„W sercu Kościoła mej Matki będę miłością”

Św. Teresa uczy nas przyjęcia miłości od Chrystusa, odpowiedzi na tę miłość w codziennym naszym życiu, i uczy „porządku tej miłości” wobec bliźnich, odpowiedniej hierarchii.

2017-10-01

Odpust parafialny - Chwałowice 2017

Iz 66, 10-14c, Ps 131, 1 Kor 12, 28a. 29z; 13.1-8a.13 Mt 11, 25-30

 

Siostry i bracia

W jednej z kaplic starej katedry w Lisieux znajduje się tablica z wyrytymi słowami: „To tutaj na zakończenie mszy świętej, w lipcu 1887 r. siostra Teresa od Dzieciątka Jezusa otrzymała od Boga objawienie swojej misji: ratowania ludzi przez modlitwę i ofiarę.” Po przeciwnej stronie znajduje się inna kaplica, w której ustawiony jest krucyfiks z XIX w. oraz tablica z siedemnastowiecznym tekstem. Tekst ten oraz krzyż są niejako drugą częścią wspólnego przesłania płynącego z obydwóch kaplic w Lisieux. Słowa przetłumaczyć by można tak:

„Jestem Światłem, a nie widzicie Mnie.
Jestem Drogą, a nie idziecie po Niej.
Jestem Prawdą, a nie wierzycie Mi.
Jestem Życiem, a nie szukacie Mnie.
Jestem Mistrzem, a nie słuchacie Mnie.
Jestem Przewodnikiem, a nie jesteście Mi posłuszni.
Jestem Waszym Bogiem, a nie modlicie się do Mnie.
Jestem Waszym wielkim Przyjacielem, a nie kochacie Mnie.
Jeśli więc jesteście nieszczęśliwi, nie miejcie mi tego za złe!”

Jezu chcemy być szczęśliwi, i dlatego jesteśmy tutaj, w kościele. Chcemy byś był naszym Światłem, naszą Drogą, Prawdą, naszym Życiem, Mistrzem i Przewodnikiem, bo jesteś naszym Bogiem i Przyjacielem. Chcemy wziąć Krzyż wraz z Tobą, z miłością. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus podjęła go. Zanim przyjrzymy się drodze ofiary i modlitwy w życiu Teresy, przyjrzymy się tej drodze także w naszym życiu, chciałbym przywołać innego świadka.

W lutym, w jednej z pszczyńskich parafii, odeszła do Wieczności Gabrysia. Poznałem ją kilka lat temu. Zachorowała w 2007 r. Miała rzadką chorobę: zespół Devika. Była to choroba autoimmunologiczna, czyli taka, w której organizm atakuje i niszczy własne komórki. Powodowała zapalenie rdzenia kręgowego i nerwu wzrokowego. Poznałem ją, gdy była już na wózku i gdy choroba postępowała. Wcześniej, przed chorobą, była barmanką. Zawsze wokół niej było sporo ludzi. Miała wielu przyjaciół. To, co mnie w jej postawie pociągało, to jej niezwykły hart ducha, prostota i bezpośredniość, którymi się kierowała; przede wszystkim zaś wiara. W ostatnim okresie choroby, co miesiąc, albo i częściej, była w szpitalu. Zawsze pogodna. Psycholog w szpitalu wysyłała do niej chorych przed operacjami, by ich motywowała. Raz jej powiedziała: „Wiesz, to ty jesteś psychologiem. Powinniśmy się zamienić miejscami”. Rok temu odbyła się w mieszkaniu Gabrysi msza święta, której przewodniczył bp Marek. Widziałem wówczas, ilu ludzi Gabrysia przyprowadziła do Chrystusa, sama będąc na wózku, a pod koniec – nie wychodząc już z łóżka. Wcale nie byli wcześniej – jak do tego później się przyznawali – tacy święci. Widząc postawę Gabrysi i jej wiarę, nawracali się. Przed śmiercią mówiła: „jeśli stracę wzrok na jedno oko, mam jeszcze drugie. A jeśli w ogóle przestanę widzieć, mam jeszcze anioła.” Tak nazywała swojego ojca. Gdy zmarła, to on mówił, iż jej choroba, chociaż naznaczona wielkim cierpieniem, zrodziła wiele dobra. Dlaczego? Bo Gabrysia coraz bardziej wierzyła i coraz bardziej kochała. Przywołałem jej historię, bo współcześnie – jak mawiał ks. Jerzy Szymik – „w dorzeczu Wisły i Odry również rodzą się święte dziewczyny”. Bez nich, bez ich – jak to mówił św. Jan Paweł II – „geniuszu” świat, by nie dał sobie rady.

