Spotkanie na granicy światów
Być może my – słyszący – nigdy tak do końca nie zrozumiemy, jak wielkim krzyżem może być cisza, tak jak oni nigdy nie usłyszą morskich fal szumiących w muszli, ale czyniąc pewne wysiłki możemy chociaż spotkać się w drodze. Niech nam w tym pomoże Międzynarodowy Dzień Głuchych i Języka Migowego a także cały nadchodzący tydzień
2017-09-25
Międzynarodowy Dzień Głuchych i Języka Migowego przypadł w tym roku 24 września. Święto to jest bowiem od 1958 roku obchodzone zawsze w ostatnią niedzielę września. Wkrótce zresztą zrodziła się potrzeba, aby obchody tego dnia rozszerzyć do całego tygodnia. Ich celem jest zwrócenie uwagi polityków, władz i społeczeństwa na osiągnięcia osób głuchych, ale także na problemy, z jakimi na co dzień muszą się borykać. Organizowane są rozmaite akcje budujące zrozumienie i poczucie solidarności oraz promujące równouprawnienie.
Na świecie jest około 70 milionów osób głuchych. Około 80% z nich mieszka w krajach, gdzie zwykle nie mogą liczyć na odpowiednią opiekę medyczną i wsparcie socjalne. Problemem jest również edukacja dzieci niesłyszących i ich przygotowanie do dorosłego życia. Dlatego tak ważna wydaje się troska o tzw. „kulturę głuchych”, która określa „zestaw wyuczonych zachowań i spostrzeżeń, które kształtują wartości i normy głuchych ludzi na podstawie podobnych lub wspólnie dzielonych doświadczeń”. Dzięki niezwykłym zdolnościom adaptacyjnym ludzkiego ciała sporo osób niesłyszących bardzo dobrze radzi sobie w codziennym życiu. Jak wskazują na to przeprowadzone badania, wyostrzają się inne zmysły. Zwłaszcza u osób niesłyszących od urodzenia lub od wczesnego dzieciństwa neurony na siatkówce oka rozłożone są inaczej niż u osób zdrowych, co umożliwia im lepsze widzenie boczne. Wiele wybitnych postaci udowodniło, że pogorszony słuch lub jego całkowity brak nie musi stanowić istotnego ograniczenia, które nie pozwoliło by im żyć pełnią życia i odnosić sukcesy w różnych dziedzinach życia. Do tego grona zaliczyć można m.in. Ludwika van Beethovena, Thomasa Edisona, czy Billa Clinton i wielu innych zarówno na przestrzeni dziejów, jak i nam współczesnych.
Niemniej osoby takie maja prawo oczekiwać od reszty społeczeństwa zrozumienia i akceptacji, a także wszelkiej możliwej pomocy niezbędnej do tego, aby łatwiej było im zintegrować się ze słyszącą częścią społeczeństwa, osiągać sukcesy w życiu społecznym czy rodzinnym i niejako „odczarować” otaczającą ich ciszę.
Moje pierwsze spotkanie z osoba niesłyszącą miało miejsce bardzo dawno temu, kiedy byłam jeszcze uczennicą szkoły podstawowej. Przez kilka klas szkoły podstawowej siedziałam w jednej ławce z Irką. Kiedy wcześniej kończyłyśmy lekcje szłyśmy zwykle do niej, bo w jej domu o tej porze zawsze ktoś był. Tym kimś był pradziadek mojej koleżanki, bardzo miły starszy pan, tyle, że z pewną krępującą przypadłością; bardzo głośno mówił, a właściwie prawie krzyczał. Kłopot polegał na tym, że zwyczajowo lubił nas przepytywać na tematy w rodzaju „,co dziś było w szkole?”. Naprawdę nie wiem jakim cudem, po każdym kolejnym pytaniu pradziadka nasze bębenki słuchowe nie zaczęły przypominać jego starego fotela o spękanej skórze. Starałyśmy się odpowiadać nie wdając się zbytnio w szczegóły, ale dziadek po każdej odpowiedzi, przykładając dłoń do ucha, pytał jeszcze głośniej: „Co mówicie?”. Więc za każdym razem również my odpowiadałyśmy coraz głośniej, tak, że sąsiadom pewnie zaczęły puchnąc głowy od tych naszych „rozmów”. Starałyśmy się więc jak najszybciej zakończyć konwersację z dziadkiem, a najlepszym na to sposobem było sprowokowanie go do podjęcia monologu. Wtedy chociaż my nie musiałyśmy krzyczeć.
