W "notesie" Pana Boga

W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, Jola i Tomek obchodzić będą 11. rocznicę swojego ślubu. Ich największe marzenie nie spełniło się. Nie mieli okazji żadnej małej istotce nadać jednego z 10 pięknych imion, przygotowanych jeszcze przed ślubem.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-11-30

Jola i Tomek poznali się w przedszkolu. Mówią tak wszystkim, którzy są ciekawi ich historii. Ale tak naprawdę sami odkryli to dopiero tuż przed ślubem, kiedy kompletowali swoje stare fotografie rodzinne, aby utworzyć z nich wspólny album „dla potomnych” Wówczas okazało się, że oboje mają w swoich archiwach taką samą fotografię, z tego samego przedstawienia z okazji Dnia Matki, na którym nawet trzymają się za ręce. „Już wtedy byliśmy sobie przeznaczeni” śmieje się Jola. To oczywiście grubo przesadzone, bo na nowo „odkryli siebie” dopiero na spotkaniach „duszpasterstwa akademickiego”. Okazało się, że łączyło ich cos więcej, niż wspólne lata w przedszkolu. Oboje „wyrośli” w Ruchu Żywego Kościoła. To aż dziwne, że nigdy nie spotkali się podczas żadnego z licznych wakacyjnych turnusów. Może dlatego, ze najczęściej pełnili na nich tę sama funkcję – animatora muzycznego.  Właściwie już na drugim roku studiów wiedzieli, że zaraz po studiach się pobiorą. Mieli „aż” 3 lata, które postanowili wykorzystać na naprawdę rzetelne przygotowanie się do przyszłych ról - małżonków i… rodziców. Bo od początku wiedzieli, że pragną założyć dużą, szczęśliwą rodzinę. Tomek dlatego, że sam w takiej się wychował i z autopsji znał jej dobrodziejstwa, a Jola wprost przeciwnie – przez całe dzieciństwo i młodość marzyła o siostrze lub bracie, których nigdy nie miała. „Byliśmy naprawdę szaleni – wspomina Jola.- Przeczytaliśmy chyba wszystko, co było do przeczytania na temat małżeństwa i rodzicielstwa, poznaliśmy dogłębnie naturalne metody planowania rodziny, tak że równie dobrze moglibyśmy być ich instruktorami, braliśmy udział we wszystkich kursach przedmałżeńskich w okolicy oraz w rekolekcjach dla narzeczonych, o jakich tylko usłyszeliśmy. Tomek zatrudnił się w jednej z prawniczych firm jako tłumacz z języka niemieckiego zawiłych, prawniczych dokumentów. Pracował popołudniami i nocami, a wszystkie zarobione pieniądze odkładał na konto, by móc najszybciej jak to możliwe kupić mieszkanie. Tymczasem wspólnymi siłami remontowali stare, wynajęte mieszkanie, tak, aby sprowadzić się do niego zaraz po ślubie. „Czy Pani wie, ze już przed ślubem mieliśmy wybrane imiona dla piątki naszych przyszłych dzieci – po dwa komplety: dla chłopców i dla dziewczynek.

Za miesiąc, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, Jola i Tomek obchodzić będą 11. rocznicę swojego ślubu. Ich największe marzenie nie spełniło się. Nie mieli okazji żadnej małej istotce nadać jednego z tych 10 pięknych imion, przygotowanych jeszcze przed ślubem.  Poczułam ucisk w żołądku (a może w sercu), gdy Jola ze śladami smutku w głosie pokazywała mi notesik z tymi imionami. „Zachowałam go na pamiątkę i po to, aby nam przypominał, że nasze plany nie zawsze pokrywają się z planami Bożymi i aby uczył nas pokory”. Półtora roku po ślubie Jola zaczęła podejrzewać, że coś może być nie tak. Wraz z mężem ściśle stosowali się do wskazań instruktorów naturalnych metod planowania rodziny. Wprawdzie lekarz-ginekolog, u którego była bagatelizował obawy młodych małżonków, twierdząc, że to za wcześnie, aby w ogóle snuć jakiekolwiek pesymistyczne domysły, jednak na upór Joli nie było rady. Skierował ją na wszelkie badania potrzebne do postawienia diagnozy i… okazało się, że nie ma żadnych przeciwskazań, aby mogła począć zdrowe dziecko i szczęśliwie je urodzić. Wyszli od lekarza zupełnie zdezorientowani. Może to po prostu  tzw. „złośliwość losu”, może trzeba dalej próbować i cierpliwie czekać? Czekali kolejny rok. Któregoś dnia Tomek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Gdy spojrzała na niego przeraziła się. W pierwszej chwili myślała, że umarło, któreś z jego rodziców. „Nigdy, w niczyich oczach nie widziałam tyle bólu i rozpaczy” mówi Jola a ja zauważam cichą, samotną łzę, którą próbuje szybko usunąć ze swojej twarzy. Kiedy położył na stole kopertę opatrzoną pieczątką, Jola bez słów domyśliła się, co ona zawiera. Tomek w tajemnicy przed nią poddał się badaniom. Niestety, wykazały one bez żadnej wątpliwości, że jej ukochany mąż jest bezpłodny.  Niewiele rozmawiali. Dwie pierwsze noce spędzili płacząc i ukrywając wzajemnie przed sobą swoje łzy, osobno – każde po swojej stronie łóżka. Trzeciej nocy Tomek powiedział cos tak głupiego, że „mało brakowało, a dostałby w nos” – wspomina Jola ze śmiechem. Zaproponował jej… rozwód. Powiedział, ze wie, jak pragnęła dzieci i on nie ma prawa pozbawiać jej tego marzenia.  W końcu zamiast siarczystego policzka, który w pierwszej chwili miała zamiar mu wymierzyć, skończyło się na pocałunku i odnowieniu przyrzeczeń małżeńskich – takich mało uroczystych, bo w domowych kapciach…