Dzisiejsza patronka św. Teresa od Dzieciątka Jezus, odkryła misję ratowania ludzi przez modlitwę i ofiarę. Było to jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu. Mówiła, iż trzeba ratować dusze, bo idą do piekła. Dzisiaj, chyba trudno nam się słucha takich słów. Jednak tak było. Pisano kiedyś na krzyżach misyjnych przy kościołach: „Ratuj duszę”. Myślę, iż nie są to słowa na wyrost. Z bólem czytałem ostatnio informację, iż wigilia święta archaniołów Michała, Gabriela i Rafała, 28 września, od kilku lat obchodzona jest jako tzw. międzynarodowy dzień prawa kobiet do aborcji. „Świętuje się” go zwłaszcza we Francji. Odległe są to antypody, wspomnianego przed chwilą, geniuszu.

Siostry i bracia

Nie jest możliwe ofiarowanie modlitwy i cierpienia bez miłości, bez Jezusa. Dzisiejsza Liturgia Słowa utkana jest z tekstów ukazujących tę miłość. Jeśli jest autentyczna, miłość prędzej czy później poprowadzi na krzyż. Zaparcia się siebie, zaparcia swojego ja. W małżeństwie, w kapłaństwie, w pracy zawodowej, w chorobie, w starości, w relacjach, w cierpieniu nie poszukiwanym, ale zastanym. Nie ma róż bez kolców. Burzę chyba pewne współczesne stereotypy ukazujące miłość jedynie w różowych kolorach. Zresztą podpisuję się pod słowami jednej z niedawno granych piosenek: „Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty. Ani miłość kiedy jedno płacze a drugie po nim skacze”.

Aby miłość była cierpliwa, niezazdrosna, pokorna, czysta, bez gniewu – w relacjach, zwłaszcza gdy ktoś denerwuje, lub też gdy ktoś skrzywdzi – przebaczająca, oparta na prawdzie, ufna, znosząca każdą próbę, potrzebujemy JEZUSA. Bez Niego nie potrafimy kochać. Jezus przemienia rodzący się w sercu ból uderzającego w nas zła, zaparcia się siebie, w pokój i łagodność. Dzisiaj dużo mówi się o samorealizacji, i słusznie!, a tak mało się dopowiada, iż wspomniana realizacja siebie to ofiarowanie siebie bliźniemu. Dostrzeżenia w bliźnim daru.

