Do końca z chorymi
Wiele wskazuje na to, że o. Michał przez lata przygotowywał się duchowo do męczeńskiej śmierci. Jakby przeczuwał, że Bóg poprowadzi go taką drogą. W swoim dzienniku zapisał: „Za przykładem Pana jestem obowiązany i powołany również do ofiary; do tego, by wydać siebie na całopalną ofiarę dla Niego z miłości i przez miłość, by oddać się i poddać się Mu całkowicie we wszystkim, by z Nim się zjednoczyć w miłości i ukochaniu oraz związać przez mocną, wytrwałą, mężną wolę”.

zdjęcie: www.czartoryski.dominikanie.pl
2023-08-01
Warszawa. Ulica Tamka, róg Smulikowskiego. Dokoła kawiarnie, ulicą jadą samochody do mostu Świętokrzyskiego, który dumnie wisi nad Wisłą tuż obok pomnika Syrenki. Kilkaset metrów dalej ciągnie się kolejka do wejścia do Centrum Nauki Kopernik, które ma rozbudzać apetyt na wiedzę wśród najmłodszych. Blisko 80 lat temu ten obraz wyglądał całkowicie inaczej.
Zamiast kawiarni – powybijane w kamienicach szyby i ostrzelane gzymsy. Zamiast mostu – widok radzieckiej armii stojącej na drugim brzegu rzeki. Zamiast kolejki do Centrum Nauki – w szpitalu powstańczym leżą ranni, którzy czekają na nieuchronną śmierć z rąk nazistów. Obok chorych i rannych jest osoba, która zdaje się być obecna gdzieś indziej. Która patrzy na spaloną i zrujnowaną Warszawę, na wszystkich wokół, a zapewne i na samego siebie, z zupełnie innej perspektywy. Tą postacią jest ojciec Michał Maria Czartoryski.
Żołnierz i dominikanin
Ojciec Michał Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 r. w Pełkiniach koło Jarosławia. Na chrzcie nadano mu imiona Jan Franciszek. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej.
Atmosfera jego rodzinnego domu była przesiąknięta głęboką wiarą – zarówno matka jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. Rodzice świadomie starali się wychowywać w wierze swe dzieci, co zaowocowało w przyszłości między innymi tym, że dwaj bracia Jana zostali księżmi diecezjalnymi, a siostra wizytką.
W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole „Ognisko”, prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie, rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. Jednocześnie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i za męstwo okazane na polu bitwy otrzymał Krzyż Walecznych. Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży „Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów „Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie, pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
W 1926 r., po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 r., przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku, 25 września 1928 złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później, w 1931 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych w 1932 roku, został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 roku został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
Kapelan ochotnik
1 sierpnia 1944 r. o. Michał Czartoryski jedzie ze Służewa do centrum Warszawy, gdzie ma umówioną wizytę lekarską. Tam zastaje go Godzina „W” oznaczająca początek powstania. Zostaje odcięty od reszty miasta, nie ma drogi powrotu. Zatrzymuje się więc u swych przyjaciół, państwa Kaszniców, w ich mieszkaniu przy ul. Smulikowskiego. Na drugi dzień idzie do kościoła św. Teresy na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego. Świątynia jest pusta – proboszcz i wikary uciekli poprzedniego dnia; wiedzieli, na co się zanosi. Zabiera stamtąd puszkę z komunikantami, kielich i patenę. Nie chce, żeby zostały sprofanowane. Gdy w kolejnych dniach powstania widzi pierwszych zabitych i rannych, sam zgłasza się do dowództwa III Zgrupowania „Konrad” na Powiślu i proponuje objęcie funkcji kapelana oddziału. Propozycja zostaje przyjęta z radością, gdyż wyznaczony kapelan do nich nie dotarł i oddziały pozostawały bez opieki duszpasterskiej.
Ojciec Michał rozpoczyna codzienną posługę, nie tylko jako kapelan wojska, ale także ludności cywilnej. Przemyka się po ulicach, za barykady i do okopów, chodzi do szpitala, przesiaduje przy łóżkach rannych. Powstańczy szpital mieści się w modernistycznym budynku szwedzkiej firmy „Alfa Laval”. Gdy Czartoryski przychodzi do szpitala, siada na stołku między łóżkami i odmawia różaniec. Z zewnątrz dochodzą odgłosy walk, pojękiwania rannych, a on najzwyczajniej w świecie przesuwa między palcami paciorki. Jakby chciał im dodać spokoju. Odprawia Msze święte w opuszczonym kościele przy ul. Tamka.
