Dług miłości
Ona wie, ze ja dużo bardziej potrzebuję jej niż ona mnie. Ja tylko usiłuję spłacić choć część mojego długu".
2017-10-27
Mieczysław i Elżbieta są małżeństwem od 37 lat. Gdyby ktoś chciał ocenić czas, który wspólnie przeżyli kierując się ogólnie przyjętymi kryteriami, musiałby nad nimi zapłakać. Za szczęśliwe w powszechnym tego słowa znaczeniu można by uznać łącznie jakieś 6, 7 lat ich małżeńskiego stażu.
Kiedy się pobrali mieli po 21 lat. Mietek był elektrykiem, a Ela fryzjerką. Polubili się na urodzinach kuzyna Elki, a niecałe 7 miesięcy później byli już małżeństwem. To Mietek nalegał na tak szybki związek. Wolał nie ryzykować utraty Elki. „Bałem się, że ją stracę. Nie chciałem by bliżej poznała moją rodzinę, a zwłaszcza mojego tatę”. Bo tata Mietka był nałogowym alkoholikiem, a do tego recydywistą dwukrotnie karanym za drobne kradzieże. Tę ostatnią informację udało mu się przed Elą przez kilka lat utrzymać w tajemnicy. O tym, że jej przyszły teść pije, dowiedziała się jeszcze przed ślubem. Mietek do dziś pamięta jej przerażony wzrok, kiedy pewnego razu przypadkiem miała okazję zobaczyć go „w akcji” rzucającego czym popadnie w matkę Mietka i z hukiem zataczającego się od ściany do ściany. Mietek bał się, że Ela już nigdy nie zechce się z nim zobaczyć. Przez kilka dni rzeczywiście unikała spotkań i rozmów o tym, co się stało. Jednak w końcu, któregoś dnia oznajmiła, że muszą porozmawiać. To była trudna rozmowa. Mietek musiał przysiąc, że już niczego innego przed nią nie zatai i że sam nigdy nie sięgnie po butelkę. Od tej przysięgi uzależniła przyszłość ich związku. Co miał zrobić. Przysiągł. Nie mógł jej przecież stracić. Tylko ciągle, gdzieś głęboko w duszy, jak cierń tkwiła świadomość, że buduje swoje przyszłe życie na kłamstwie. Bo ukrywał przed narzeczoną nie tylko przeszłość ojca, ale i własny pociąg do butelki. Był jednak przekonany, że nad nim panuje, bo przecież „jedno piwko dziennie” czy „jeden głębszy” z kolegami po pracy od czasu do czasu, to jeszcze nie grzech a tym bardziej nie alkoholizm.
Po ślubie wydawało mu się, że Ela pogodziła się z tym „jednym piwkiem dziennie” a o reszcie przecież nie musiała wiedzieć. Taki stan trwał przez dwa lata. Najważniejsze, że było im z sobą dobrze, zamieszkali w mieszkaniu po babci Eli a na świat miało wkrótce przyjść ich pierwsze dziecko. Gdy synek miał pół roku wszystko nagle zaczęło się sypać. Zlikwidowano Mietka fabrykę, a on z dnia na dzień został bez pracy. Odprawa szybko się rozeszła na bieżące potrzeby. Ale Mietek nie przejmował się specjalnie. Miał przecież dobry zawód. Elektryków zawsze będą potrzebować. I rzeczywiście pracę dostał szybko. Dostał i równie szybko stracił wraz z dwoma innymi kolegami, których szef przyłapał na piciu alkoholu w godzinach pracy. Mietek czuł się rozżalony; rozumiałby upomnienie, ale od razu zwolnienie? Tym razem nie spieszył się z szukaniem pracy. Chciał znaleźć coś „lepszego” a tak naprawdę firmę, w której nikt nie będzie tak drobiazgowy, jak jego ostatni przełożony. Żona musiała oddać synka do żłobka i wrócić do zakładu fryzjerskiego a on spędzał dni na „szukaniu” pracy. To była wersja oficjalna. Nieoficjalnie spędzał czas w pewnym barze, który wkrótce stał się jego ulubionym miejscem towarzyskich spotkań z takimi jak on „poszukującymi”. O swoich relacjach rodzinnych w tym okresie Mietek woli nie mówić. „Nie dopuszczałem do swojej świadomości, że jestem już na drodze, jaką kroczył mój ojciec i której naprawdę szczerze chciałem zaoszczędzić mojej rodzinie. Ciągle powtarzałem sobie, ze piję, by łatwiej poradzić sobie z kłopotami a nie dlatego, że już muszę”. Trzeba było całego roku spadania w dół i upadlania samego siebie, trzeba było niezliczonej ilości łez wylanych przez Elę a potem wstrząsu w postaci jej decyzji o odejściu wraz z synem, aby zaczęła docierać do niego ta prawda.
