Śmierć, cierpienie są nierozerwalnie wpisane w historię naszego życia.
Zaproszenie na Dzień Chorego do parafii Św. Rodziny w Piekarach Śląskich
2018-11-18
Siostry i bracia,
Dla ludzi „końcem świata” – „końcem świata” ich doczesnego życia jest śmierć. Dla wielu z nas „końcem świata” jest odejście do Wieczności bliskiej nam osoby. Sam doświadczam tego – dwa miesiące temu zmarł mój ojciec. „Końcem świata” może być niepomyślna diagnoza lekarska, narastające cierpienie, samotność, niemożność pomocy cierpiącemu... Kilka dni temu zostałem poproszony przez pracowników hospicjum, aby odwiedzić umierającą starszą kobietę. „Końcem świata” był nie tylko kres jej życia, ale i niepogodzenie się z jej odchodzeniem i odejściem przez synów. Ostatecznie koniec świata, jak zapowiadał Chrystus, będzie związany z drugim Jego przyjściem i z Sądem Ostatecznym.
Śmierć, cierpienie są nierozerwalnie wpisane w historię naszego życia. Nieraz pragnie się je zbanalizować, „usunąć w kąt”, wyprzeć. Problem śmierci i cierpienia obecny jest w filmach. Dotykamy go, siedząc wygodnie w fotelach w kinie. Coraz częściej staje się on wirtualnym doświadczeniem. Zdarza się także, iż rodzice przemilczają przed małymi dziećmi śmierć bliskich, wcześniejsze ich cierpienie. „By nie stresować dzieci” – tłumaczą i mówią: „babcia, czy dziadek daleko i na długo wyjechali” – zakłamuje się tym samym rzeczywistość dziecka. Nie jest to właściwa postawa. Z czasem rodzi ona problemy.
Inaczej przeżywają to pracownicy służby zdrowia. 94-letni prof. Mieczysław Chorąży, Kawaler Orderu Orła Białego oraz laureat tegorocznej nagrody Lux ex Silesia, niedawno opowiadał o swoim zetknięciu ze śmiercią. Było to na spotkaniu w Śląskiej Izbie Lekarskiej. Jako uczestnik Powstania Warszawskiego dwukrotnie był świadkiem grupowej egzekucji Polaków dokonanej przez Niemców. Realistycznie opowiadał o tych zdarzeniach wyrytych w pamięci jego serca. Sytuacja powstańca warszawskiego i wcześniejsze doświadczenia życiowe nie poprowadziły go do buntu wobec Boga i drugiego człowieka – krzywdziciela, ale do postawy pomocy człowiekowi. Został lekarzem onkologiem. Całe swoje życie poświęcił tej pracy.
Dzisiejsza liturgia Słowa podejmuje temat końca czasów. Koniec czasów splatał się w tzw. mowach eschatologicznych Chrystusa z drugim tematem – zapowiedzią zburzenia Jerozolimy. Trudno czytelnikowi Ewangelii nieraz rozdzielić powiązane ze sobą tematy. Słyszymy w dzisiejszej Ewangelii: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Słowa te należy odnieść do wspomnianego zburzenia Jerozolimy, które miało miejsce w 70. r. po Chr., a więc w pokoleniu Chrystusa. Dla Żydów zburzenie świętego miasta Jerozolimy było autentycznie „końcem świata”. W dzisiejszej Ewangelii czytamy przed proroctwem o zniszczeniu Jerozolimy słowa o znakach towarzyszących końcowi świata: zaćmienie słońca i księżyca, spadające gwiazdy… Prorok Daniel żyjący kilka wieków przed Chrystusem również zapowiadał Dzień Sądu: „wtedy nastąpi okres ucisku”. Nie jest głównym przesłaniem tych opisów, zarówno z Ewangelii, jak i z Księgi Daniela, przywiązywanie uwagi do zewnętrznych znaków. Mają one za cel zapowiedzieć powtórne przyjście Syna Bożego. Nie znaki, ale Osoba Chrystusa jest tutaj najważniejsza.
Dla osób, które nie wierzą w Niego, znaki zapowiadające koniec świata będą źródłem lęku. Dla osób wierzących w Niego, Chrystus będzie źródłem głębokiego pokoju i męstwa. Również cierpienie, samotność, zbliżająca się śmierć dla osoby wierzącej mogą stać się czasem spotkania z wybawiającym i miłosiernym Zbawicielem. Może być niestety i odwrotnie. Warto dzisiaj pomyśleć o swoich ostatnich chwilach życia… Nieraz zdarza się, iż kapelan szpitalny proponujący pacjentom sakramenty: spowiedź, Komunię, namaszczenie, słyszy: „jeszcze nie teraz”. Utożsamiany jest z aniołem śmierci zwiastującym ostatnie chwile choremu. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej: niosąc choremu Chrystusa, przynosi mu ulgę, pociechę i życie. Będąc przy łóżku taty na OIOM-ie w Ochojcu, zostałem poproszony przez lekarza i rodzinę dwóch pacjentów leżących obok taty, bym się pomodlił i udzielił namaszczenia chorym. Bardzo się ucieszyłem, że mogłem to uczynić, chociaż byłem na OIOM-ie prywatnie. Pamiętajmy – gdy jesteśmy w szpitalu lub gdy przychodzi czas poważnej choroby – to od nas powinien wypłynąć sygnał, iż chcemy otrzymać sakrament namaszczenia chorych, poprzedzony – gdy jest to konieczne – spowiedzią.