Uczyła się tego przez całe życie św. Teresa. Pouczająca jest w tym względzie historia jej relacji z siostrą Marią, z którą przebywała w klasztorze karmelitańskim. Siostra Maria cierpiała na skrajną zmienność nastrojów. W jednej chwili była przesadnie radosna, a zaraz potem ogarniała ją depresja. Dzisiaj prawdopodobnie zdiagnozowano by u niej chorobę dwubiegunową (maniakalno-depresyjną). Miewała także nagłe wybuchy gniewu. Z powodu jej niestabilności i zmiennej osobowości  zakonnice zachowywały względem niej dystans. W konsekwencji siostra Maria żyła w całkowitej samotności. Dostrzegła to św. Teresa i wbrew negatywnym odczuciom, które się w niej rodziły, podeszła do niej i rozpoczęła towarzyszenie. Pracowały razem w klasztornej pralni. Pomagała jej, dodając przy różnych okazjach odwagi. Uczyła przemieniać jej walkę z zakonnicami, w walkę z tym, co ją dręczyło; w opanowanie swojego nastroju. Była to nieraz walka na śmierć i życie. Teresa uczyła ją, iż bitwę tę w jej sercu prowadzi sam Generał – Jezus. Tak później się dzieliła: „Kiedy chcę spotęgować w sobie miłość, a szatan usiłuje podsunąć mi przed oczy duszy błędy tej lub tamtej siostry, mniej sympatycznej dla mnie, spieszę, by wynaleźć jej cnoty i dobre pragnienia”. Historia relacji św. Teresy z s. Marią oraz pragnienia, którymi kierowała się święta z Lisieux, pokazują, iż miłość przybierała u niej kształty konkretnych czynów. Przełamując się wewnętrznie wobec niesympatycznej dla niej osoby, ofiarowała Bogu swoją wolę. Z czasem stawała się mistrzynią ukrytej drogi do Boga, „ukrytej”, bo zamkniętej dla oczu innych, a wyraźnie dostrzegalnej dla Boga. Jej życie było „ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3), jak pisze św. Paweł w Liście do Kolosan.

Źródłem miłości Teresy, wspomnianej wcześniej Gabrysi, i naszej miłości jest Chrystus. On każdorazowo, podczas mszy świętej uniża się wobec nas. Duchowo obmywa rany naszego serca. Prosi, abyśmy nie wstydzili się odsłonić przed Nim rany naszych serc. „Nie czarujmy się”, nie potrafimy kochać, jak Jezus. Stąd potrzebujemy, aby On stale poszerzał nasze serce. Odkryła to św. Teresa, „od Dzieciątka Jezus”. Akcentuję drugą część jej imienia „od Dzieciątka Jezus”, bo we Wcieleniu, w przyjściu na świat jako bezbronne Dziecko, a później w tajemnicy męki i śmierci Jezus najpełniej ukazał swoje uniżenie wobec nas, pokazał swoją pokorę. Tzw. „mała droga” do świętości św. Teresy prowadzi od „łaski Bożego Narodzenia” do „łaski ukrzyżowania”, czyli od poznania i doświadczenia ofiarowanej przez Boga miłości do ofiarowania siebie Bogu w miłości do bliźnich. W Pawłowym Hymnie o miłości moglibyśmy zamienić słowo „miłość” na imię Jezus: „Jezus cierpliwy jest, łaskawy. Nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.”

Taka Miłość, Miłość samego Jezusa, otwiera nasze serce. Porządkuje je. Wprowadza pokój. Mówi o tym także zaśpiewany dzisiaj psalm, 131:

„Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza.”

Do tego chyba najbardziej dążymy w życiu. Do pokoju w sercu. Kiedyś odprawiając mszę świętą w bazylice Sacre Coeur w Paryżu – była to msza Wieczerzy Pańskiej – główny celebrans poprosił, aby kapłani współkoncelebrujący mszę świętą uczestniczyli w obrzędzie obmycia stóp. Pierwszy raz doświadczyłem „z drugiej strony” tego gestu. Bp Paryża nie tylko obmył nam stopy, później je ucałował. Gest ten na długo zapadł mi w serce. Pomyślałem: „jeśli Ty Jezu, tak bardzo się uniżasz, okazujesz mi miłość, jestem do Twojej dyspozycji”. W niedługim czasie później otrzymałem Apostolstwo Chorych.

Siostry i bracia

Św. Teresa uczy nas przyjęcia miłości od Chrystusa, odpowiedzi na tę miłość w codziennym naszym życiu, i uczy „porządku tej miłości” wobec bliźnich, odpowiedniej hierarchii. Jej miłość nie jest abstrakcyjna, ale konkretyzuje się najpierw w relacjach rodzinnych – święta Teresa była mocno związana ze swoimi rodzicami, ze swoim rodzeństwem. Uczyła się także poszerzać swoje serce wobec innych. Kolejnym kręgiem jej oddziaływania stały się współsiostry w zakonie. Widzieliśmy to na przykładzie jej relacji z siostrą Marią. Następnie myślała o innych, także spoza wspólnoty. To ważny dla nas klucz postępowania. Nie można myśleć o pomocy innym, jeśli we własnym domu, w najbliższym środowisku, pozostają sprawy do naprawienia. Najpierw rodzina, relacje najbliższe, później, relacje spoza wspólnoty rodzinnej. W rodzinie uczymy się najpierw przechodzenia przez kryzysy.

