Miłosierdzie Boga przezwycięża naszą samotność

Homilia na IV Niedzielę Wielkiego Postu, wygłoszona przez Ks. Wojciecha Bartoszka w bazylice św. Krzyża w Warszawie podczas rekolekcji dla chorych

Fragment obrazu Rembrandta "Powrót syna marnotrawnego"

zdjęcie: www.wga.hu

2019-03-31

Siostry i bracia, Drodzy Chorzy,

„Samotność i uczucie, że się jest niechcianym to najgorszy rodzaj biedy” – mówiła przed laty św. Matka Teresa z Kalkuty. Wielu z Was doświadcza jej. Często jest ona niezawiniona. Osoby chore leżą w łóżku w szpitalu, doświadczają osłabienia związanego ze starszym wiekiem. Oczekują na odwiedziny znajomych, na ich telefon, na dowody ich bliskości. Nieraz wystarczy, wydawałoby się, niewielki uczynek miłosierdzia: cicha obecność przy łóżku, gest potrzymania dłoni, posprzątanie mieszkania, pomoc w dowiezieniu na mszę świętą, a w osobie chorej rodzi się myśl: „ktoś o mnie pamięta, nie jestem sam”. W sercu pozostał mi obraz mojego ojca, którego niedawno Bóg powołał do Wieczności: zanim choroba taty rozwinęła się, czekając na mojego brata i na mnie, lubił wychodzić przed drzwi i oczekiwać na nasze odwiedziny…

Przyczynami osamotnienia mogą być: choroba, związany z nią przedłużający się pobyt w szpitalu, starszy wiek, odejście do Wieczności bliskich z rodziny, przyjaciół, zmiany pokoleniowe. Ostatecznie przyczynami osamotnienia są: brak więzi z drugim człowiekiem, brak domu. Dom to nie tylko miejsce zamieszkania. To relacje. To miejsce, w którym się dobrze czujemy, do którego z radością wracamy nawet wówczas, gdy zbudowaliśmy własny dom. Dom to miejsce, w którym jest się oczekiwanym.

Właśnie o nim, o domu, mówi dzisiaj Pan Jezus w Ewangelii. O relacjach między ojcem i dwoma jego synami. Spróbujmy z dzisiejszej perspektywy, osoby starszej, niepełnosprawnej, chorej, spojrzeć na Słowo Boże.

Czytamy przypowieść o synu marnotrawnym i odkrywamy, iż od ojca odszedł nie tylko młodszy syn, nazywamy właśnie „marnotrawnym”, bo zmarnotrawił majątek ojca, udając się w dalekie strony. Używając współczesnego języka moglibyśmy powiedzieć: „trzasnął drzwiami”. Odszedł spektakularnie. Od ojca odszedł także starszy syn. Świadczy o tym jego postawa po powrocie brata. Nie powiedział do powracającego: „mój bracie”. Z wyrzutem mówił do ojca: „Skoro jednak wrócił ten syn twój…” (Łk 15, 30a). Starszy brat nie przemierzył dalekich odległości, ale odszedł od ojca skrycie, w sercu. Można mieszkać pod jednym dachem z drugim człowiekiem, ale sercem być oddalonym od niego bardzo daleko… Synowie odchodząc od ojca, oddalili się od siebie. Starszemu synowi nie tylko nie przeszły przez gardło słowa: „mój brat”, ale także i inne: „mój ojcze”… Jak bardzo bolało to ojca… Bracia odizolowali się od siebie i od ojca. Sami wybrali takie życie, smutne i puste.

Zapytajmy się, czy przyczyną naszego osamotnienia nie jest nasz osobisty wybór? Czy z własnej winy nie izolujemy się od innych? Czy naszym zachowaniem nie odcinamy się od tych, którzy nas kochają i pragną nam pomóc?

Czytając dzisiejszą Ewangelię, odkrywamy jeszcze inną postawę. Bracia nie czuli się dobrze w swoim domu. Ale nie było w tym winy ojca. Ojciec robił wszystko, by jego synowie czuli się szczęśliwi. Jednemu z nich dał nawet część swojego majątku. Może podobnie się czujesz, gdy odchodzą od Ciebie dzieci w dalekie strony? Gdy widzisz, iż wysiłek włożony w ich wychowanie idzie na marne? Wyprowadzając się, „w dalekie strony”, zapominają o Tobie i zapominają o Bogu…

W przypowieści o synu marnotrawnym niebo jest synonimem Boga. Benedykt XVI w jednej z katechez porównuje syna marnotrawnego do współczesnej ludzkości. Ludzkość, która cieszy się jedynie swoim dobrobytem, używa życia „w dalekich stronach” i odchodzi od wiary w Boga. Pozorne szczęście trwa jednak krótko, rodzi z czasem osamotnienie. Wychodzą na jaw konsekwencje ulegania pokusom złego: niepokój wewnętrzny i pustka.

To doświadczenie jest czasem na opamiętanie. W przypowieści czytamy, iż młodszy syn w tym stanie „zastanowił się” (Łk 15, 17 a). Dosłownie tłumacząc ten czasownik z greki, moglibyśmy go oddać w słowach „przyszedł do siebie”, „powrócił do swojego serca”. Od tego serca odszedł, zrywając relacje z najbliższymi. To był moment przełomowy, który zadecydował o jego powrocie.

