Silna grupa pod wezwaniem
Nie tracą czasu na plotki, politykę czy omawianie jakichś błahych spraw. Zbierają się po prostu po to, by wspólnie odmówić wszystkie części różańca świętego w intencji życia nienarodzonych dzieci.
2017-03-23
25 marca w Uroczystość Zwiastowania Pańskiego obchodzimy Dzień Świętości Życia. W tym dniu dziękujemy Bogu szczególnie za tych wszystkich, którym nie jest obca troska o godność każdej ludzkiej osoby i głoszenie Ewangelii Życia.
Szczególnym miłośnikiem i obrońcą życia był św. Jan Paweł II, który w „Evangelium Vitae", tak sprecyzował cel obchodzenia Dnia Świętości Życia. Jest nim: „budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i w społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i w każdej kondycji”.
Dość często nagłaśniana jest - zwłaszcza przy okazji takich dni jak ten - działalność rozmaitych ruchów, które za cel postawiły sobie ochronę ludzkiego życia, w naszych polskich realach skupiającą się zwłaszcza na ochronie życia poczętych dzieci. Choć ich działalność nie ogranicza się tylko do tego, przeciętny człowiek członków tych ruchów i stowarzyszeń zna głównie z tego, że widuje ich na placach i ulicach naszych miast i miasteczek z wystawami antyaborcyjnymi lub – gdy wymaga tego jakaś konkretna sytuacja - zbierających podpisy pod listami protestującymi czy petycjami, które mają uwrażliwić sumienia ludzi decydujących o prawodawstwie w zakresie ochrony życia. Zadałam sobie pytanie na ile jednak na co dzień, nam, zwykłym ludziom, nie zrzeszonym w podobnych ruchach bliska jest troska o ludzkie życie, zwłaszcza to najbardziej zagrożone i co robimy aby dać jej wyraz. Szukając odpowiedzi na to pytanie trafiłam do pewnych niezwykłych osób działających niejako na peryferiach wielkich i głośnych akcji prowadzonych przez ruchy obrońców życia.
Jedną z nich jest Pani Małgosia. Ma już prawie 79 lat, a od 20 lat zmaga się z ostrą formą osteoporozy. Częste złamania kończyn sprawiły, że z wielkim trudem porusza się za pomocą balkonika po swoim mieszkaniu. Za wyjątkiem niezbędnych wizyt u lekarzy i Mszy świętych w największe święta, na które zawozi ją jeden z sąsiadów, od 11 lat jest właściwie uwięziona w czterech ścianach swojego mieszkania, na 4 piętrze bloku pozbawionego windy. Mimo, że nie ma własnej rodziny, nie narzeka na samotność. Ma za to wspaniałych sąsiadów. Dwa razy w tygodniu, a jak zajdzie potrzeba to i częściej, któraś z sąsiadek robi jej zakupy albo załatwia inne sprawy, które wymagałyby wyjścia z domu. troszczą się o nią, pytają o zdrowie, zawożą do lekarza, a czasem po prostu wpadają by porozmawiać
„To było chyba 5 lat temu – wspomina Pani Małgosia – Słuchałam wtedy jakiejś audycji w radio Maryja, gdzie jeden z zaproszonych gości mówił o duchowej adopcji poczętych dzieci. Zaciekawiło mnie to, ale początkowo nie bardzo rozumiałam, o co w tym wszystkich tak naprawdę chodzi. Postanowiłam wypytać o szczegóły wikarego, który odwiedzał mnie z Komunią świętą. Spieszył się na katechezę do szkoły, le obiecał, ze o mnie nie zapomni. I nie zapomniał. Następnym razem przyniósł mi kilka ulotek a także pliczek deklaracji podjęcia duchowej adopcji, które zauważyłam dopiero po jego wyjściu. W pierwszej chwili pomyślałam: po co mi tyle tego. Szkoda żeby się u mnie