„Jestem alkoholikiem”. Kiedy pierwszy raz to sobie powiedziałem, nie byłem całkiem szczery. Ale Ela postawiła taki warunek. To był jedyny sposób na odzyskanie jej i syna. A potem zaczęła się walka o samego siebie i o odzyskanie swojego życia". Ela, choć nie mieszkali już razem, gdy tylko zauważyła jego wysiłki, zaczęła wspierać go na tej drodze. Załatwiła mu dobrego lekarza, pobyt w szpitalu a potem grupę wsparcia Anonimowych Alkoholików. Sama również brała udział w spotkaniach na które zapraszano rodziny alkoholików; o alkoholizmie i walce z tą choroba wiedziała już prawie wszystko. A on wiedział, że Ela jest blisko, że wspiera go modlitwą, że na równi z nim walczy o ich wspólną przyszłość, o powrót rodzinnego szczęścia. Udało im się. Ela wróciła do ich mieszkania. W tym pierwszym okresie walki z nałogiem, paradoksalnie – choć oddaleni fizycznie – stali się sobie bardzo bliscy. To wtedy opowiedział jej wszystko o sobie i swoim ojcu. Wyznał, jakim ciężarem było skrywanie przed nią prawdy i udawanie, że jest kimś lepszym, niż faktycznie był. Dwa lata później ich życie nie tylko wróciło do normy, ale zdawało się być szczęśliwe jak nigdy dotąd. Mietek znów pracował i nieźle zarabiał, a Ela wraz z koleżanką otwarły mały, osiedlowy salonik fryzjersko-kosmetyczny. Dwa lata później urodził im się kolejny synek. Wydawało się, ze teraz ich szczęście zależy już tylko od nich i wysiłku, jaki oboje w to włożą. Nie uwzględnili faktu, że Bóg może zechcieć wystawić ich na ciężką próbę. Pierwsza jej zapowiedź pojawiła się, gdy młodszy synek, Adaś miał 4 lata. Któregoś dnia zadzwoniła koleżanka żony, żeby szybko przyjechał, bo Eli coś się stało. Pędził na łeb na szyję, ale kiedy dojechał do zakładu fryzjerskiego, Eli już nie było. Zabrało ja pogotowie z podejrzeniem udaru mózgu. Kiedy dojechał na oddział neurologiczny dyżurującego szpitala, okazało się, że dzięki szybkiej interwencji stan żony był stabilny a jej życiu nie zagrażało już bezpośrednie niebezpieczeństwo. Odetchnął z ulgą. Niestety, udar pozostawił swoje piętno. Mimo rehabilitacji i wielu ćwiczeń nie udało się całkowicie zlikwidować skutków udaru w postaci niewyraźnej mowy i pewnych kłopotów z zapamiętywaniem oraz równowagą. Po kilku tygodniach mogła jednak wrócić do pracy. Mietek, kierując się ostrzeżeniami lekarzy, którzy straszyli możliwością nawrotu starał się „dmuchać na zimne” i pilnował, by żona zażywała odpowiednie leki i składała regularne wizyty swojemu neurologowi.
Niecałe pięć lat później w ostatnią niedzielę przed Wigilią Bożego Narodzenia Ela wstając z łóżka upadła. Miękki, gruby dywan wygłuszył dźwięk spowodowany jej upadkiem. Mietek był wtedy w łazience. Szybko kończył się golić, by zająć się śniadaniem, którego przygotowanie w soboty i niedziele należało do jego obowiązków, aby Ela chociaż wtedy mogła trochę pospać. Spieszył się, bo za chwile w kuchni pewnie zgłoszą się głodni chłopcy. Gdyby wtedy wstąpił do sypialni… gdyby… Kiedy tam wszedł, aby obudzić żonę, Ela leżała na podłodze. Miała szeroko otwarte oczy i dziwny grymas na twarzy. Z kącika jej ust spływała ślina. Wydawało się, że próbuje poruszyć wargami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Miał pustkę w głowie. Nie wie jak udało mu się znaleźć notes z telefonami. Zadzwonił na pogotowie a potem do teściowej, która przybiegła jeszcze przed pogotowiem. Zgodziła się zostać z chłopcami, choć jej serce wyrywało się do córki. Tym, razem było dużo gorzej. Lekarze kazali im przygotować się na najgorsze. Mietek nie pamięta, by kiedykolwiek spędził tyle godzin na kolanach. Błagał, płakał, kłócił się z Bogiem. Po 5 dniach lekarz zajmujący się żoną pozwolił im mieć umiarkowaną nadzieję, po 10 dniach określił stan Eli jako stabilny, a po miesiącu wypisano ją do domu z zaleceniem dalszego leczenia i rehabilitacji.
Była jeszcze taka młoda. Miała dla kogo żyć. Wszyscy wierzyli, że prędzej czy później odzyska prawie pełną sprawność. Niestety, skutkiem wielomiesięcznej rehabilitacji była jedynie częściowa poprawa sprawności prawej ręki i nogi, a także – choć bardzo niewyraźna i zrozumiała tylko dla najbliższych – mowa. O powrocie do normalnego życia nie mogło być mowy. Podczas którejś z kolejnych wizyt na zajęciach rehabilitacyjnych, fizykoterapeuta z miłym uśmiechem wręczyła Mietkowi listę adresów domów pomocy społecznej… Nie spał całą noc. Ale rankiem jedno wiedział z całą pewnością. Bo choć cały ich świat wywrócił się do góry nogami, jakoś trzeba będzie żyć. Ale żeby żyć, muszą pozostać rodziną i o żadnym Domu Pomocy już więcej nie chce słyszeć.
Przez pierwsze lata ich nowego życia pomagały Mietkowi obie, żyjące jeszcze matki – jego i żony, potem do pomocy coraz częściej włączali się synowie, ale większość obowiązków spoczęła na nim.
„Czy jest łatwo? Nie, nigdy nie było”. Pan Mietek boi się tylko lat, które nadejdą, lat, kiedy i jemu zabraknie już sił fizycznych, a organizm odmówi posłuszeństwa. „Musimy być razem. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Tak wiele jej zawdzięczam! Kiedy jest bardzo trudno przypominam sobie, że to ona podniosła mnie z rynsztoka i winien jej jestem całe moje życie! To wspaniała kobieta! Jak każdy miewa swoje humory, a wtedy ja straszę, że odejdę. Ale ona tylko się uśmiecha. Wie że to groźba bez pokrycia i że lubię się z nią podroczyć. Ona wie, ze ja dużo bardziej potrzebuję jej niż ona mnie. Ja tylko usiłuję spłacić choć część mojego długu".