O cierpieniu przynoszącym owoce
W dniu 24 stycznia Kościół wspomina św. Franciszka Salezego, biskupa i doktora Kościoła.
2018-09-07
Franciszek Salezy, właściwie François de Sales, żył w latach 1567-1622. Był biskupem Genewy i założycielem zakonu wizytek. Pozostawił po sobie wiele dzieł i listów o treści duchowej, wśród których do najbardziej znanych należą: Filotea: Wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Franciszek Salezy został beatyfikowany w 1661 roku, kanonizowany – w 1665 roku. Papież Pius IX ogłosił go doktorem Kościoła w 1877 roku. Od 1923 roku, z woli Piusa XI, jest patronem dziennikarzy i katolickiej prasy; patronuje również poetom i osobom niesłyszącym, zakonowi wizytek i zgromadzeniom salezjanów i salezjanek.
W dziele Filotea, czyli wprowadzenia do życia pobożnego, św. Franciszek napisał między innymi: „Bóg stwarzając świat, rozkazał roślinom przynosić owoc „każdej według swego rodzaju”. Podobnie też nakazuje chrześcijanom, żywym roślinom swego Kościoła, aby przynosili owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania.
Inaczej rozwijać ma pobożność człowiek wyżej postawiony, inaczej rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, inaczej dziewica lub małżonka. Nawet i to nie wszystko. Trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków.
Powiedz mi, proszę, Filoteo, czy byłoby rzeczą właściwą, gdyby biskupi zapragnęli żyć w samotności jak kartuzi, gdyby ludzie żonaci nie więcej starali się o powiększenie dóbr materialnych niż kapucyni, gdyby rzemieślnik cały dzień spędzał w kościele jak zakonnik, a znowu zakonnik był wystawiony na wszelkiego rodzaju spotkania i sprawy, jak ci, którzy zobowiązani są śpieszyć bliźnim z pomocą, na przykład biskup? Czyż taka pobożność nie byłaby śmieszna, nieuporządkowana i nieznośna? A tymczasem tego rodzaju pomyłki i nieporozumienia zdarzają się bardzo często.
Otóż nie, moja Filoteo: pobożność, jeżeli jest prawdziwa i szczera, niczego nie rujnuje, ale wszystko udoskonala i dopełnia. Kiedy zaś przeszkadza i sprzeciwia się prawowitemu powołaniu lub stanowi, z pewnością jest fałszywa”.
Pan Bóg powołuje nas do różnych zadań w Kościele i świecie. Jeśli ktoś podejmie to wezwanie i pójdzie za Jego wolą, wówczas Bóg udziela mu wszelkich łask, potrzebnych do zrealizowania powołania. Jednak pójście za Bożym głosem nie jest jednorazowym aktem, swój pierwszy wybór trzeba każdego dnia ponawiać. Trzeba też często pytać, czego w tej chwili pragnie dla nas Bóg, jak możemy Mu tu i teraz służyć.
Bardzo istotne jest właśnie owo „tu i teraz”. Jednym ze sposobów, jakimi posługuje się Kusiciel, by nas odwieść od pełnienia woli Bożej, jest odchodzenie od teraźniejszości: ciągłe rozpamiętywanie przeszłości lub planowanie przyszłości. W świetle powyższego tekstu św. Franciszka Salezego można dodać jeszcze jedno zwodnicze narzędzie: niewypełnianie swoich podstawowych obowiązków, a za to podejmowanie działań, które do nas nie należą.
Ta prawda ma znaczenie również w życiu osób chorych. Na pewno trudno mówić o „powołaniu do bycia chorym” – traktujemy cierpienie raczej jako dopust Boży, czyli coś, czego Pan Bóg dla nas nie chce, ale pozwala na to z jakichś powodów, których nie musimy znać ani rozumieć. Jednak jeżeli już spotkało nas cierpienie, choroba, to jako ludzie wierzący możemy do nich podejść z poddaniem się woli Bożej, przyjmując je i ofiarowując za Kościół i zbawienie dusz. Co to znaczy w praktyce? Przede wszystkim, chodzi tu o pragnienie łączenia się w swoim cierpieniu z Jezusem, który z miłości do nas sam wiele cierpiał podczas męki i krzyżowania, aż po śmierć na krzyżu. Ale nie tylko – tekst św. Franciszka Salezego daje nam jeszcze jedną inspirację.
Jak zauważa ten wielki święty, „trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków”. Jest to także zadanie dla osób chorych i cierpiących. Trzeba zaakceptować, że chociaż kiedyś biegało się codziennie do kościoła na każde nabożeństwo, dzisiaj nie jest to już możliwe i musi wystarczyć różaniec i Komunia św., przynoszona raz w tygodniu; chociaż kiedyś pomagało się rodzinie i sąsiadom, dzisiaj samemu jest się zdanym na pomoc innych. Można czuć się bardzo rozczarowanym i rozżalonym, że choroba pozbawiła nas wielu pięknych przeżyć, spotkań, wydarzeń. Wtedy nasze cierpienie stanie się nieznośnym krzyżem, trudnym do uniesienia przez nas i uprzykrzającym życie naszym najbliższym. Ale można też odkryć, że otwarła nas na nowe możliwości: pomaganie innym przez swoją modlitwę, ofiarowywanie Jezusowi własnego cierpienia w intencji czyjegoś nawrócenia czy zbawienia, wynagradzanie Jezusowi za grzechy swoje i innych ludzi. Wtedy już nie będziemy chcieli być kimś innym – ale z pogodą ducha i pokojem serca przyjmiemy bolesną rzeczywistość, ciesząc się każdą okazją do czynienia dobra, na miarę naszych możliwości, „przynosząc owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania”.