marnowały. Musze mu to oddać”. Ale kiedy za tydzień kapłan ponownie odwiedził Panią Małgosię, nie było już czego oddawać. Za pośrednictwem swoich „chodzących” sąsiadów Pani Małgosia wszystkie deklaracje rozprowadziła wśród sąsiadów z jej bloku a nawet z dwóch sąsiednich, a po kilku tygodniach powstała nieformalna grupa modlitewna, którą Pani Małgosia nazywa żartobliwie „silną grupą pod wezwaniem”. Ze względu na jej stan kilka sąsiadek i dwóch sąsiadów zbiera się w jej mieszkaniu w każdy piątek i przy nakrytym białym obrusem stole z umieszczoną na nim figurka Dzieciątka Jezus. Najczęściej jest 7, 8 osób, ale zdarza się że przychodzi i 12. Większość z nich to emeryci i renciści, ale przychodzi także młoda mężatka, najbliższa sąsiadka Pani Małgosi. Nie tracą czasu na plotki, politykę czy omawianie jakichś błahych spraw. Zbierają się po prostu po to, by wspólnie odmówić wszystkie części różańca świętego w intencji życia nienarodzonych dzieci, Każde z nich jest bowiem „adopcyjnym” rodzicem jednego z takich dzieci. To trwa już ponad 4 lata, a Pani Małgosia liczy na to, że potrwa nawet po jej śmierci. Dwa lata temu, ktoś z uczestników tych spotkań wyszedł z propozycją, aby poza modlitwą włączyć się tez w jakąś konkretną pomoc na rzecz ochrony ludzkiego życia. Każdy z nich miał przecież jakąś emeryturę czy rentę. Dlaczego by się nią nie podzielić w tak pięknej sprawie? Nie bardzo tylko wiedzieli jak się do tego zabrać. Z pomocą przyszedł im pan Antoni, nadzwyczajny szafarz z ich parafii, który czasem, w zastępstwie księdza wikarego odwiedzał panią Małgosię. Opowiedział im o pewnej pięknej rodzinie z niedalekiego sąsiedztwa, która boryka się z wieloma trudnościami natury materialnej. Mają czterech synków, a najmłodszy z nich, Adaś przyszedł na świat z Zespołem Downa. Jego mama musiała zrezygnować z pracy, aby zapewnić całej czwórce a zwłaszcza Adasiowi, właściwą opiekę. „Módlcie się o zycie dla nienarodzonych a pomagajcie już narodzonym” powiedział krótko Pan Antoni. No i tak to się zaczęło. Teraz co miesiąc zostawiają u Pani Małgosi część swoich dochodów, a pan Antoni przyjął na siebie role pośrednika w ich przekazywaniu rodzicom Adasia. I tak z czasem zawiązała się kolejna wspaniała przyjaźń. Pan Antoni raz po raz zaczął przynosić piękne laurki wykonane przez starszych braciszków Adasia dla Pani Jadwigi i jej przyjaciół. W ostatnie Święta Bożego Narodzenia poznali mamę Adasia. Dzień przed Wigilią przyszła w towarzystwie Pana Antoniego, który pomógł jej przynieść blachę ze świątecznymi wypiekami. Kiedy wymieniły się uściskami z Panią Małgosią, mama Adasia nagle się rozpłakała, mówiąc: „Jeszcze nikt nigdy nie był dla nas taki dobry. A przecież jesteśmy dla was całkiem obcy”. Pani Małgosia ze wzruszenia nie była w stanie nic odpowiedzieć. Ale pomyślała, ze tak naprawdę to chyba wcale nie są sobie obcy. Być może ktoś kiedyś wymodlił siłę i odwagę dla rodziców Adasia oraz życie dla niego, obejmując go duchową adopcją, tak jak oni teraz proszą o życie dla innego Adasia, Michałka, Marysi czy Zosi. Czasem tak niewiele trzeba, aby uratować ludzkie życie. Wystarczy otrząsnąć się z własnego egoizmu czy duchowego lenistwa by stać się współtwórcą „jednego z najwspanialszych cudów stworzenia”, jak napisał niegdyś św. Jan Paweł II