Krzyż bez Chrystusa jest dla człowieka przekleństwem; krzyż choroby, cierpienia, samotności przeżywany z miłością, z Chrystusem jest dla człowieka znakiem życia i nadziei. Dla osoby wierzącej śmierć staje się przejściem i spotkaniem się z Umiłowanym. Dla osoby niewierzącej to trudny moment odejścia z tego świata w nieznane. Apostolstwo Chorych, wspólnota osób chorych, którym staram się towarzyszyć, uczy właśnie, by wszystko, co mamy w naszym życiu, łączyć, jednoczyć z Chrystusem. Zarówno te piękne i wzniosłe chwile, jak i te, które są dla nas trudne, rodzą cierpienie. Można uczynić jeszcze jeden krok, duchowy – ofiarować to cierpienie za innych, za Kościół. Ukazywana duchowość Apostolstwa Chorych jest duchowym wsparciem dla Kościoła, nadaje także sens życia chorym i cierpiącym. Uczę się tego od Waszego proboszcza, który budował Wasz kościół, ks. Michała Kostonia. Jego pogodzenie się z chorobą, ofiarowanie modlitwy i cierpienia za Kościół, także ten wasz – parafię, jest źródłem wielkiego Bożego błogosławieństwa.
Siostry i bracia,
Otwierajmy się więc na Chrystusa: w sakramentach i przez stałą modlitewną czujność. To łaska wiary. Ale równocześnie postawy te wypracowujemy przez całe życie. Utrwalą się w nas, jeśli żyjemy nimi na co dzień. Wychowywanie młodego pokolenia do comiesięcznej spowiedzi świętej, coniedzielnej Eucharystii, codziennej modlitwy owocuje w późniejszym czasie, aż po ostatnie chwile życia. To, że zachwycamy się takimi postawami osób, jak wspomnianych prof. Chorążego czy ks. Kostonia, myślę, że ma źródło w ich rodzinnym wychowaniu, w trosce ich rodziców o prawość i religijność dzieci.
Obchodzimy dzisiaj w Kościele katolickim Dzień Ubogich. Spróbujmy dzisiaj pomyśleć o konkretnym, niekoniecznie materialnym, wsparciu ubogich. Wsparcie takie staje się autentycznie znakiem przyjścia Królestwa Bożego i zapowiedzią Wiecznej Chwały! Częścią szerszej grupy ubogich, czyli tych, którzy są zależni od innych, są osoby chore, niepełnosprawne i starsze wiekiem. Spróbujmy znaleźć czas na odwiedziny babci, dziadka, starszych, mieszkańców DPS, chorego w hospicjum. Spróbujmy tak spotkać się z nimi, aby poczuli się potrzebni. Pomoc w tzw. uregulowaniu swoich spraw w rodzinie, okazuje się być zbawienna dla chorego. Dotyczy to nie tylko kwestii materialnych, ale przede wszystkim pojednania się z rodziną, wzajemnego przebaczenia sobie. Pamiętajmy na słowa poety: „śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Znajdźmy ten czas, zanim chory jest świadomy.
Również pomoc w dotarciu na zbliżający się w naszej parafii Dzień Chorego, w najbliższą sobotę, może być dla starszych ważna. Znam kilka osób, które zadeklarowały się, aby co niedzielę zawozić starsze osoby, niekoniecznie z rodziny, na mszę świętą do kościoła. Piękny znak realizowania wspólnoty parafialnej! Taki gest buduje autentycznie poczucie wspólnotowości! Spróbujmy i my rozejrzeć się w najbliższej okolicy – może sąsiad, sąsiadka potrzebują takiej pomocy, by ich przywieźć na Dzień Chorego do kościoła. Często starsi wstydzą się poprosić o taką pomoc. Wykażmy się pomysłowością w dotarciu do serca tych osób. Dzień Chorego jest więc okazją do wypracowania w sobie postawy czujności przygotowującej nas na Dzień Sądu. Pamiętamy słowa Chrystusa, który w innym miejscu Ewangelii przywołując obraz Sądu, mówił: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata (…), bo byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie (…). Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.” Niech Matka Boża Piekarska, Lekarka Chorych obejmuje swoją macierzyńską opieką wszystkich chorych, starszych wiekiem i niepełnosprawnych parafian.