Zanurzona w ciszę
O niezwykłym miejscu, wypełnionym żywą obecnością Boga i Maryi w rozmowie z Siostrą Joanną Nowaczyk.
Redakcja: – Na początek będzie mało oryginalnie, bo chcę zapytać o to, jak to się stało, że została Siostra karmelitanką?
S. Joanna: – To jest bardzo dobre pytanie, ale jednocześnie bardzo trudne. Historia chyba każdego powołania jest trochę zagmatwana, nieoczywista. Jest tajemnicą. Moja droga powołania rozpoczęła się tutaj, w Czernej. Było to prawie 15 lat temu, kiedy przyjechałam po raz pierwszy na rekolekcje oazowe III stopnia. Pochodzę z dużego i głośnego miasta, więc cisza tego miejsca rozłożyła mnie na łopatki.
– Jak znam życie i oazowe realia, chciała Siostra w pierwszy dzień wracać do domu.
– Dokładnie tak było. Pomyślałam sobie, że choć wcześniej byłam już na rekolekcjach, tym razem na pewno pomyliłam adresy. Chciałam uciekać, gdzie pieprz rośnie. No, ale jakoś tak się zdarzyło, że nie uciekłam. Dzięki temu, że wówczas nie stchórzyłam, dzisiaj jestem szczęśliwą karmelitanką.
– Rozumiem, że pobyt na rekolekcjach oazowych w Czernej, był dla Siostry pierwszym kontaktem z Karmelem.
– Wówczas pierwszy raz spotkałam Ojców Karmelitów i Siostry Karmelitanki. Jednak duchowość karmelitańska, w szczególności zaś dzieło szkaplerza było mi znane już wcześniej. Szkaplerz karmelitański przyjęłam, gdy byłam nastolatką i dosyć poważnie zachorowałam. W mojej rodzinnej parafii odbywały się misje święte prowadzone przez Ojców Karmelitów. Mówili oni wiele o szkaplerzu i zachęcali do jego przyjęcia. Przyjęłam szkaplerz z żywym pragnieniem oddania się Maryi, którą prosiłam o wstawiennictwo u Jezusa w intencji mojego uzdrowienia. Wstyd się przyznać, ale wtedy traktowałam szkaplerz trochę w kategoriach magicznego amuletu, który sprawi, że cudownie ozdrowieję. Potem stopniowo moje myślenie o szkaplerzu na szczęście zaczęło się zmieniać, aż wreszcie w pełni zrozumiałam, że noszenie tej Maryjnej szaty jest zaszczytem i musi wiązać się z wiarą.
– A co z uzdrowieniem?
– Bóg jest niepojęty w Swoich planach i zamysłach. Uzdrowił mnie dopiero wówczas, gdy przestałam kalkulować i stawiać Mu warunki. Zgodziłam się na Jego wolę i nie żałuję. Ufając Mu, niczego się nie traci.
– Nosząc na co dzień szkaplerz karmelitański ma Siostra poczucie, że to do czegoś zobowiązuje?
– Zdecydowanie tak. Oprócz zwykłych zobowiązań, które wiążą się z przyjęciem szkaplerza, ja osobiście czuję, że muszę starać się o uczciwe postępowanie w codzienności oraz o klarowność w swoich wyborach i decyzjach. Bywa z tym różnie, ale wciąż towarzyszy mi świadomość, że istnieją zasady, których chcę i powinnam przestrzegać.
– Jest mnóstwo zgromadzeń zakonnych. Dlaczego właśnie Karmel?
– Jak już powiedziałam, zaskoczyła i jednocześnie urzekła mnie panująca tutaj cisza. Odkąd pamiętam, wszędzie było mnie pełno, wciąż gdzieś biegałam, miałam niekończące się zasoby energii. Coś w rodzaju źródeł odnawialnych. Samej siebie nie umiałam czasem dogonić. Kiedy zaczęłam formację zakonną i poznawałam karmelitańską duchowość, zobaczyłam, że obok świata, który znam, istnieje jeszcze jeden świat – zupełnie inny, zachwycający. Świat ciszy. Jako młoda dziewczyna, na początku zakonnej drogi, zapragnęłam z tą ciszą się zaprzyjaźnić i w niej trwać. Muszę powiedzieć, że nawet mi się udaje.
– W takim razie szczerze gratuluję i zazdroszczę. Mnie ta sztuka udaje się średnio. Kiedy jestem w jakimś cichym i spokojnym miejscu, potrzebuję co najmniej kilku dni, by wyhamować z pędu codzienności.
– Proszę się nie martwić. Ja potrzebowałam dwóch lat. Ale było warto.
– Nie jestem pewna, czy zechce Siostra odpowiedzieć na to pytanie, ale zaryzykuję. Czy jest jakieś wydarzenie z okresu zakonnej formacji, które jakoś szczególnie zapadło Siostrze w pamięć?
– Takich wydarzeń pamiętam wiele. Ale jedno rzeczywiście było dosyć niecodzienne. Ma ono związek ze wspomnianym wcześniej szkaplerzem. Uczestniczyłam kiedyś w nabożeństwie, podczas którego wielu ludzi przyjmowało szkaplerz karmelitański. Wśród rzeszy wiernych była także grupa żołnierzy z Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Chłopcy jak malowani. Pamiętam, że ustawili się równiutko w rzędzie i czekali na swoją kolej. Kiedy kapłan podszedł do pierwszego z nich, by nałożyć mu szatę Maryi, ten zemdlał z wrażenia. Potem jeszcze dwóch kolejnych. Widząc to, najpierw trochę się przestraszyłam, ale potem, dzięki mądrości i opanowaniu kapłana zrozumiałam, że nic złego się nie dzieje, że to działa Sam Bóg. To wydarzenie pokazało mi, że w miłosnych objęciach Maryi nawet najwięksi twardziele miękną i łagodnieją.
– Czego można Siostrze życzyć?
– Chyba tylko szeroko otwartych oczu na potrzeby innych. A przy tym wciąż żywej i głębokiej świadomości, że moje życie należy do Miłości.