Mała wielka Święta
Na początku października Kościół przypomina nam postać św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Choć często nazywana jest „małą Tereską” lub po prostu „Tereską”, jej miłość do Jezusa była wielka. Ta Święta pokazuje nam, że możemy wiele zdziałać, przyjmując cierpienie z pokorą i poddaniem się woli Bożej. Cierpienie ofiarowane Jezusowi, przeżywane w łączności z Nim, nigdy nie pozostaje bezowocne.
2024-10-01
Zazwyczaj, kiedy mówimy o św. Teresie od Dzieciątka Jezus, nazywamy ją „małą Tereską” lub po prostu „Tereską”. Z pewnością, chcemy w ten sposób odróżnić ją od św. Teresy od Jezusa, nazywanej Teresą Wielką. Być może podkreślamy również, że zmarła bardzo młodo, w wieku zaledwie 24 lat. Jednak dla większości z nas św. Teresa od Dzieciątka Jezus jest „małą” Świętą, ponieważ w swoim życiu wiernie realizowała drogę dziecięctwa Bożego, zostawiając nam przykład, jak świadomie stawać się Bożym dzieckiem. Warto jednak przypomnieć sobie, że stawanie się małym z miłości do Jezusa wymaga wielkiego hartu ducha.
Teresa Martin
Urodziła się 2 stycznia 1873 roku jako ostatnia z dziewięciorga dzieci Zelii Guerin i Ludwika Martin. Gdy miała zaledwie cztery lata, zmarła jej mama. Jako ośmioletnia dziewczynka, rozpoczęła naukę w szkole klasztornej sióstr benedyktynek. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
Mimo bardzo młodego wieku, coraz mocniej była przekonana, że najwyższą wartością, której warto poświęcić całe życie, jest Jezus. Dlatego mówiła, że wszystko, co nie jest Jezusem, jest niczym, że trzeba wyrzec się siebie, by w swoim sercu zrobić miejsce Jezusowi. Dlatego chciała zostawić wszystko i śladem swoich starszych sióstr pójść do Karmelu, by na zawsze połączyć się z Jezusem.
Swoje pragnienie zrealizowała 9 kwietnia 1888 roku – wstąpiła do Karmelu w Lisieux, przyjmując imię Teresa od Dzieciątka Jezus, do którego 10 stycznia 1889 roku, w dniu obłóczyn rozpoczynających nowicjat, dodała predykat „od Najświętszego Oblicza”. We wrześniu 1890 roku złożyła uroczyste śluby zakonne. W dniu swojej profesji prosiła: „Jezu, niech dla Ciebie poniosę męczeństwo: męczeństwo serca lub męczeństwo ciała, albo raczej obydwa razem”. Jej prośba została spełniona.
Pierwsze męczeństwo: serca
Teresa wstąpiła do tego samego Karmelu w Lisieux, w którym już wcześniej swoje miejsce znalazły jej trzy siostry: Maria (siostra Maria od Najświętszego Serca), Paulina (siostra Agnieszka od Jezusa) i Celina (siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza). By uniknąć posądzeń, że przyszła do klasztoru wyłącznie z powodu sióstr, nałożyła sobie bardzo surowe ograniczenia w relacjach z nimi. Z tego powodu na większości fotografii nie stoi obok swoich sióstr. Klauzura Karmelu jest bardzo surowa, siostry mogą spotykać się i rozmawiać z sobą tylko podczas wspólnych rekreacji – dlatego Teresa poza tym wspólnym czasem nie widywała swoich sióstr, nie szukała jakiegoś dodatkowego kontaktu, chociaż byłoby to zupełnie zrozumiałe. Z pewnością musiało to być dla niej trudne, tym bardziej, że w Karmelu znajdowała się jej siostra Paulina, którą po śmierci matki spontanicznie obrała sobie za „drugą” mamę…
Drugim źródłem cierpienia był ojciec, który przez kilka lat zmagał się z poważną chorobą umysłową, będącą skutkiem udaru. Teresa bardzo ubolewała nad jego stanem zdrowia, który jemu samemu, a co za tym idzie – także jej wrażliwemu sercu, przynosił wiele upokorzeń.
Jednak nie tylko rodzina przysparzała jej powodów do cierpienia. Bardzo przeżywała niesłuszne podejrzenia i oskarżenia ze strony swojej przełożonej, która traktowała ją wyjątkowo chłodno i surowo.
Mimo swojej bliskiej relacji z Jezusem, Teresa nie była wolna od pokus przeciwko wierze. Pisała: „dla mnie to już nawet nie jest zasłona, to mur, który się wznosi prawie do nieba i przysłania gwieździsty firmament... Kiedy śpiewam o szczęściu Nieba, o wiecznym posiadaniu Boga, czynię to bez żadnej wewnętrznej radości, opiewam po prostu to, w co chcę wierzyć. To prawda, że czasem nikły promyk słońca rozjaśnia moje ciemności, ale doświadczenie ustaje tylko na chwilę, po czym wspomnienie tego promyka, zamiast mnie pocieszyć, sprawia, że ciemności wydają mi się bardziej nieprzeniknione”.