Teresa poszła dalej w swoim powołaniu „bycia miłością w sercu Kościoła”. Zapragnęła nie tylko kochać tych, którzy są obok niej, ale także nawracać grzeszników. Zrozumiała, iż będąc za klauzurą w Karmelu, czyli w miejscu odosobnionym, może mieć wpływ na losy innych. Pierwszym był zbrodniarz Pranzini, któremu wyprosiła łaskę nawrócenia przed egzekucją. Modlitwą i ofiarowanym cierpieniem rozpoczęła długą drogę wypraszania łask innym. Na rok przed śmiercią zapadła na gruźlicę. Trapiły ją wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, miała krwotoki. Na krótko przed śmiercią zwierzyła się: „Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nie mogę tego wytłumaczyć inaczej, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawiania dusz”.

Do osoby św. Teresy od Dzieciątka Jezus odwoływał się często założyciel Apostolstwa Chorych w Polsce, ks. Michał Rękas. Czas kanonizacji św. Teresy zbiegał się z czasem powstania Apostolstwa Chorych w Polsce. Ks. Rękas tłumaczył chorym ich misję. Podobnie jak św. Teresa, która była za klauzurą, a w ostatnim etapie życia zapadła na ciężką chorobę, tak chorzy zamknięci w „celi” swoich łóżek szpitalnych, czy domowych, mogą wpływać na losy innych. Miało to miejsce w życiu, wspomnianej na początku homilii Gabrysi. Przyjmując cierpienie, nie dla samego cierpienia (bo cierpienie samo w sobie jest złe), ale z miłości do Jezusa, w zjednoczeniu z Nim i ofiarując je w intencji zbawienia innych, wypraszamy im łaski. To była misja św. Teresy od Dzieciątka Jezusa, misja Gabrysi i taka jest misja Apostolstwa Chorych, wspólnoty, obecnej w Kościele w Polsce, od ponad 80 lat.

Teresa, w swoim heroizmie miłości szła dalej. Gdy umierała, mówiła: „Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Chciała sprowadzić na wybranych ludzi szczególne łaski Boże. Przybranym „bratem” św. Teresy stał się Marcel Van. Urodził się w Wietnamie trzydzieści jeden lat po odejściu św. Teresy do Wieczności. Ukochał świętą Teresę, stała się jego przebraną siostrą. Wielokrotnie mu się ukazała. Nie widział jej, ale słyszał ją. Tłumaczyła mu jego misję, ukrytą, ale jakże ważną misję. Przez komunistów został skazany na 15 lat gułagu. Van, jak uczyła go jego przybrana siostra, pragnął ratować dusze, które umierają z dala od Jezusa. Po próbie ucieczki z gułagu zakuto go na trzy miesiące w żelazne łańcuchy, bito i torturowano. Ofiarował swoje cierpienia nie tylko za Wietnam, ale także za wskazaniem św. Teresy, za Francję.

Siostry i bracia

Do miłości wzywa nas dzisiejsza Liturgia Słowa, uczy nas tej postawy św. Teresa od Dzieciątka i uczą nas tego inni przywołani dzisiaj świadkowie. Nie mamy szukać daleko okazji do jej praktykowania, najpierw w najbliższym otoczeniu. Często rozpoczyna się ta droga od trzech słów, które nieraz przypomina Ojciec święty Franciszek: „proszę, dziękuję i przepraszam”. Nieraz nasi najbliżsi, nasi starsi rodzice potrzebują pierwszej pomocy. Jako świadkowie Chrystusa, idźmy z Jego misją. Amen.

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024