Otwórzmy oczy na przychodzącego Zbawiciela
Homilia ks. Wojciecha Bartoszka wygłoszona w III niedzielę Adwentu w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Katowicach.
2019-12-14
Siostry i bracia
Któż z nas nie przeżywał wątpliwości w wierze. Czy Bóg istnieje, gdy tyle zła na świecie? Jeśli Bóg istnieje, to dlaczego jest cierpienie? Co ze współczesnym Kościołem?
Najwięcej kosztuje to, co dotyka nas osobiście. Gdy przychodzi ciężka choroba, przekreślająca plany życiowe. Gdy doświadczamy krzywdy. Dlaczego wówczas milczysz Panie Boże? – pytamy.
Z jakimi pytaniami dzisiaj przychodzisz do Boga?... Opowiedz Mu o nich w ciszy… Kiedy ostatni raz z Nim o tym rozmawiałeś?
Wątpliwości miał również dzisiejszy bohater Ewangelii, człowiek wielkiej wiary i misji – św. Jan Chrzciciel. W obliczu próby, a bez wątpienia było nią uwięzienie go przez Heroda i przeczucie zbliżającej się śmierci – w jego sercu rodziły się pytania co do Jezusa, czy rzeczywiście jest On Mesjaszem. Dla tej prawdy poświęcił swoje życie. Dlatego pytał Jezusa przez swoich uczniów.
Jak Jezus na to zareagował? Nie przekazał mu – mówiąc kolokwialnie – „swojej legitymacji Mesjasza” „podbitej” przez Boga Ojca. Nie przekazał mu przez pośredników: „tak, jestem Mesjaszem”. Ale ukazał mu świadectwo swoich czynów: „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Dobrą Nowinę”. To świadectwo było przywołaniem proroctwa z Księgi Izajasza o nikim innym tylko o Mesjaszu. W Izajaszowym proroctwie ukazane zostało zaprowadzenie porządku w Narodzie, na który czekali Żydzi i na który czekał Chrzciciel, ale w inny sposób, niż oni to sobie wyobrażali. Nie za pomocą zewnętrznej siły, ale dzięki sile duchowej. Jezus przyszedł jako Mesjasz, wprowadzający ład „oddolnie”, przez przemianę serca człowieka. Uzdrawiając go fizycznie, wskrzeszając i głosząc mu Ewangelię, dotykał serca człowieka.
Gdy Jan Chrzciciel usłyszał to proroctwo, zrozumiał, co Jezus mu powiedział. Przeszedł wewnętrznie przez ten kryzys wiary, umocniony. Pomógł mu w ostatecznym zaświadczeniu o prawdzie. Za to stracił głowę. Ale zachował serce.
Siostry i bracia
Czego uczy nas dzisiejsza Ewangelia? Po pierwsze, abyśmy nie bali się stawiać pytań Panu Bogu. Przedstawiać Mu swoich wątpliwości. Niedobra jest w wierze letniość i rutyna. Wchodząc w nie, jest nam obojętne, czy Pan Bóg ma wpływ na nasze życie, czy działa w nim, czy też nie? To bardzo niedobra choroba serca. „Stan przedzawałowy”. Mówię o sercu w znaczeniu duchowym.
Nie tylko mamy prawo stawiać pytania Bogu, jak Chrzciciel. Trzeba je stawiać. I dochodzić do prawdy. Wbrew temu, co współczesny świat nieraz mówi, ta prawda istnieje. I jest jedna.
Ale dzisiejsza Ewangelia uczy nas jeszcze jednego. Serce przemienione działaniem Boga, Jego łaską, potrafi zobaczyć działanie Boga w świecie, potrafi głębiej spojrzeć na swoje życie i na życie swoich bliskich.
Przywołam pewne zdarzenie, które w ostatnim czasie dotknęło mnie i otwarło moje oczy. 2 listopada Bóg powołał do Wieczności Karola. Miał 34 lata. Dziewięć miesięcy przed śmiercią uległ wypadkowi samochodowemu. W lutym wraz żoną i dwojgiem małych dzieci, w tym jedną niepełnosprawną córką, jechał na ferie zimowe nad morze. Od czasu wypadku właściwie do śmierci, będąc najpierw na OIOM-ie, później w ośrodku rehabilitacyjnym, a pod koniec życia w szpitalu, cały czas był w śpiączce pod respiratorem. Wiele osób modliło się o uzdrowienie i ofiarowało w jego intencji posty. Wiele razy przy jego łóżku była odprawiana msza święta. Zmarł.
