Trędowaci wysłannikami Boga
Każdy, nawet najbardziej „trędowaty”, pogubiony, odrzucony i sponiewierany został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jest jego umiłowanym dzieckiem w którym Bóg chciałby się przeglądać, jak w zwierciadle.
2017-01-29
Trędowaci wysłannikami Boga
Już od 64 lat po raz kolejny obchodzimy w ostatnią niedzielę stycznia Światowy Dzień Chorych na Trąd. Choć zapewne nikt z nas nie spotkał w swoim otoczeniu człowieka chorego na tę chorobę, wiemy na jej temat dość sporo, także i to, że do dziś budzi ona grozę wśród mieszkańców wielu ubogich regionów świata. Bo choć liczby obecnych przypadków oficjalnie zamykającej się w granicy 250 tys. zachorowań w skali roku nie da się porównać z milionami chorych w przeszłości, a trąd wcześnie wykryty jest niemal całkowicie wyleczalny, to dla wielu ludzi i tak stanowi on wielki osobisty i rodzinny dramat.
Dlaczego tak się dzieje? U ludzi chorujących na trąd występują coraz bardziej rozprzestrzeniające się zmiany na skórze i błonie śluzowej. Powoli zniszczeniu ulega skóra, mięśnie i kości. Ale ta choroba niszczy w przerażający sposób nie tylko ciało człowieka. Dawniej ludzi chorych na trąd izolowano w specjalnych gettach; nie mogli utrzymywać kontaktów z bliskimi ani zakładać własnych rodzin. Tych, którzy już byli w związkach małżeńskich, zmuszano do ich zerwania. Dziś, choć odbywa się to mniej drastycznie – choroba ta nadal rozdziela rodziny, skazuje ludzi na odosobnienie, zerwanie więzi rodzinnych społecznych, na odrzucenie. Co najsmutniejsze, niekiedy niewiele się zmienia w tej kwestii nawet po wyleczeniu. Trąd niejako „piętnuje” na całe życie.
Nadal też sama nazwa tej choroby jest synonimem używanym na określanie ludzi odrzuconych, wykluczonych, czy z jakiegoś powodu – wyklętych. Określenia „trędowaci” używamy zwykle, gdy chcemy wyrazić, że coś jest czymś najgorszym, z czym człowiek może mieć do czynienia.
Uświadomiłam sobie to jeszcze bardziej, gdy w okresie poświątecznym spotkałam pana Eryka, którego poznałam kilka lat temu jako pensjonariusza Domu Dziennego Pobytu. Pan Eryk przychodził tam wtedy dlatego, że nie miał się gdzie podziać, ani co zjeść. Przychodził, żeby „pobyć trochę w śród ludzi”, bo inaczej nie miałby do kogo otworzyć ust przez tygodnie, miesiące a może i lata. Pan Eryk poczuł na własnej skórze, co to znaczy być „trędowatym”, kiedy opuścił więzienie po kilku latach odsiadki. Jeszcze w więzieniu bał się, ze tak właśnie będzie. Już w pierwszych roku po aresztowaniu opuściła go żona. Nawet nie mógł mieć do niej żalu, gdy złożyła wniosek o rozwód. Rozwiązała umowę najmu mieszkania, zabrała dzieci i wyjechała. Byli sąsiedzi wiedzieli tylko tyle, że nie ma jej w kraju. Nie szukał jej. Po co? Co miałby powiedzieć własnym dzieciom. Dzięki pracownikom socjalnym udało mu się znaleźć pracę; nic wielkiego, ale zarobek wystarczający, by przeżyć, zwłaszcza jeśli nie trzeba płacić czynszu ani rachunków za prąd. Zamieszkał w schronisku dla bezdomnych, myślał o odkładaniu wszystkiego co się da, żeby z czasem wynająć dla siebie jakiś pokój. Niestety, w niedługim czasie w zakładzie pracy rozniosła się wiadomość o jego „karalnej” przeszłości. Nikogo nie obchodziło, za co siedział ani też to, że już odbył swoja karę. Nowi koledzy z pracy zaczęli go omijać szerokim łukiem. Coraz częściej też tu i ówdzie słyszał pod swoim adresem niewybredne komentarze i docinki. W końcu raz nie wytrzymał. Doszło do małej szarpaniny i pracodawca oczywiście skorzystał z pierwszej okazji, aby pozbyć się pracownika z kłopotliwą przeszłością. Potem było już tylko gorzej. Alkohol, wystawiona po datki ręka i nawet drobne kradzieże, kiedy datków nie starczało na butelkę – jedynego, niezawodnego towarzysza. Pijany, nie mógł nawet korzystać z pomocy oferowanej bezdomnym i bezrobotnym przez zakonnice i schroniska, a i w domu dziennego pobytu coraz częściej zamykano przed nim drzwi. Pan Eryk nie ma o to teraz do nikogo żalu. „Nie dziwię się – mówi – kto chciałby się zadawać z kimś kto cuchnie brudem na kilometr, zionie alkoholem a w dodatku ma ciemną przeszłość”. W końcu raz, w alkoholowym upojeniu, próbował targnąć się na własne życie. Ta próba samobójcza mogła położyć kres jego marnemu życiu. Na szczęście tak się nie stało. Dzięki kilku szlachetnym ludziom panu Erykowi udało się wyjść na prostą. To był długi bolesny proces, na szczęście zakończony powodzeniem. Ale to już całkiem inna, bardziej optymistyczna część tej historii.
