzedzające jest Boże miłosierdzie. Ta grupa ludzi spotkała się z Nim w osobie niepozornego człowieka, który jeszcze parę lat temu dzielił ich los życiowych imigratów i sam potrzebował ludzkiej pomocy i Bożego Miłosierdzia.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-11-25

W ubiegłą niedzielę, kiedy przeżywaliśmy uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata, papież Franciszek uroczyście zamknął Drzwi Święte bazyliki św. Piotra w Watykanie, kończąc tym samym obchody Jubileuszu Miłosierdzia.

Gdy oba skrzydła drzwi zostały zamknięte papież przez chwilę modlił się w ciszy, a później diakon poinformował, że choć drzwi zostały zamknięte, to „nadal otwarte są dla nas niewyczerpane łaski i miłosierdzie, płynące z paschalnej Ofiary Jezusa Chrystusa, które można otrzymać w sakramentach”.

Przypomniałam sobie wówczas nietypowe spotkanie, jakie udało mi się zorganizować kilkanaście dni wcześniej w dość niezwykłym gronie. Pana Karola poznałam wiele lat temu podczas śniadania wielkanocnego. Zaliczał się wówczas do grona bezdomnych, którzy zasiadali do wigilijnej wieczerzy i wielkanocnego śniadania organizowanego przez naszą parafię dla osób bezdomnych i samotnych w te dwa wyjątkowe dni roku. Potem widziałam go jeszcze kilka razy. Ostatni raz na pogrzebie mojej mamy, która przez długie lata współorganizowała te świąteczne spotkania z ramienia zespołu charytatywnego. Pewnie nigdy bym go nie rozpoznała na ulicy gdyby nie to, że to on mnie rozpoznał i zaczepił. Okazało się, że pan Karol nie jest już bezdomny i bezrobotny. Dzięki wsparciu ludzi dobrej woli znalazł niezłą pracę, a niedawno udało mu się zdobyć kredyt na niewielkie mieszkanko „z odzysku”; tanie, bo nikt nie chciał go kupić. Ale Pan Karol wierzył w swoją smykałkę do majsterkowania i z rudery zrobił małe „cudo”. To właśnie w tym mieszkaniu doszło do spotkania, o zaaranżowanie którego go poprosiłam. Zgodziło się w nim wziąć udział kilku znajomych pana Karola, niektórzy z czasów, kiedy jeszcze dzielił z nimi los bezdomnego. Wspólnie z gospodarzem zamówiliśmy kilka sztuk pizzy, a przy ciepłej herbacie, podanej przez pana Karola rozmowa potoczyła się sama. Rozmawialiśmy głównie o ich problemach, jakie mają z ułożeniem sobie życia po różnych życiowych katastrofach, które nie tyko odebrały im dom czy źródło utrzymania, rodzinę lub przyjaciół, ale także odebrały im nadzieję, że kiedykolwiek coś może się w ich życiu zmienić. Czasem były to katastrofy tak wielkie, że sprawiały, iż Bóg stawał się pojęciem abstrakcyjnym. Jakoś tak potoczyła się nasza rozmowa, że z tematów ekonomiczno-bytowych zeszliśmy na tematy egzystencjalne dotyczące bardziej sfery duchowej. Mówiliśmy też o miejscu Boga i jego miłosierdzia w życiu człowieka. Niektóre z wyznań, których wówczas wysłuchałam były tak osobiste, że nie odważę się ich tutaj przytoczyć. Podzielę się jednak kilkoma, które zapadły mi głęboko w serce.

Pani Małgosia ma blisko 60 lat. Kiedyś miała „nieślubnego” syna, którego bardzo kochała i dla którego – jak wierzyła – uda jej się stworzyć dom i szczęśliwą rodzinę. Jednak każdy mężczyzna, z którym się – jak sama przyznaje – zbyt pochopnie wiązała okazywał się gorszy od poprzedniego; była bita, wykorzystywana, okradana. Kiedy okazało się, że ostatni konkubent próbował molestować jej syna, zgłosiła to policji. Nie spodziewała się, że i ona zostanie ukarana; pozbawiono ja praw rodzicielskich i odebrano jej syna. Najpierw trafił do rodziny zastępczej, potem został adoptowany. Kiedy miał 17 lat całkowicie straciła z nim kontakt, bo rodzina, która go adoptowała wyemigrowała z Polski. Do dzisiaj czuje tamten ból sprzed lat i jeszcze do niedawna nie potrafiła się „pogodzić”, ani z własnym losem, ani sama z sobą, ani nawet z Bogiem.

Historia Pana Marka jest inna. Twierdzi, że sam sobie jest winien i nikogo nie obarcza odpowiedzialnością, za swoje „popaprane” życie. Nawet ojca, którego chyba tylko przez kilka godzin tygodniowo widywał trzeźwym, ale za to w złym humorze. 25 lat temu, jako siedemnastolatek opuścił dom i niczego nie przeczuwającą matkę i wraz z kolegami  wyjechał na…wakacje. Z tych „wakacji” już nie wrócił do domu. Alkohol, narkotyki, a w końcu rozmaite „szemrane” interesy zaprowadziły go do więzienia. Przesiedział 4 lata. Kiedy wyszedł nie miał już do kogo wracać. „Miałem złotą mamę, ale nie umiałem tego docenić. Mówili, ze zmarła na raka, ale ja wiem, że zmarła ze zgryzoty, przeze mnie. Życie z taką świadomością, to nie życie”.