Rozmawiałem wielokrotnie z żoną Karola, Natalią i jego mamą. Żona mówiła, że czas cierpienia jej męża i jego śmierć były darem Pana Boga. Nie w takim sensie, że Bóg chciał cierpienia albo je wywołał. Mówiła, iż nie tylko doświadczyła wsparcia przez te dziewięć miesięcy, ale czuła wewnętrznie, że dzieje się w tym czasie coś dobrego, pomimo całego ogromu zła, jakie niesie ze sobą cierpienie i śmierć. Matka Karola, gdy jeszcze żył, mówiła, że jego cierpienie ma jakiś sens, że dla kogoś jest ono ważne. Po jego śmierci, wieczorem w przeddzień pogrzebu, w kościele, przy wystawionej trumnie zgromadziła się wspólnota, do której Karol za życia i Natalia należeli. Była to Szkoła Nowej Ewangelizacji. Członkowie tej wspólnoty razem z żoną Karola, uwielbiali Boga. Przy ostatniej stacji pogrzebu, na cmentarzu, gdy trumna wkładana była do ziemi, na horyzoncie pojawiła się tęcza. Wcześniej nie padał deszcz.
Zastanawiałem się, skąd u żony Karola i jego bliskich takie przeżycie traumy, jaką niesie ze sobą śmierć? To łaska Pana Boga. Ale także długa, duchowa droga jej samej i męża. Tylko człowiek wiary, z przemienionym łaską sercem, może powiedzieć, iż dziewięć miesięcy cierpienia męża, to czas przygotowania do nowych narodzin, dla nieba. Składam to świadectwo, gdyż Natalia nie tylko zgodziła się, aby z nią przeprowadzić wywiad, ale mówiła, by także inni o tym usłyszeli.
Siostry i bracia
Głębsze spojrzenie na życie i na świat, rodzi się z pogłębionej modlitwy, z modlitwy zjednoczenia z Bogiem. Modlitwa ta nie jest zarezerwowana dla szczególnie powołanych, np. dla sióstr klauzurowych, dla mnichów. To modlitwa ludzi o prostym sercu. Są nimi często ludzie starsi posiadający głęboką mądrość życiową. Ale wszyscy jesteśmy wezwani do takiej zażyłości z Bogiem.
Tam, gdzie inni widzą jedynie zło, grzech, śmierć, człowiek głębszej wiary widzi działającego Boga. Widzi Go najpierw w swojej najzwyklejszej codzienności. W domu rodzinnym. W najbliższych relacjach. Widzi Go także w sytuacji krytycznej, którą bez wątpienia jest cierpienie bliskiej osoby, jego śmierć. Modlitwa naszego wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem, która jest początkiem takiego postrzegania świata, nie jest celem samym w sobie. Ona przenosi nas w codzienność. To w niej „nosimy” dalej oczy Pana Jezusa, „mamy” Jego ręce, nogi, nade wszystko Jego serce. Postępujemy spontanicznie w różnych sytuacjach, które napotykamy w życiu, wg Serca Bożego. To nie tyle jakiś wewnętrzny nakaz nami kieruje, ale potrzeba serca. To tak, jak młoda matka, gdy usłyszy w nocy głos płaczącego dziecka, naturalnie reaguje, wstaje z łóżka i idzie do niego.
Gdy mamy serce zjednoczone z Bogiem, widzimy nie tylko zło, kryzys w Kościele, bezsens cierpienia i śmierci, ale widzimy nade wszystko Boga, często kruchego, jak małe dziecko i jak biała Hostia na ołtarzu. To te „pustynie, spieczone ziemie i step ” z pierwszego czytania, z Izajasza, które „się radują”, i które „rozkwitają”. Jedni widzą tylko „pustynię” w swoim życiu, inni pośród tej pustyni widzą „oazy zieleni”.
