Sforsować mur
Wpatrując się w postaci Maryi i Jezusa, aż chciałoby się słyszeć te same słowa zachęty, skierowane ongiś do św. Szymona Stocka – pierwszego czciciela Matki Boskiej Szkaplerznej: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego”.
Drzwi otwarła mi młoda dziewczyna. To córka Pani Ireny – Magda. Spotkałam ją u naszej wspólnej znajomej i to ona umówiła mnie na dzisiejsze spotkanie. „Proszę usiąść. Mama rozmawia przez telefon. Powiem, że Pani już jest” – powiedziała podsuwając mi krzesło.
„Prawie Pani nie poznałam” – wyrwało mi się na widok eleganckiej kobiety, która chwilę później wyciągała do mnie rękę na powitanie. „Dlaczego? Czy dlatego że nie wyglądam na alkoholiczkę” – zapytała pani Irena z uśmiechem. „Ależ nie” – próbowałam naprawić swoje nieudane wejście. Przerwała mi trochę szorstko: „Proszę nie zaprzeczać. Taka jest prawda o mnie. Jestem alkoholiczką. I nie ukryje tego ani ten makijaż, ani, ciuchy czy fryzura. To tylko ja głupia sądziłam, że to możliwe. Kiedyś, jeszcze na studiach, miałam koleżankę, która kopciła jak smok. Wypalała kilka paczek dziennie. Paskudztwo! Nieraz żartowałam, że wolałabym już zostać alkoholiczką. No i wykrakałam” – moja rozmówczyni uśmiecha się ze smutkiem.
Cisza przed burzą
W życiu pani Ireny nie sprawdził się żaden tragiczny schemat, który tłumaczyłby to, co stało się później. Miała szczęśliwe dzieciństwo, cudownych rodziców… żaden tam margines. Wszystko poukładane jak trzeba. Od dziecka żyła blisko Boga. W liceum zaangażowała się jeszcze bardziej. Razem z młodszym bratem pojechała na pierwszy stopień rekolekcji oazowych, rok później na drugi. Przeżyła je głęboko, a jednak pamięta, że gdy inni składali deklarację abstynencji, ona tego nie zrobiła. „To głupie, ale pomyślałam: wieczór sylwestrowy bez szampana? Nie, to nie dla mnie!” – wyznaje.
Edka, swojego męża poznała podczas rajdu organizowanego przez duszpasterza akademickiego. Należał do studenckiej elity – przystojny, wysportowany, rozsądny i małomówny; cieszył się szacunkiem nawet wśród rówieśników. Irena pomyślała, że Bóg stworzył go dla niej. Pobrali się tuż po studiach. Było cudownie. Nieraz myślała, że jest zbyt dobrze, że coś musi się wydarzyć. Ale to „coś” nie przyszło nagle. Dziś już to wie.
Zawsze lubiła smak wina i ten lekki zawrót głowy po drugiej czy trzeciej lampce. Więc sięgała po czwartą, piątą i… kolejną. Piła, to prawda, ale przecież nie upijała się. Tak przynajmniej sądziła. „Z każdym kieliszkiem poprawiał mi się nastrój; podobno byłam zabawna. Gdy było gorzej – kładłam się spać”. Ale dziś, kiedy patrzy wstecz, przypomina sobie smutne oczy coraz bardziej milczącego męża i jakby popłoch w oczach dzieci. „Miałam szczęście. Edek był cierpliwy i wyrozumiały. Nieraz, gdy zapomniałam o czymś ważnym, ratował mnie przed wstydem lub innymi kłopotami. A dzieci? No cóż, uważałam, że jestem wspaniałą matką. Kto nie chciałby mieć zabawnej mamy? Nie gdera, nie marudzi. Niestety, nie byłam wspaniałą matką”.
Irena niechętnie wraca do tych wspomnień. Nie, nigdy nie wylądowała pod mostem, ani nie trzeba było zbierać jej z kałuży własnych odchodów. Choć czasem myśli, że może tak byłoby lepiej. Może wtedy nie uśpiłaby na tak długo czujności Edka, rodziców, przyjaciół.