A opowieści dziadka były naprawdę bardzo interesujące. Może dlatego z czasem nadmiar decybeli prawie całkiem przestał mi przeszkadzać. Ale któregoś dnia przyszła z nami Ewka słynęła z niewyparzonego języka i tego, że najpierw mówiła, a dopiero potem myślą. Więc kiedy Irki pradziadek swoim zwyczajem wykrzykiwał do nas swoje pytania, przy trzecim lub czwartym wrzasnęła prawie tak głośno, jak on: „Nie musi pan tak krzyczeć, nie jesteśmy głuche!”. Dziadek tym razem nie poprosił o powtórzenie. Wiedziałam, że usłyszał. Zrobiło mi się przykro i tego dnia nie było już żadnej opowieści o czasach, kiedy tańczył po raz pierwszy ze swą przyszłą, piękną żoną, ani o tym jak przez bagna uciekał z niewoli. Co więcej – pradziadek Irki już nigdy nie opowiedział nam żadnej opowieści. Długo myślałam, że to dlatego, bo się obraził. Później dowiedziałam się od Irki, że powód był inny. Dziadka słuch pogorszył się tak bardzo, że przestał słyszeć samego siebie, więc po prostu postanowił milczeć. W ślad za tym milczeniem, krok po kroku, odsuwał się na pobocze życia, które toczyło się obok i przez dwa ostatnie lata życia zamknął się w świecie niedostępnym dla jego bliskich.
Od tamtego czasu spotkałam na swojej drodze kilka innych osób niesłyszących lub słabo słyszących, pochodzących z różnych środowisk, o bardzo różnych osobowościach i odmiennych temperamentach. Wszystkich ich łączyła jedna cecha. Cisza, która jak parawan odgradzała ich od świata dźwięków: muzyki Bacha i Mozarta, radosnych ptasich treli, szumu morskich fal ukrytego w muszli czy wszystkich pytań „dlaczego” powtarzanych w kółko nigdy nie słyszanym głosikiem własnego dziecka czy wnuka. Nie potrafię uwolnić się od smutku, który odczułam, gdy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że są ludzie, którzy nigdy nie słyszeli i nie usłyszą głosu człowieka, którego kochają, wody pluszczącej w korycie rzeki, rechotu żab czyi chóru świerszczy w przydrożnym rowie. Nie usłyszą nawet tego gwaru towarzyszącego mieszkańcom dużych miast i jazgotu pneumatycznego młota, o którym się mówi, że mógłby „obudzić umarłego”.
Kilkanaście lat temu byłam na przedstawieniu pewnej zagranicznej, bardzo nowatorskiej – jak na owe czasy – grupy teatralnej. Aktorzy nie wypowiedzieli ani jednego słowa, a na widowni raz po raz rozlegały się oklaski lub salwy śmiechu. Nawet nie wiem jakim językiem na co dzień posługiwali się ci mistrzowie pantomimy. Podczas tego przedstawienia nie miało to żadnego znaczenia. Wszyscy doskonale ich rozumieli, a ich gesty zastępowały słowa. Pomyślałam wówczas: jakie to proste! Proste i genialne. Oczywiście nie zapisałam się złotymi zgłoskami w wielkiej księdze wynalazców. Ktoś dużo wcześniej ode mnie zrozumiał, że możliwe jest spotkanie tych dwóch światów: świata ciszy i świata dźwięków, świata ludzi słyszących i tych, dla których dźwięk jest pojęciem abstrakcyjnym.
