Trudniej przebaczyć niż kochać
Mój znajomy to jeden z tych, których specjaliści określają w skrócie DDA – Dorosłe Dzieci Alkoholików. Niezależnie od nazwy, jaką nadano tej grupie ludzi, jest ich w Polsce podobno aż 3 miliony.
2017-07-29
Historia Janusza nie jest aż tak drastyczna, jak przypadki wielu jemu podobnych ludzi. Trudne dorastanie w rodzinie z problemem alkoholowym na szczęście nie zdeterminowało jego postaw w dorosłym życiu. Założył szczęśliwą rodzinę, poprawił swoją samoocenę, uczy się trudnej sztuki przebaczenia… sobie i innym. Czasem jednak droga do tego bywa dużo bardziej wyboista. Niekiedy zraniony w dzieciństwie, rani własne dzieci lub nigdy nie zdoła dorosnąć, usprawiedliwiając swoje postępowanie i niepowodzenia trudnym dzieciństwem. A czasem pozwala by niszczyła go nienawiść... W wielu przypadkach dopiero spotkanie z wybaczającą miłością Boga jest w stanie otworzyć zamknięte przed laty pokłady serca.
Dzieciństwo Janusza należało do szczęśliwych. Był jedynakiem, dzieckiem upragnionym i dość długo wyczekiwanym. Kiedy się urodził, ojciec, jako punkt honoru, poczytywał sobie fakt, by jego żona, wychowując syna, nie musiała pracować. Starał się zapewnić im utrzymanie na takim poziomie, by niczego im nie brakowało. Januszek nie chodził do przedszkola, ale nie czuł się samotny. Mama dbała, by miał codzienny kontakt z rówieśnikami. W ich domu często bywały dzieci sąsiadów. Nieraz gotowała obiad albo urządzała małe przyjęcia dla całkiem sporej grupy maluchów. Organizowała im wspaniałe zabawy, czasami zabierała na odkrywcze wypady do pobliskiego parku lub do ogrodu zoologicznego. Tata mówił, że „minęła się z powołaniem” i powinna skończyć studia pedagogiczne zamiast politechnicznych.
Kiedy Januszek rozpoczął szkolną edukację, mama wróciła do pracy, ale i wtedy nie musiał – tak jak wielu jego kolegów – chodzić z pękiem kluczy zawieszonym na szyi, ani przesiadywać w szkolnej świetlicy, a ich dom nadal pozostał otwarty dla jego przyjaciół. W domu czekała na niego babcia z ciepłym obiadem, a popołudnia spędzał z rodzicami, którzy po powrocie z pracy cały swój czas mieli już tylko dla niego. W soboty i niedziele zabierali rowery i wyjeżdżali całą rodziną za miasto, zawsze w inne miejsce. Wakacje zwykle spędzali za granicą, ale z tych wyjazdów Janusz dziś niewiele pamięta, tyle, że ich fotograficzne ślady znajdują się w licznych rodzinnych albumach. Tak, Janusz miał zdecydowanie szczęśliwe dzieciństwo… do 11 roku życia.
Potem wszystko zaczęło się psuć. Najpierw mama straciła pracę. Tata chciał, by się tym nie przejmowała, ale ona upierała się, że nie po to studiowała, aby resztę życia spędzić w domu. Przez wiele miesięcy to tu, to tam bezskutecznie składała swoje oferty. W końcu dała za wygraną. To chyba właśnie wtedy się zaczęło. Choć Janusz nie daje za to głowy, bo tata długo starał się ukryć przed nim prawdę, a on był jeszcze zbyt młody by rozumieć trudne sprawy dorosłych. Babcia coraz dłużej przesiadywała w ich domu, przejmując większość obowiązków mamy, a mama coraz później, nie wiadomo skąd, do domu wracała. Czasami bywała niepodobna do jego ślicznej, eleganckiej, kochanej mamusi i tak brzydko pachniała. Kiedyś chciała go jak dawniej przytulić, a on powiedział: „fuj, śmierdzisz”. Wtedy mama uderzyła go w twarz tak mocno, że aż się przewrócił. Nic nie powiedział tacie, ale w nocy i tak słyszał, chyba po raz pierwszy w życiu, jak rodzice się kłócą. Tata prosił mamę by, jeśli ich kocha, zaczęła się leczyć a ona głośno wykrzykiwała takie różne brzydkie słowa, których nigdy nie pozwalała używać ani Januszkowi, ani jego kolegom. Mama nie poszła się leczyć i było coraz gorzej. Coraz częściej do późnych godzin nocnych wypatrywał jej powrotu ukryty za firanką. Od sąsiadów, którzy zawsze bardzo ją lubili, mama zaczęła pożyczać coraz większe sumy pieniędzy i – zanim tata się zorientował – uzbierała się taka kwota, że musiał zaciągnąć kredyt, by spłacić jej długi. Januszek miał nawet do niego żal, bo od kiedy tata wszystko wyjaśnił sąsiadom, koledzy coraz rzadziej do niego zaglądali. Potem już sam nie chciał, aby przychodzili. Przynajmniej nie musiał się wstydzić…
Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy mama wpadła pod samochód i straciła stopę, babcia powiedziała coś strasznego. Powiedziała, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Początkowo wydawało się, że ma rację. Mama pozwoliła się zawieźć do szpitala, gdzie – jak mówił tata – pomogą jej uporać się z problemami. Chyba nie do końca im się to udało. Po powrocie wprawdzie nie piła, ale cały czas była bardzo smutna i jakby nieobecna. Tata kilka razy w tygodniu zawoził ją na rehabilitację, a w soboty znów zabierał ich na wycieczki. Bardzo się starał, żeby wszystko było jak dawniej. A potem załatwił dla mamy chyba najnowocześniejszą protezę na świecie, żeby znów mogła „obracać się między ludźmi”. To „obracanie”nikomu jednak nie wyszło na zdrowie. Tata powiedział Januszowi, że mama znów wpadła w złe towarzystwo, ale najgorsze było to, że owo „towarzystwo” coraz częściej przyprowadzała do domu. Babcia zamykała się wtedy z wnukiem w drugim pokoju, albo wychodzili z domu, a tata po powrocie z pracy musiał tych wszystkich dziwnych ludzi wyrzucać i sprzątać bałagan, jaki po sobie zostawili. A najwięcej przychodziło ich wtedy, gdy mama dostawała rentę.
Bywało raz lepiej, raz gorzej, ale jednego dnia Janusz nie potrafi zapomnieć do dziś. Miał już wtedy 16 lat. Od jakiegoś czasu wszystko się całkiem nieźle układało. Mama od kilku tygodni była trzeźwa i zachęcała syna by na swoje urodziny zaprosił przyjaciół z klasy. Obiecała wyprawić mu wspaniałe przyjęcie. Janusz cieszył się tym głównie dlatego, że miał pretekst by zaprosić także Jolę. Dziewczyna jego marzeń zgodziła się przyjść dzień wcześniej, żeby pomóc mu wybrać nagrania. Serce waliło mu z radości, gdy otwierał drzwi! Tymczasem pierwsze co zobaczył, to jej przerażone oczy. „Wiesz, tam leży jakaś kobieta, chyba trzeba jej pomóc” – mówiła roztrzęsionym głosem. Właściwie już wiedział, co zobaczy. Na parterze, w kałuży własnego moczu leżała jego mama. Po raz pierwszy zupełnie nie obchodził go jej stan. Chyba… wolałby żeby nie żyła. Tymczasem ona coś bełkotała i tylko się głupio śmiała. Tego wstydu do dziś nie potrafi jej wybaczyć.
Wtedy po raz pierwszy odbył z ojcem męską rozmowę. Nie chciał tak dalej żyć. Tata zgodził się wynająć dla nich niewielkie mieszkanko na tyle blisko, by babcia mogła ich odwiedzać i na tyle daleko, aby nie mogła tego czynić matka. Janusz wiedział, że ojciec dbał o potrzeby matki i regularnie ją odwiedzał. Syn nigdy jednak o nią nie zapytał i nie chciał mu towarzyszyć. Nawet wtedy, gdy ojciec zapewnił go, że mama od wielu miesięcy już nie pije. Tak było przez 10 lat, do czasu pewnych rekolekcji, które odbył wraz ze swoją młodą żoną. Teraz, jako 35-letni mężczyzna, potrafi przyznać przed samym sobą, że nadal kocha matkę. Nie tylko jej obraz z szczęśliwych lat dzieciństwa, ale tę poranioną, smutną kobietę, którą odważył się odwiedzić po latach, by jej powiedzieć, że zostanie babcią. Nauczył się już nie szukać winy w sobie, w postawie taty ani nawet matki. Tylko jeszcze nie potrafi przebaczyć… Jeszcze nie teraz. Niektóre rany goją się wolniej od innych.
Mój znajomy to jeden z tych, których specjaliści określają w skrócie DDA – Dorosłe Dzieci Alkoholików. Niezależnie od nazwy, jaką nadano tej grupie ludzi, jest ich w Polsce podobno aż 3 miliony. Kiedy w sierpniu, odpowiadając na apel Kościoła w Polsce postanawiamy zachować abstynencję od napojów alkoholowych, uczyńmy to także w ich intencji, prosząc Boga, aby umieli uzdrowić swoje serce i uleczyć jego rany poprzez przebaczająca miłość.