Dzisiejsza Ewangelia kończy się tajemniczymi słowami. To fragment dłuższej wypowiedzi Jezusa, który w odpowiedzi na wątpliwości Jana Chrzciciela daje o nim piękne świadectwo: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze?”. „Nie, to nie jest człowiek, który pod wpływem takiej, czy innej koniunktury, zmienia swoje zdanie” – mówi Jezus. „Coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego?” – dalej pyta retorycznie. „Nie, to nie Jan Chrzciciel. Jeśli szukacie takich ludzi, to idźcie do pałaców, ale nie na pustynię, gdzie przebywa Jan”. I dalej znajdują się wspomniane, tajemnicze słowa Pana Jezusa: „Zaprawdę powiadam wam: między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on”. Kto jest tym „najmniejszym w królestwie niebieskim?”. To Chrystus Jezus. To On jest „najmniejszy”. I jako Ten „najmniejszy” służy.
Siostry i bracia
Ta wizja Mesjasza, z którą miał również problem Jan Chrzciciel, jest wbrew logice tego świata, w której liczy się ten, kto więcej zarabia, kto jest mocniejszy, kto ma „szersze plecy”, kto ma władzę. Uczeń Chrystusa faktycznie naśladujący Go, prędzej czy później zderzy się z tą mentalnością. Dlatego bardzo potrzebuje on głębszej modlitwy, kontemplacji Chrystusa. By umieć dobrze rozeznać prawdę. Miał rację Karl Rahner, niemiecki teolog zeszłego wieku, który mówił, iż chrześcijanin XXI w. będzie albo mistykiem, albo go nie będzie.
W dzisiejsze rozważania pięknie wpisuje się duchowa droga osób starszych wiekiem, chorych, niepełnosprawnych; droga Apostolstwa Chorych – duchowość niezwykle krucha, całkowicie zakryta przed światem, ale bardzo wyraźnie widoczna dla „oczu Pana Boga”. Również jest to droga leczących i opiekujących się chorymi. Według mentalności świata osoby chore chce się umieścić na czas świąt w szpitalu, aby wyjechać na „spokojne” święta. To jest nieludzkie. Według logiki Ewangelii, szczególnie w okresie świątecznym, pragniemy pomóc chorym, potrzebującym. Także w tym naszym wymiarze parafialnym, organizując różne dzieła przedświąteczne.
Między innymi od poniedziałku u sióstr Misjonarek Miłości będą odbywać się rekolekcje dla bezdomnych. Proszę Was o pomoc i współpracę przy organizacji jednego dzieła parafialnego. W przyszłą sobotę odbędzie się kolejny Dzień Chorego, o godz. 11.30. Najpierw różaniec, o 12.00 msza święta, o 12.45 nabożeństwo lourdzkie. Przywieźcie chorych z Waszych rodzin i z sąsiedztwa do kościoła. Spróbujcie zapukać do drzwi sąsiada z zapytaniem, czy pomóc mu w dotarciu do kościoła. Mały gest, a może wiele pomóc. Gdyby każdy przywiózł jedną osobę...
I jeszcze jedno zaproszenie wpisujące się w ukrytą duchowość Ewangelii. Raz na miesiąc w kaplicy przy kościele odbywają się msze święte Apostolstwa Chorych. Najbliższa odbędzie się we wtorek, 7 stycznia. Modlimy się w wielu intencjach, które chorzy przysyłają do sekretariatu Apostolstwa Chorych. Jest ich bardzo wiele. Wiele cierpienia, ale jeszcze więcej Miłosierdzia Bożego. Ocean – jak mówiła siostra Faustyna – Miłosierdzia Bożego. I wypraszamy dla nich łaski. Zapraszam także do takiego „duchowego wolontariatu”, do Apostolstwa Chorych wspomagającego chorych.
Siostry i bracia
Dzisiejsza niedziela jest Niedzielą Radości. Prawdziwa radość rodzi się z głębokiego spotkania z Bogiem i faktycznego dostrzeżenia Go w swoim życiu. Zawalczmy o czas modlitwy osobistej i o służbę, zwłaszcza ubogim w duchu, o której będziesz wiedział tylko Ty i będzie o tym wiedział Bóg. Mogę Cię zapewnić o wielkiej radości wewnętrznej, którą Cię Bóg obdarzy.
Otwórzmy oczy na przychodzącego Zbawiciela.