15 sierpnia odprawia uroczystą Mszę polową w bramie, na dziedzińcu ubezpieczalni przy ul. Smulikowskiego. Tak zapamiętał tę Mszę jeden z jej uczestników, Jan Chmielewski pseudonim „Mączka”: „Są wydarzenia, które pozostają w pamięci niezatarte. Dla mnie do nich należy odprawiona Msza święta 15 sierpnia 1944 roku, w święto żołnierza, w której uczestniczyłem wraz z całym oddziałem. Uroczystość odbywała się w scenerii płonących domów, huku wybuchających granatów, terkotu broni maszynowej i świście przelatujących pocisków. Byliśmy zahipnotyzowani stoickim spokojem kapelana, celebrującego Mszę świętą, a następnie jego kazaniem. Gorące słowa otuchy uskrzydlały nas i mobilizowały do największych wyrzeczeń, czuliśmy się jedną, wielką rodziną, walczącą o swój byt i godność”.
Pomimo słabego słuchu o. Michał także wiele spowiadał. Ówcześni młodzi żołnierze w swych relacjach podkreślali niezwykłą empatię i troskę o. Michała, które okazywał im podczas tych osobistych chwil.
Do końca z chorymi
Po ponad miesiącu walk, w nocy z 5 na 6 września 1944 r., powstańcy wycofują się do Śródmieścia. Pozostają tylko cywile i najciężej ranni w szpitalach. Ojciec Michał przebywał tej nocy w piwnicy wraz z rannymi, których nie można było ewakuować, modląc się z nimi. Jedna z sanitariuszek zapisała w swoich wspomnieniach: „Ostatnią Mszę świętą o. Michał odprawił raniutko w dniu upadku Powiśla. Modlił się wtedy jak zawsze bardzo żarliwie. Wzmacniał tą modlitwą naszą wiarę, dawał nam siłę, tak bardzo nam przecież potrzebną. Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, jak o. Michał rozdawał rannym i nam sanitariuszkom hostie, po kilka, do ostatniej kruszyny, aby nie dostały się w ręce wroga i nie były zbezczeszczone. I tak posileni, z Bogiem, ciągle podtrzymywani na duchu rozmowami z o. Michałem, czekaliśmy końca”.
Kiedy nadarzyła się okazja, wielu sanitariuszy i zwykłych cywilów uciekło ze swoich kryjówek przed zbliżającymi się Niemcami. Personel medyczny i znajomi namawiali także o. Michała do tego, by zdjął habit, założył płaszcz i wyszedł z cywilami. Pozostał niewzruszony na te sugestie i zawsze odmawiał, mając na uwadze chorych, przy których chciał pozostać, bo byli bezbronni. Powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach, nie opuści. Później cywile, którym pozwolono opuścić piwnice, mówili, że gdy byli wyprowadzani na zewnątrz, widzieli jak o. Michał siedzi wśród łóżek rannych i głośno, ale ze spokojem odmawia różaniec; jego spokój udzielał się chorym.
Krótko potem Niemcy najprawdopodobniej zastrzelili rannych w łóżkach, a innych, w tym również o. Michała wyprowadzili na zewnątrz. Tam, oskarżając kolejno każdego o bycie bandytą, rozstrzeliwali. Ojca Michała nazwali „największym bandytą”, bo zorientowali się, że jest kapelanem powstańców i nosi strój duchowny. Wszystkie ciała wywleczono na barykadę i spalono, a szczątki kazano zakopać. Już po powstaniu, gdy ekshumowano zabitych, nie dało się rozpoznać i odnaleźć szczątków o. Michała. Prawdopodobnie leżą one na cmentarzu Gloria Victis na warszawskiej Woli. Nie ma więc doczesnych relikwii bł. Michała Czartoryskiego.
Gotowy do ofiary
Wiele wskazuje na to, że o. Michał przez lata przygotowywał się duchowo do męczeńskiej śmierci. Jakby przeczuwał, że Bóg poprowadzi go taką drogą.
Już w 1934 r. o. Michał zapisał w dzienniku swoje pragnienia, realizowane przez całe życie i zwieńczone w dniu śmierci niemal dosłownie: „W nocy, po wspólnej adoracji, zagłębiłem się w rozmyślaniu, patrząc na Pana umierającego na krzyżu. Uświadomiłem sobie lepiej, że za Jego przykładem jestem obowiązany i powołany również do ofiary; do tego, by wydać siebie na całopalną ofiarę dla Niego z miłości i przez miłość, by oddać się i poddać się Mu całkowicie we wszystkim, by z Nim się zjednoczyć w miłości i ukochaniu oraz związać przez mocną, wytrwałą, mężną wolę”.
Niemal natychmiast po śmierci o. Michała zaczęły spływać do jego ojca, Witolda, pisemne kondolencje, które wyrażały przekonanie o świętości Michała; jego śmierć nazywano męczeńską. Także w zakonie trwałe było przekonanie o męczeńskim charakterze śmierci o. Michała. Gdy więc w 1992 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny 108 męczenników II wojny światowej, w gronie kandydatów na ołtarze znalazł się również o. Michał. Ostatecznie 108 męczenników II wojny światowej zostało beatyfikowanych 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża Jana Pawła II.