Już w bardzo zamierzchłych czasach ludzie usiłowali porozumiewać się między sobą przy użyciu środków niewerbalnych, takich, jak na przykład rysunki pozostawione na ścianach jaskiń czy znaki dymne używane przez Indian. Cała trudność polegała jedynie na tym, aby znać te znaki i rozumieć ich znaczenie. W kontaktach z ludźmi niesłyszącymi oraz w kontaktach osób niesłyszących między sobą jest podobnie.
Cały problem polega na tym, że osoby niesłyszące często nie są w stanie opanować wystarczająco języka narodowego, zaś wśród ludzi słyszących znajomość kodów manualnych jest niestety ciągle rzadkością. Specjaliści twierdzą, że w kontaktach pomiędzy osobami niesłyszącymi dominują środki porozumiewania się, które można wywodzić lub powiązać z klasycznym językiem migowym. Należą do nich: znaki migowe ideograficzne, czyli klasyczny język migowy, alfabet palcowy i znaki liczb pełniące funkcje pomocnicze, mimika i pantomimika, a także gesty wtrącone, które uzupełniają znaki migowe i ułatwiają całościowy odbiór wypowiedzi osób głuchoniemych. Często występują też elementy mowy dźwiękowej i artykulacji oraz tzw. „mowa ciała”. W kontaktach pomiędzy osobami niesłyszącymi a słyszącymi dominują nieco inne środki komunikacji. Jest to m.in. głośna mowa wykorzystująca resztki słuchu i odczytywanie z ust. Oczywiście stosowany jest również alfabet palcowy i znaki liczb oraz fonogesty, czyli umowne układy rąk i palców. Istnieją rozmaite odmiany języka migowego. No i oczywiście jest tzw. mowa ciała. Środki porozumiewania się stosowane w praktyce nie mają jednolitego charakteru. Zależą od możliwości i preferencji osób, które chcą z sobą nawiązać kontakt oraz od sytuacji, w której dochodzi do tego kontaktu. Sporo zależy od relacji, jakie panują między tymi osobami.
Dla wielu użytkowników języka migowego jest on jedynym językiem, a dla prawie wszystkich pozostałych językiem pierwszym. Drugim jest lepiej lub gorzej opanowany język ojczysty. Kłopot w tym, że osoby niesłyszące funkcjonują w społeczeństwie, które używa jedynie języka ojczystego. Tylko bardzo nieliczni – głównie członkowie rodzin niesłyszących, nauczyciele, współpracownicy a także niektórzy duszpasterze - potrafią nawiązać kontakt z niesłyszącymi używając znaków języka migowego. Na szczęście, między innymi dzięki pojawieniu się w telewizji programów tłumaczonych na język migowy, następuje stopniowa ingerencja języka ojczystego zarówno w rozwój słownictwa migowego i w system gramatyczny klasycznego języka migowego. W wypowiedziach migowych większość osób niesłyszących masowo zaczęła stosować artykulację, zwłaszcza ci, którzy uczęszczali do szkół dla osób głuchych. Także sami wykształceni niesłyszący, jak i badacze języka migowego zaczęli podejmować próby tworzenia sztucznych, hybrydowych języków, łączących w sobie słownictwo języka migowego z gramatyką języka ojczystego. Nazywają je językami miganymi i wykorzystują w porozumiewaniu się między sobą.
To już ogromny postęp w pokonywaniu barier dzielących świat ciszy od świata dźwięków, ale sporo ich jeszcze pozostało. Może warto zatrzymać się nad tym nie tylko w Światowym Dniu Osób Niesłyszących i przez cały najbliższy tydzień? W czasach kiedy nauka języków obcych stała się tak popularna a nawet modna, czemu by w ten sam sposób nie podejść do języka, który mógłby pomóc zbliżyć się do siebie ludziom słyszącym i niesłyszącym? Może wystarczy szczypta wiedzy, garść wysiłku, trochę dobrej woli i wiele, wiele miłości? Oto cała recepta na sukces.
Być może my – słyszący – nigdy tak do końca nie zrozumiemy, jak wielkim krzyżem może być cisza, tak jak oni nigdy nie usłyszą morskich fal szumiących w muszli, ale czyniąc pewne wysiłki możemy chociaż spotkać się w drodze.