Drugie męczeństwo: ciała
Teresa Martin nigdy nie była okazem zdrowia, nie trzeba zatem było długo czekać, by pojawiły się pierwsze niedomagania: najpierw była to poważna choroba gardła, potem – groźna choroba płuc. Teresa nie skarżyła się na pojawiające się dolegliwości, mało tego – im bardziej cierpiała, tym bardziej przepełniała ją radość i pokój ducha. Mimo cierpienia nie zaniedbywała żadnego z codziennych obowiązków – to też powodowało, że siostry nie były świadome jej rzeczywistej kondycji. Gdy szła na wspólną modlitwę, odczuwając zawroty lub silny ból głowy, powtarzała sobie: „Mogę jeszcze chodzić więc muszę spełnić swój obowiązek”.
W Wielki Piątek 1896 roku dostała po raz pierwszy krwotoku z ust. Potraktowała go jako pierwsze zaproszenie Jezusa na spotkanie z Nim w wieczności. Ale i to w żaden sposób nie zmniejszyło jej zwyczajnej aktywności: jak zawsze, pracowała, pokutowała, modliła się. Cieszyła się, że zajmuje pokój w pewnym oddaleniu od pozostałych sióstr, ponieważ te nie słyszały męczących ją ataków gwałtownego kaszlu.
Teresa cierpiała bardzo: zimny pot ją osłabiał; napady kaszlu, które trwały czasem całymi godzinami, przyprawiały ją o duszności; gangrena toczyła wnętrzności, a dwa lub trzy razy dziennie miała krwotoki; pragnienie, które napój jeszcze wzmagał, paliło jej wnętrzności; doświadczała straszliwych duszności, na które eter nie przynosił ulgi; na koniec kości przebiły skórę do tego stopnia, iż zdawało się jej, że siedzi na żelaznych kolcach, gdy dla ulgi układano ją w pozycji siedzącej.
Ostatnie miesiące były dla niej już bardzo trudne: „Ileż potrzeba mi odwagi, aby zrobić znak krzyża świętego! Mój Boże!... mój Boże zmiłuj się nade mną!... Już tylko to mogę powiedzieć”.
Cierpienie młodej karmelitanki wydawało się nie do zniesienia, a przecież nikt nie słyszał narzekania. Dlaczego? Dlatego, że dusza świętej Teresy była zjednoczona cierpieniem z Jezusem, który umacniał ją w miłości, za którym wiernie i wytrwale szła do szczytu wyznaczonej „Góry”. Dlatego, że swoje cierpienie Jemu ofiarowywała, prosząc za grzeszników, za kapłanów, za dusze w czyśćcu cierpiące. Wiedziała, że jej ból może być owocny, jeśli jest przeżywany w jedności z Tym, któremu oddała całe swoje młode życie.
W dniu, w którym miała zakończyć swoje ziemskie życie tj. 30 września 1897 roku, wyjaśniała sens swoich cierpień: „Moja Matko, zapewniam Cię, że kielich pełen jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… Nie mogę tego sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym pragnieniem ratowania dusz”.
Cierpienia fizyczne Teresy były spełnieniem jej pragnień, albowiem pragnęła umrzeć z miłości dla zbawienia dusz, podobnie jak umierał Jezus na krzyżu, dokonując zbawienia świata.
Źródło siły
Musi zastanawiać fakt, skąd w tej wątłej zakonnicy było tyle sił do znoszenia cierpienia, bólu, pokus, rozterek. Odpowiedź jest jedna i daje ją sama Święta: „Zrozumiałam, że miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca... Jednym słowem – jest wieczna! Zatem uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest miłość! Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś... W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością! W ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!!!”.
Teresa była przekonana, że cierpienie jest związane z miłością do Boga i bliźnich. Uważała je nawet za konieczne, ponieważ jest dane ludziom, aby ich oczyścić i przygotować do zjednoczenia z Jezusem. Pozwala ono ujrzeć to, czego normalnie nie można dostrzec. Daje możliwość zbliżenia się do Boga i upodobnienia się do Niego. Bez cierpienia nie można się obejść – zdaniem Teresy te ziemskie cierpienia są naszym zasługiwaniem na wieczną nagrodę i jej wielkość.
Święta wiedziała, że droga do doskonałości wiedzie przez Krzyż. Nie ma świętości bez wyrzeczenia i bez walki duchowej. Postęp duchowy zakłada ascezę i umartwienie, które prowadzą stopniowo do życia w pokoju i radości błogosławieństw: ten, kto się wspina, nie przestaje zaczynać ciągle od początku, a tym początkom nie ma końca.
Drogowskaz dla nas
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus pokazuje nam, że możemy wiele zdziałać, przyjmując cierpienie z pokorą i poddaniem się woli Bożej. Cierpienie ofiarowane Jezusowi, przeżywane w łączności z Nim, nigdy nie pozostaje bezowocne, jak to miało miejsce w życiu wielkiej Świętej – małej Tereski.