Mur
Od początku mieli zwyczaj w „miesięcznicę” swego ślubu jeździć na Jasną Górę. Gdy dzieci podrosły na tyle, że nie trzeba było ich zbyt wcześnie kłaść do łóżek, zabierali je z sobą. Magda i Filip uwielbiali te nocne wypady. Głównie dlatego, że ich mama była wtedy trzeźwa. „Z czasem Edek musiał jechać sam, albo z dziećmi, bo ja byłam niedysponowana. Wyznał mi później, że tych jasnogórskich wizyt u Matki Bożej uczepił się jak tonący brzytwy. Nie miał odwagi albo wstydził się rozmawiać z kimkolwiek o naszych problemach. Jedynie Jej mógł powiedzieć wszystko”.
Tamtego dnia obiecała im, że wróci punktualnie, że nie zawiedzie i tym razem pojadą wszyscy razem. „Schody” zaczęły się od samego rana. Szef zlecił jej kilka spraw do załatwienia w terenie i życzył sobie, aby niezależnie od tego, kiedy skończy, wróciła do kancelarii. „No to jednak nie zdążę” – pomyślała z ulgą, ale zaraz zawstydziła się tego uczucia. „Muszę zdążyć, obiecałam im!” Uwinęła się nadspodziewanie szybko. Miała nawet czas, by wpaść na chwilę do Ewy. Z Ewą widywały się często. Edek nie lubił, kiedy do niej chodziła, bo zwykle wracała zbyt „wesoła”. Syn koleżanki właśnie obronił pracę. Przecież trzeba to uczcić! Tylko przez chwilę pomyślała, o szefie czekającym w kancelarii i rodzinie w domu. Nie pamięta jak w końcu do niego dotarła. Chyba ktoś ją odwiózł. Mąż tylko powiedział z wyrzutem: „Jak mogłaś?!” Nagle poczuła, że ktoś nią potrząsa. To Filip. Pochylony krzyczał coś histerycznie tuż nad jej uchem. Bolało. Filip miał wtedy 14 lat – zawsze bardzo spokojny i opanowany, bardzo przypominał ojca. Ale nie tym razem. „Dosyć już, nie zrobisz nam tego, słyszysz! Jedziemy wszyscy” – wykrzykiwał w kółko. Zapakowali ją półprzytomną na tylne siedzenie samochodu. Obok usiadła Magda, coś mówiła i głaskała ją po dłoni. Nie wie, czy to wypity alkohol, czy bardziej ta pieszczota córki, uśpiła ją zanim dojechali do Częstochowy. Gdy się ocknęła, mąż właśnie zatrzymywał samochód przed ich domem. „Dobrze się czujesz, kochanie?” – zapytał. Nie, nie czuła się dobrze. Właściwie nigdy nie czuła się tak źle! Straszliwie bolała ją głowa i żołądek. No i ten potworny smród. Co tak śmierdzi? Nagle w nikłym blasku samochodowej lampki zauważyła córkę, która próbowała ukryć wymiociny pokrywające jej sweterek i spodnie. „Mój Boże, czy to ja…?” – zapytała przerażona Irena. „Mamuś, nie przejmuj się, to się zmyje” – uspokajała cicho Magda. Mąż pomógł Irenie położyć się do łóżka, obok postawił miednicę na wypadek, gdyby znów źle się poczuła. Noc zdawała się nie mieć końca. Zwykle nic się jej nie śni, więc chyba dlatego tak dobrze zapamiętała tamten sen. Szła bez końca jakąś długą ulicą ze świadomością, że za chwilę musi skręcić. Kiedy zbliżała się do zakrętu, okazywało się, że jego tam nie ma. Zamiast tego stoi przed jakimś murem, a ten mur zbliża się do niej, jakby za chwilę miał ją wchłonąć. Budziła się z ulgą i na powrót zasypiała, aby znów śnić to samo. To było przerażające doświadczenie. Na szczęście była sobota, nie musiała iść do pracy. Rankiem wszyscy siedzieli w kuchni. Nie potrafiła spojrzeć im w oczy.