Nie od razu umieliśmy się pogodzić z tą kilkakrotnie (dla pewności) powtórzoną „złą nowiną”. W końcu chyba się udało. Podczas pewnych rekolekcji dla małżeństw, które utraciły swe dziecko, na które pewien zaprzyjaźniony zakonnik z Pomorza ich zaprosił dokonał się przełom. „Najpierw, kiedy tam przyjechaliśmy, wydało nam się to pomyłką. Wszyscy, którzy tam byli mieli jakieś wspomnienia o swoim dziecku i to niezależnie od tego, w jakim okresie życia (prenatalnego albo już po urodzeniu) je utracili. My mieliśmy tylko nasz notesik z 10 imionami dzieci, które nigdy się nie poczęły. Istniały tylko w naszych planach – ale nie w Bożych.  Jednak w czasie pewnej szczerej rozmowy zaleconej nam przez rekolekcjonistę, którą przeprowadziliśmy tuz po adoracji Najświętszego Sakramentu przekonaliśmy się, że oboje mamy już pewien plan na przyszłość. Okazało się, że nasze plany prawie się od siebie nie różniły. Oboje pragnęliśmy adoptować jakieś osierocone dzieci, a gdyby było to niemożliwe, to przynajmniej stać się dla nich rodzina zastępczą. Kilka tygodni później nasz plan doprecyzowaliśmy. Uznaliśmy, że skoro Pan Bóg „odebrał” nam coś, co dla nas znaczyło tak wiele, to pewnie dlatego, że chciał dla nas czegoś jeszcze lepszego.  Znajoma pani doktor (nawiasem mówiąc zajmująca się zawodowo leczeniem niepłodności, a prywatnie wolontariuszka w domu małego dziecka dla dzieci z poważnymi wadami rozwojowymi) podsunęła nam pewną myśl, którą już w domowym zaciszu nieco rozwinęliśmy. Zrozumieliśmy, że tym „lepszym”, które Bóg dla nas ma, nie może być maleńkie śliczne niemowlę, które zastąpiłoby nam nasze, to, które nigdy się nie pocznie”.

Tych kilka lat, które dzielą ich od tamtej decyzji Tomek i Jola starali się jak najlepiej wykorzystać. Ona zrobiła drugi fakultet z pedagogiki specjalnej, zaliczyła kilka specjalistycznych kursów i nauczyła się posługiwać alfabetem Breill’a. Tomek zdobył lepiej płatną pracę w kancelarii prawniczej swego przyjaciela i jego ojca, a także kupił samochód, który z pewnością już wkrótce okaże się niezbędny. Bo już niedługo, za kilka miesięcy, prawdopodobnie po Nowym Roku, w ich rodzinie zacznie się nowe życie 4-letniej, niewidomej Marzenki z zespołem Downa. Maja nadzieję, ze z czasem Marzenka będzie miała swoje „rodzeństwo”, tak jak ona potrzebujące kochającej rodziny.  Imienia Marzenki wprawdzie nie było w notesiku z imionami  przyszłych dzieci Joli i Tomka.  Ale to już nie ma dla nich większego znaczenia. Najważniejsze, że było od zawsze w „notesie” Pana Boga.

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024