W rodzinnej szkole miłości
Anna i Jan, Ewa, Basia… Trzy historie o miłości.
2018-01-21
Rodzice
Anna była piękną i bystrą dziewczyną, bardzo lubianą przez koleżanki, jeszcze bardziej – przez kolegów, którzy rywalizowali między sobą o jej względy. Wiedziała, że ma wśród nich powodzenie, więc sprytnie to wykorzystywała: z jednym szła do kina, z drugim umawiała się na spacer do parku, kolejnego zapraszała na nabożeństwo do kościoła… Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że jej towarzystwo szybko się zmienia: co prawda, zawsze byli przy niej jacyś koledzy, lecz prędko się zniechęcali, widząc jej obojętność na ich starania. Wtedy odkryła, że tylko jeden chłopak zawsze jest obok – nigdy jej się nie narzuca, ale czuwa w pobliżu, gotów w każdej chwili pomóc. Nic dziwnego, że to on wkrótce został jej mężem.
Anna i Jan byli szczęśliwym małżeństwem. Czasem się kłócili, czasem mieli trudne dni, lecz bardzo się kochali i szybko darowali sobie urazy. Oboje pochodzili z wielodzietnych rodzin, nikogo więc nie zdziwiło, że sami mieli piątkę dzieci. Najmłodsze zmarło, mając zaledwie kilka lat, ale pozostała czwórka dzięki ich staraniom „wyszła na ludzi” i założyła własne rodziny. Ich dom znowu rozbrzmiał dziecięcymi głosami – tym razem wnuków.
Dom Anny i Jana był usytuowany w centrum wsi, tuż przy ruchliwej ulicy, dlatego dzieciom nie wolno było bez opieki dorosłych wychodzić na podwórko, ale za to mogły w domu robić, co chciały, nawet bawić się garnkami… Jakoś nikomu nie przeszkadzał hałas, chociaż czasem dorośli musieli mówić naprawdę głośno, by się słyszeć. Jednak tym, co dzieci lubiły najbardziej, były opowieści babci i dziadka: bajki, historie z ich życia, opowiadania biblijne. I piosenki: o małej Dorotce, o Wojtusiu – i o Jezusie, który też kiedyś był dzieckiem.
Lata mijały. Anna i Jan dożyli złotego jubileuszu małżeństwa, lecz wkrótce potem Jan odszedł do Pana Boga. Anna nie została sama – w domu mieszkała z nią jedna z córek ze swoją rodziną, nadal było gwarno i radośnie. Jednak bez Jana to już nie było to samo. I chociaż przeżyła go o kilkanaście lat, to swoimi myślami wciąż przenosiła się do czasów, gdy jej mąż był przy niej – cichy, ofiarny, łagodny, ale zawsze obecny.
Gdy nadszedł kres jej życia, umierała spokojnie, w otoczeniu swoich córek.
Dzieci
Po wyjściu za mąż Ewa jako najmłodsza z rodzeństwa pozostała w rodzinnym domu. Kiedy rodziły się kolejne dzieci, wiedziała, że zawsze może liczyć na pomoc swoich rodziców. Oni chyba też się cieszyli, że mimo upływu lat wciąż są potrzebni młodemu pokoleniu. Jednak po śmierci taty, Ewa zauważyła, że i mama jakoś powoli gaśnie – nie tylko niedołężnieje, co było zrozumiałe ze względu na wiek, lecz coraz bardziej gubi się w rzeczywistości, jakby nie nadążała za biegnącym czasem… Doszło do tego, że któregoś dnia Ewa usłyszała od mamy: przepraszam, kim pani jest i co robi w moim domu?
To była jedna z najboleśniejszych chwil w jej życiu. Potem przyszedł wylew, mama trafiła do szpitala. Wróciła do domu jako leżąca, razem ze specjalistycznym łóżkiem. Ewa była przerażona – jak da sobie radę z leżącą mamą? Przecież pracuje, jej mąż też, dzieci chodzą do szkoły… Modliła się, by mama szybko doszła do siebie i jako takiej samodzielności. Udało się – ale to też nie okazało się najszczęśliwsze, bo mama uciekała z domu. Kiedy zaczęto ją zamykać w domu na klucz, wtedy ze złości robiła im przykre psikusy. Ewa tęskniła za czasami, kiedy mama była osobą leżącą… Ale właśnie wtedy coraz bardziej odkrywała, jak bardzo kocha swoją mamę, jak wiele jej zawdzięcza. Przecież kiedyś to mama jej pilnowała, by nie zrobiła sobie krzywdy, dbała o to, by miała co zjeść, w co się ubrać. Teraz role się odwróciły i ona – córka przejęła opiekę nad mamą.
Była przy śmierci mamy, towarzyszyła jej w odchodzeniu, razem ze swoją siostrą. Mimo zmęczenia, wcale nie odetchnęła z ulgą – mama jest mamą i zawsze będzie jej brakować.
Wnuki
Basia bardzo kochała dziadka Jana – bo on bardzo ją kochał. Lubiła, kiedy jej śpiewał piosenki. Babcia Anna też śpiewała, ale dziadek zawsze śpiewał o Panu Jezusie albo o Matce Bożej. I zabierał ją do kościoła albo do kapliczki, by się pomodlić. Nigdy się nie narzucał ze swoją obecnością ani nie narzucał swojego zdania. Basia wiedziała – w domu rządzi babcia i to jej trzeba pytać o zgodę na wszystko. Dziadek zawsze stał w jej cieniu. Jednocześnie było widać, jak babcia szanuje dziadka – i chociaż mogło się wydawać, że to ona ma decydujący głos, wiadomo było, że nie podejmie żadnej decyzji bez uzgodnienia jej z dziadkiem.
Dziadek Jan w którymś momencie zaczął tracić siły: najpierw przestał chodzić na codzienne zakupy, potem przestał chodzić do kościoła. Któregoś dnia po raz ostatni pozamiatał podwórko, potem – ostatni raz wstał z łóżka. Basia bardzo przeżywała jego odchodzenie, chociaż zdawało się, że dziadek przygotowywał wszystkich na tę chwilę. Na pogrzebie bardzo płakała. Starała się często odwiedzać babcię, by nie czuła się samotna po śmierci dziadka.
Któregoś razu, kilka miesięcy po pogrzebie, pojechała kolejny raz do babci. Usiadła przy stole, rozmawiała z babcią. W którymś momencie przemknęła jej myśl: a gdzie dziadek? Nie widziała go na podwórku, więc dlaczego nie ma go w pokoju? I wtedy dopiero z całą siłą dotarło do niej, że dziadek już jest po drugiej stronie, że tutaj już go nigdy nie spotka…
Jednak po wielu latach po śmierci dziadka, Basia jest przekonana, że on jej nadal towarzyszy i pomaga w trudnych chwilach. Jego miłość nie zakończyła się z chwilą jego śmierci…