Schodząc na samo dno swojego człowieczeństwa – a takim bez wątpienia była sytuacja syna marnotrawnego żywiącego się pokarmem świń – możemy przeżyć duchową terapię. Jest ona bolesna. Ale skuteczna. Miłosierdzie Boże nie stoi w sprzeczności ze sprawiedliwością, nie niweluje przyznania się do popełnionego zła. Prawda jest konieczna w terapii miłosierdzia. To nie miłosierdzie zresztą rani, ono uzdrawia; rani człowieka smutna prawda o zniewoleniu serca. Przyznanie się do tego jest trudne. Rodzi kryzys.

W tym stanie człowiek podobny jest… do więźnia. Tak zresztą Rembrandt w słynnym obrazie namalował powracającego syna marnotrawnego. Ogolony, z poranioną lewą stopą i podartym ubraniem. Klęczący bezbronnie przed ojcem. Całkowicie ogołocony. Jedynym znakiem godności powracającego „więźnia”, który mu pozostał, był mieczyk zawieszony u biodra – oznaka szlachectwa. Najważniejszym znakiem naszej godności (może nieraz również jedynym) pozostaje niezatarte przez żaden grzech znamię otrzymane z chwilą chrztu świętego. Godność dziecka Bożego! Czyż postawa ogołoconego syna marnotrawnego powracającego po wielu latach do Miłosiernego Ojca nie staje się również i nam bliska? Z jak daleka i z jakiego poniżenia musimy powrócić w otwarte ramiona Ojca?

Siostry i bracia,

Dzisiejsza przypowieść nie opowiada tylko o osamotnieniu synów, o drodze powrotu jednego z nich. Ukazuje nam przede wszystkim ojca. Rembrandt namalował go na swoim obrazie w osobie starca. Jakby chciał nam przypomnieć, iż mądrość życiowa jest cnotą zwłaszcza tych, którzy przeżyli wiele lat.

Chociaż serce ojca z dzisiejszej Ewangelii przeżywało ból opuszczenia, nie przestało bić miłością do synów. Ojciec nie porównywał synów, znał ich odrębne cechy. Wyczekiwał na młodszego. Nie zmusił go do pozostania w domu. Nie można zmusić do miłości. Gdy syn powrócił, obsypał go dowodami ojcowskiego przebaczenia. Ale czekał także na starszego. Czekał, aż przemierzy w swoim sercu drogę pojednania. Mówił mu, delikatnie: „moje dziecko”. Tak samo do nas się zwraca. Najgłębsza i najważniejsza więź w naszym życiu – z Bogiem, o którym wiem, że mnie nigdy nie opuści!

Czy starszy syn powróci? Nie wiemy. Ewangelia milczy… Być może nie dowiesz się, czy Twoi bliscy, za których dniem i nocą modlisz się, wrócą do Boga… Ważne jest jedno, by nie tracić nadziei, pomimo braku łez w oczach. By nadal wychodzić przed drzwi swojego domu i wypatrywać powracających synów i córki...

Rembrandt na obrazie szczególnie uwypuklił gest przytulenia syna. Namalował dwie różne dłonie – męską i kobiecą, które znajdują się w centrum obrazu. Są one najbardziej oświetlone. Malarz namalował dwie różne dłonie, jakby chciał nam powiedzieć, iż Bóg kocha nas podobnie jak ojciec i matka. Można na Nim oprzeć się, jak na ojcu, i można doświadczyć z Jego strony współczucia i pocieszenia matki. Dopiero, gdy znajdziemy się w ramionach Ojca, będziemy mogli szczerze wyznać swój grzech. Podobnie jak młodszy syn z przypowieści. Dopóki był najemnikiem, nie potrafił się spowiadać.

Siostry i bracia,

Dzięki Miłosierdziu Bożemu potrafimy przejść największe mroki samotności. Samotność jest ważna w naszym życiu. Nie unikniemy jej. Sam Jezus doświadczał jej, gdy był kuszony, gdy modlił się, gdy przeżywał agonię w Ogrójcu, gdy cierpiał na krzyżu. Potrafił wytrwać w cierpieniu, bo był zjednoczony ze swoim Ojcem. Wiedział, że Ojciec Go bardzo kocha. To On najpierw zwraca się do Niego osobiście: „moje Dziecko”.

Obecność bliskich przy osobach chorych jest bardzo ważna. Ważna jest wspólnota Apostolstwa Chorych, osób, które za innych chorych ofiarują swoje cierpienie i modlitwę. Ważne są treści miesięcznika „Apostolstwo Chorych”, będące – jak mawiał ks. Michał Rękas, pierwszy sekretarz Apostolstwa – przedłużeniem obecności kapelana przy łóżku chorego. Ale ostatecznie każdy z nas, sam, zjednoczony z Panem Jezusem i Matką Najświętszą, musi zmierzyć się z samotnością… i przejść na drugą stronę. Bóg prowadzi nas nieraz przez ciemne noce wiary, w cierpieniu, oczyszcza wiarę, po to, abyśmy na Nim oparli swoje życie. Po to, abyśmy kiedyś u kresu życia mogli powiedzieć, jak Jezus: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. I usłyszeć: „moje dziecko”. Amen.


Możliwość odsłuchania Mszy św. i kazania rekolekcyjnego: www.polskieradio.pl/7/4420

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024