„Iruś, musimy coś z tym zrobić” – powiedział mój mąż dziwnie zdecydowanym głosem i przesunął w moim kierunku jakieś kolorowe foldery. „Damy radę” – dodał. „Nagle wszyscy mnie otoczyli. Magda całowała mnie po głowie, a ja wiedziałam, że jestem alkoholiczką i że to dobrze, iż o tym wiem”.
Najbliższe miesiące to był koszmar, ale Irena rozumiała, że tak musi być. Kiedy myślała, że nie da rady, że lepiej dać sobie spokój, resztkami woli przywoływała wspomnienie córki w sponiewieranym sweterku, siedzącej cicho na tylnym siedzeniu samochodu. Dziś, po prawie pięciu latach ciągle boi się myśleć, że ma to już za sobą, że się udało, że zdarzył się cud. „Moi przyjaciele z AA radzą mi, bym raczej zachowała czujność, zamiast grzeszyć zbytnią pewnością siebie. I pewnie mają rację”.
Cud uzdrowienia
Gdy Irena miała już za sobą najgorszy okres walki z uzależnieniem, poznała szczegóły tamtej przełomowej wizyty na Jasnej Górze. Kiedy dojechali, mocno spała. Postanowili więc, że na zmianę będą przy niej czuwać, na wypadek, gdyby się obudziła. Nabożeństwo już trwało, ale Filipowi udało się dotrzeć blisko ołtarza. Był niespokojny, nie potrafił się skupić. Pomyślał, że mogli jednak zostać w domu. Kiedy odwrócił się szukając siostry, jego wzrok padł na tabliczkę trzymaną przez młodego mężczyznę: „Maryjo, Matko – jestem Michał i jestem alkoholikiem” – przeczytał. W pobliżu dostrzegł jeszcze kilka podobnych tabliczek. W tłumie zauważył siostrę. Wydawało mu się, że płacze. Pomyślał, a może i powiedział: „Maryjo! Nasza mama jest alkoholiczką. Pomóż nam”. Siostra wyszła z kaplicy wcześniej, aby wymienić tatę czuwającego w samochodzie. Po nabożeństwie ludzie z tabliczkami skupili się w dużym kręgu. Coś śpiewali a potem odmówili nieznaną Filipowi modlitwę. Wraz z ojcem poczekali aż skończą, a potem poprosili o chwilę rozmowy. Okazało się, że idą w kierunku tego samego parkingu. Nie wiedzieć kiedy chwila stała się godziną. Nie trzeba było wiele wyjaśniać. Sami zaproponowali wspólną modlitwę. To musiała być niesamowita scena. Stali na parkingu: młody chłopak, który błagał o zdrowie dla matki, mężczyzna, który chciał, by znowu była tą kobietą, którą pokochał i grupa obcych, którzy rozumieli ich ból. A nad wzgórzem ciemne niebo i Ta, do której kierowali swe modlitwy. Magda uczestniczyła w nich z pewnej odległości. Nie chciała opuścić śpiącej niespokojnie matki. Kiedy wrócili, na policzkach ojca zauważyła wilgotne ślady łez. Niespodzianka; zawsze sądziła, że tata nie potrafi płakać. Kiedy zapuszczał motor powiedziała tylko: „Będzie dobrze”. Nie pytała, raczej stwierdziła jakby to było oczywiste. „Będzie” – potwierdzili równocześnie.
„Wie Pani, kiedy mi o tym opowiadali, zrozumiałam, co czuli przez te wszystkie lata i jak bardzo ich krzywdziłam. I powiedziałam sobie: nigdy więcej. Ale też wiem, że sama sobie nie poradzę. Stąd spotkania w grupie AA , stąd kontakty z innymi trzeźwymi alkoholikami, stąd prawie cotygodniowe wizyty na Jasnej Górze. Matka Boża nie ma ze mną lekko. W moim przypadku tamten cud uzdrowienia sprzed prawie pięciu lat, musi się powtarzać codziennie. Więc jeździmy raz w tygodniu przypominać Matce Bożej o naszej sprawie, a Ona już całą resztę załatwia ze swoim Synem”.