Gdy wychodzimy z kościoła pan Eryk, który ma na sobie trochę zbyt cienką kurtke jak na szalejący na zewnątrz mróz, przyznaje, że trochę zmarzł w swojej ostatniej ławce. „Dlaczego nie usiadł pan bliżej – było przecież sporo miejsca?” – pytam. „Wie Pani, to taki stary nawyk; mam go od czasu, jak wiele lat temu jakaś mała dziewczynka podczas ciszy przed przeistoczeniem na cały głos, ze szczerością właściwą dzieciom,zapytała swojej mamy: „Mamusiu, czemu ten pan tak śmierdzi?”.
Tego dnia podczas niedzielnej homilii i ja i pan Eryk mieliśmy okazję usłyszeć ciekawą i prawdziwą historię innej małej dziewczynki, która na pytanie „Po co Pan Bóg posłał na świat swojego Syna” odpowiedziała z prostotą ale i niezwykłą dla tak małego dziecka głębią: „To dlatego, że Bóg jest Duchem i chciał zobaczyć jak wygląda”. Pod tymi słowami kryje się także prawda o człowieku – każdym człowieku. Bo każdy, nawet najbardziej „trędowaty”, pogubiony, odrzucony i sponiewierany został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jest jego umiłowanym dzieckiem w którym Bóg chciałby się przeglądać, jak w zwierciadle.
Chociaż w naszym kraju w naszych czasach nie są znane przypadki zachorowania na trąd, nie wolno nam zapominać o ludziach cierpiących na tę chorobę w innych miejscach na świecie, dziś głównie w Azji i w Afryce. Temu między innymi służy 64. Światowy Dzień Trędowatych, który obchodzimy wniedzielę 29 stycznia. Ale ma służyć także i temu, byśmy pamiętali o wszystkich tych, którzy cierpią na „trąd” innego rodzaju. Pięknie powiedział kiedyś Raoul Follereau – Francuz, który całą swą życiową energię poświęcił na ratowanie trędowatych. Uczył on, że każdy człowiek potrzebujący naszej pomocy, to wysłannik samego Chrystusa, który chce nas, ludzi uważających się za zdrowych, wyleczyć z nikczemności, egoizmu i obojętności. Wierzył on, że możliwa jest „powszechna epidemia miłości” i to on, w tym duchu, upominał się wobec Organizacji Narodów Zjednoczonych o ustanowienie Światowego Dnia Trędowatych.
Każdy z nas może zrobić coś dla ludzi cierpiących na tę straszną chorobą, ale i dla innych „trędowatych”, których wielu jest i w naszej Ojczyźnie. Niezależnie od innego rodzaju pomocy możemy im ofiarować nasze modlitewne wsparcie wzmocnione darem własnego cierpienia składanego Bogu w tej intencji, by nikt w naszym najbliższym otoczeniu nie poczuł się nigdy "trędowaty".
MODLITWA ZA UBOGICH ŚWIATA (Raoul Follereau)
Panie, naucz nas nie kochać już jedynie samych siebie
i nie zadowalać się tylko tym, że kochamy naszych bliskich.
Panie, naucz nas myśleć wyłącznie o bliźnich i kochać przede wszystkim tych, którzy nie są kochani.
Panie, spraw, aby bolało nas cierpienie innych.
Daj nam łaskę zrozumienia, że w każdej minucie naszego życia, naszego szczęśliwego życia, nad którym Ty sam czuwasz
tysiące istot ludzkich, twoich dzieci, umiera z głodu i zimna, chociaż na to nie zasłużyły…
Panie, ulituj się nad wszystkimi ubogimi świata.
Ulituj się nad trędowatymi, do których tak często uśmiechałeś się, gdy chodziłeś po ziemi,
nad milionami trędowatych, którzy wyciągają ku Twojemu Miłosierdziu dłonie bez palców, ręce bez dłoni…
I wybacz nam, że na zbyt długi czas zostawiliśmy ich samym sobie, powodowani haniebnym strachem…
Panie, nie pozwól, abyśmy potrafili być szczęśliwi sami.
Spraw, aby dotykała nas nędza panująca na świecie i uwolnij nas od nas samych,
… jeśli taka jest Twoja wola.