Pani Marzenka jest najmłodsza w naszym gronie. Ma dopiero 32 lata. Uważa, że bezdomna była przez całe życie. Ta młoda kobieta uważa, że dach nad głową i cztery ściany to jeszcze nie dom. Kiedy miała 5 lat jej rodzice pojechali za granicę, „żeby zarobić na dom dla swojego dziecka”. Tak zawsze powtarzała babcia, której ją podrzucili. Przez 8 następnych lat widywała ich tylko dwa razy w roku: z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. W końcu „świąteczni rodzice” wrócili i rzucili się w wir pracy na wypadek, gdyby środków zaoszczędzonych na emigracji miało nie wystarczyć na budowę wymarzonego domu. Kiedy go w końcu ukończyli, już właściwie nie miał kto w nim mieszkać, bo Marzena po opuszczeniu akademika zamieszkała u koleżanki. Tam nauczyła się pić i „brać” i przez jakiś czas było jej z tym dobrze. A potem było już za późno. A rodzice… no cóż… chyba „postawili na niej kreskę”. I gdyby nie pan Karol, który trochę podstępem „zwabił ją” na spotkanie grupy Anonimowych Alkoholików pewnie jej historia znalazłaby już dawno swój tragiczny finał.

Gdy skierowałam rozmowę na temat Roku Miłosierdzia okazało się, że prawie wszyscy goście pana Karola są doskonale zorientowani w temacie. „Karol już nad nami pracuje. Byliśmy nawet w Łagiewnikach, na spotkaniu z papieżem” – wyjaśnił pan Marek, widząc moje zaskoczenie. Pomyślałam wówczas, jak wielkie, nieogarnione i uprzedzające jest Boże miłosierdzie. Ta grupa ludzi - jak się potem okazało stałych bywalców małego mieszkania pana Karola – spotkała się z Nim w osobie tego niepozornego człowieka, który jeszcze parę lat temu dzielił ich los życiowych imigratów i sam potrzebował ludzkiej pomocy i Bożego Miłosierdzia. Teraz właśnie nim posługuje się Miłosierny Bóg, by leczyć zranione serca innych ludzi, przynosić im dobrą nowinę o Bożym przebaczeniu i nauczyć ich przebaczać tym, którzy wobec nich zawinili.

W przepięknej homilii podczas Mszy świętej kończącej Jubileuszowy Rok Miłosierdzia papież Franciszek, nawiązując do Ewangelii powiedział między innymi: „Mesjasz, Wybraniec Boży, Król pojawia się bez żadnej władzy ani chwały: jest przybity do krzyża, gdzie wygląda bardziej na pokonanego niż na zwycięzcę. Jego królewskość jest paradoksalna: Jego tronem jest krzyż; Jego korona zrobiona jest z cierni; nie ma berła, ale dano Mu w rękę trzcinę; nie nosi zbytkownych szat, ale został odarty z tuniki; nie ma błyszczących pierścieni na palcach, ale ręce przebite gwoździami; nie ma skarbu, ale zostaje sprzedany za trzydzieści srebrników”… Ojciec Święty podkreślił, że wspaniałość Bożego królestwa nie jest „władzą według kryteriów świata, lecz Bożą miłością, miłością zdolną by dotrzeć i uzdrowić wszystko”. Przypomniał również, że to „Ze względu na tę miłość Chrystus zniżył się do nas, przeżywał naszą ludzką niedolę, doświadczał naszej najgorszej kondycji: niesprawiedliwości, zdrady, opuszczenia; doświadczył śmierci, grobu, otchłani. W ten sposób nasz król wyszedł do granic wszechświata, aby ogarnąć i zbawić wszystko, co żyje. Nie potępił nas, nawet nas nie pokonał, nigdy nie naruszył naszej wolności, ale stał się drogą z pokorną miłością, która wszystko usprawiedliwia, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko znosi. Tylko ta miłość pokonała i nadal pokonuje naszych wielkich nieprzyjaciół: grzech, śmierć, lęk”. Tak mówił papież. Wierzę, że echo jego słów dotarło do wszystkich potrzebujących Bożego miłosierdzia i tych, którzy mogą być, jak pan Karol i wielu innych, jego nośnikami.

Bo – jak powiedział papież Franciszek – „choć zamykają się Drzwi Święte, pozostaje otwarta dla nas na oścież prawdziwa brama miłosierdzia, którą jest serce Chrystusa. Z przebitego boku Zmartwychwstałego aż do końca czasów wypływa miłosierdzie, pocieszenie i nadzieja”.

Kiedy papież Franciszek podczas uroczystości kończących Jubileusz Miłosierdzia podpisał list apostolski „Misericordia et misera” skierowany do całego Kościoła, wierzyłam, ze odpowie on na nadzieje także tej małej grupy ludzi, z którymi miała przywilej spotkać się i rozmawiać w mieszkaniu pana Karola. I nie zawiodłam się.

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024